– Nie możemy sobie pozwolić na następny błąd – powiedział chłodno Kang.

Tongju lekko zmrużył oczy. Nie był pewien, co szef ma na myśli. Zignorował komentarz i mówił dalej.

– Przywiozłem dwoje więźniów z amerykańskiego statku. To piloci pojazdu głębinowego. Kobieta i mężczyzna, który jest odpowiedzialny za śmierć naszych agentów w Ameryce. Pomyślałem, że może będzie pan chciał przyjąć go osobiście – rzekł, kładąc złowrogi nacisk na słowo „przyjąć".

– A tak, brakujący członkowie załogi.

– Brakujący członkowie załogi?

Kwan podał Tongju artykuł ściągnięty z Internetu.

– Tu jest wszystko. „Na Morzu Wschodniochińskim zatonął statek badawczy. Uratowano całą załogę z wyjątkiem dwóch osób" – zacytował nagłówek największej koreańskiej gazety, „Chosun Ilbo".

Tongju zbladł.

– To niemożliwe. Zatopiliśmy ten statek z załogą zamkniętą w ładowni. Nie mogli uciec.

– Ale uciekli – odparł Kang. – Przepływający frachtowiec zabrał ich do Japonii. Nie zaczekałeś, aż statek pójdzie na dno?

– Nie. Chcieliśmy jak najszybciej wrócić z zabranym ładunkiem – wyjaśnił Tongju.

– Piszą, że na statku wybuchł pożar – powiedział Kwan. – Najwyraźniej Amerykanie obawiają się kolejnej publikacji o zamachu terrorystycznym.

– I ujawnienia, co naprawdę robili na Morzu Wschodniochińskim – dodał Kang. – Może brak wiadomości w mediach skłoni ich do ograniczenia skali śledztwa.

– Nie mogli rozszyfrować, kim jesteśmy – zapewnił Tongju. – Moi komandosi byli z różnych krajów i mówiliśmy tylko po japońsku i angielsku.

– To nawet dobrze, że nie udało ci się zlikwidować załogi – stwierdził Kang. – Zeznania uratowanych jeszcze bardziej obciążą Japonię i wywiad amerykański skoncentruje się na tamtym kraju. Będą szukali „Baekje", dlatego im szybciej wyjdzie w morze, tym lepiej.

– Dopilnuję, żeby stocznia informowała nas na bieżąco, jak postępują prace – obiecał Tongju. – A co z tą dwójką Amerykanów?

Kang zajrzał do notesu w skórzanej oprawie.

– Dziś wieczorem muszę być w Seulu. Mam spotkanie z ministrem do spraw zjednoczenia. Wracam jutro rano. Nie zabijaj ich do tego czasu.

– Podam im ostatnią wieczerzę – odrzekł Tongju bez cienia uśmiechu.

Kang zignorował komentarz i wrócił do czytania dokumentów finansowych. Tongju zrozumiał, że rozmowa jest skończona. Odwrócił się i wyszedł z gabinetu.

32

Kilkaset metrów od hangaru, w którym „Baekje" przechodził zabiegi kosmetyczne, dwaj mężczyźni w zdezelowanym pikapie okrążali wolno niepozorny magazyn stoczniowy. Wokół budynku bez okien walały się puste palety i rdzewiały wózki widłowe. Wypłowiały szyld nad głównym wejściem głosił: TOWARZYSTWO OKRĘTOWE KANGA. Dwaj mężczyźni w znoszonych kombinezonach i brudnych czapkach baseballowych należeli do dwudziestoczteroosobowego zamaskowanego oddziału uzbrojonych ochroniarzy, którzy przez całą dobę patrolowali teren wokół supertajnego obiektu. W zaniedbanym na zewnątrz budynku mieścił się nowoczesny ośrodek badawczo-rozwojowy wyposażony w komputery ostatniej generacji. Na parterze i piętrach zespół inżynierów konstruował urządzenia podsłuchowe i obserwacyjne do satelitów telekomunikacyjnych, które Kang sprzedawał innym krajom i firmom w regionie. W podziemiach było pilnie strzeżone laboratorium mikrobiologiczne. O jego istnieniu wiedziała tylko garstka podwładnych Kanga. Nieliczną grupę naukowców przemycono głównie z Korei Północnej. Mikrobiolodzy i immunolodzy nie mieli wyboru, kiedy nałożono na nich patriotyczny obowiązek pracy z niebezpiecznymi mikroorganizmami. W północnych prowincjach zostały ich rodziny.

Do laboratorium przetransportowano zabójczą broń z 1-411. Ekspert od amunicji pomógł biologom wydobyć z porcelanowych bomb lotniczych wirusa ospy zliofilizowanego przez Japończyków. Zarazki miały przetrwać rejs okrętu i uaktywnić się pod wpływem wody w momencie ataku. Po sześćdziesięciu latach na dnie morza nie straciły swojego niszczycielskiego potencjału.

Biolodzy umieścili próbki kremowego proszku w bezpiecznych pojemnikach i zaczęli ożywiać wirusy sterylnym rozpuszczalnikiem na bazie wody. Widoczne pod mikroskopem mikroorganizmy budziły się z długiego snu i wpadały na siebie jak zderzające się samochody. Mimo upływu lat tylko niewielki procent wirusów był martwy.

Laboratorium kierował wysoko opłacany ukraiński mikrobiolog Sargow. Kiedyś pracował w Biopreparacie, cywilnym radzieckim instytucie naukowym, gdzie potajemnie realizowano program rozwoju broni biologicznej. Sargow był specjalistą od inżynierii genetycznej i sprzedawał swoje usługi temu, kto zapłaci najwięcej. Jego kariera w kraju skończyła się, gdy został przyłapany w łóżku z żoną członka politbiura. W obawie o życie uciekł do Rumunii i w jednym z czarnomorskich portów dostał się na frachtowiec Kanga. Duża łapówka wręczona kapitanowi statku zapewniła mu odpowiednie kontakty w firmie, gdzie doceniono i wkrótce wykorzystano jego umiejętności.

Sargow dostał duży budżet i zorganizował nowoczesne laboratorium badawcze. Wyposażył je w urządzenia, które umożliwiały izolowanie, modyfikowanie lub łączenie materiału genetycznego różnych mikroorganizmów. Choć zajmował się niebezpiecznymi bakteriami i wirusami, czuł się bezsilny. Łatwo dostępny wirus zapalenia wątroby typu B i prątek gruźlicy były groźne, ale nie mogły się równać z zabójczymi wirusami ospy, choroby marburskiej i ebolą, z którymi pracował w radzieckim instytucie w Oboleńsku. Z posiadanych zasobów nie udawało mu się stworzyć nowego środka zagłady. Czuł się jak bokser z jedną ręką przywiązaną do pleców. Potrzebował naprawdę śmiercionośnego zarazka i marzył o jego zdobyciu.

Pomógł mu przypadek. Północnokoreański agent w Tokio włamał się do archiwów rządowych i przechwycił tajne dokumenty japońskie. Jego przełożeni w Phenianie spodziewali się poznać tajemnice obronne Japonii i byli wściekli, kiedy się okazało, że materiały pochodzą z czasów II wojny światowej. Dotyczyły eksperymentów armii cesarskiej z bronią biologiczną i miały być zniszczone w obawie, że postawią rząd w kłopotliwym położeniu. Ale bystry analityk wywiadu natknął się na informacje o ostatnim zadaniu 1-403 i 1-411, więc Sargow był wkrótce na dobrej drodze do własnego źródła Varioli major.

Biolodzy zajmujący się inżynierią genetyczną zniechęcili się do tworzenia nowego organizmu. Ale manipulowanie istniejącymi mikroorganizmami poprzez celowe mutacje trwało od lat siedemdziesiątych. Największą korzyść przyniosło opracowanie w laboratoriach roślin uprawnych odpornych na szkodniki i susze. Bardziej kontrowersyjnym wynalazkiem były super-zwierzęta hodowlane. Ciemną stroną inżynierii genetycznej była możliwość stworzenia nowej odmiany wirusa lub bakterii i nieznane, potencjalnie katastrofalne skutki pojawienia się takiego mikroorganizmu.

Sargow nie zadowolił się reanimacją wirusa ospy. Miał ambitniejsze plany. Z pomocą fińskiego asystenta zdobył próbkę wirusa HIV-1, najbardziej powszechnego źródła nabytego zespołu zaniku odporności. Wniknął do struktury HIV-1 i zsyntetyzował kluczowy element genetyczny przerażającego wirusa. Wprowadził do niego wirusa ospy i spróbował stworzyć mutację. Stymulowane sztucznym elementem zmutowane wirusy zaczęły się masowo replikować. W rezultacie powstał nowy mikroorganizm o właściwościach obu zarazków. Mikrobiolodzy nazywają taki twór chimerą. Superwirus Sargowa łączył zaraźliwość zabójczej ospy ze zdolnością niszczenia odporności, którą miał HIV-1.

Wyhodowanie dużej ilości zmutowanego zarazka było czasochłonne. Kang przynaglał. Sargow robił, co mógł, żeby zwiększyć tempo. Zliofilizował superwirusa jak kiedyś Japończycy. Następnie zmieszał go ze skrystalizowanym wirusem ospy z bomb lotniczych i stworzył toksyczną substancję o zróżnicowanym składzie. Całość została przetworzona i udoskonalona jeszcze raz przez dodanie czynników, które miały przyspieszyć proces reanimacji.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: