– Cieszę się, że twoje wyprawy do barów w końcu na coś się przydały.

Dirk się uśmiechnął.

– Bywam tam w celach badawczych.

Summer nagle spoważniała.

– Co może łączyć JCA z Koreą Południową? I czego od nas chcą?

Przerwał jej ryk silników katamarana.

– Chyba niedługo się dowiemy.

Rzucono cumy, Tongju wszedł na pokład i szybki jacht ruszył. Wielkie wrota hangaru znów się odsunęły i katamaran wypłynął na zewnątrz. Tongju obejrzał się na kablowiec.

Na „Baekje" roiło się od robotników. Potężny dźwig zabierał z pokładu rufowego ogromny bęben do układania kabli. Przemalowywano statek, wycinano fragmenty nadbudowy, w innych miejscach wstawiano dodatkowe przegrody i nowe elementy. Zmieniano nazwę na rufie, komin pokrywano złocistą farbą. W ciągu godzin „Baekje" miał się zmienić w inny statek, jakby kablowiec o tej nazwie nigdy nie istniał.

31

Niski mężczyzna z płomiennorudymi włosami i kozią bródką kroczył korytarzami dyrekcyjnymi centrali NUMA jak właściciel budynku, którym poniekąd był. Admirał James Sandecker cieszył się szacunkiem w biurach i laboratoriach agencji, którą założył kilkadziesiąt lat temu z garstką naukowców i inżynierów. Mimo niewielkiego wzrostu miał niespożytą energię.

– Cześć, Darla. Wspaniale dziś wyglądasz – powiedział uprzejmie do czterdziestoparoletniej sekretarki przy komputerze. – Rudi jest w sali konferencyjnej?

– Miło pana widzieć, admirale. – Rozpromieniła się kobieta i spojrzała na dwóch agentów Secret Service próbujących dotrzymać kroku szefowi. – Tak, pan Gunn czeka na pana. Proszę wejść.

Choć dawni współpracownicy wciąż nazywali Sandeckera admirałem, reszta świata znała go jako wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Mimo niechęci do waszyngtońskiego środowiska politycznego Sandecker dał się namówić prezydentowi Wardowi do objęcia urzędu po zmarłym nagle wiceprezydencie. Wiedział, że Ward jest człowiekiem honoru i nie wyznaczy swojemu zastępcy roli figuranta. Energiczny admirał natychmiast stworzył nowy wizerunek wiceprezydenta. Kierował kampanią na rzecz reformy systemu obrony i bezpieczeństwa kraju, zwiększał rządowe fundusze na badania naukowe i podejmował inicjatywy w dziedzinie ochrony środowiska naturalnego, zwłaszcza mórz. Pod jego naciskiem administracja nakłoniła wszystkie uprzemysłowione kraje do wprowadzenia zakazu polowań na wieloryby oraz surowych kar dla trucicieli oceanów.

Sandecker wszedł do sali konferencyjnej. Na jego widok grupa wysokich urzędników NUMA, którzy rozmawiali o stracie „Sea Rovera", ucichła.

Rudi Gunn zerwał się z miejsca.

– Dziękuję, że pan przyszedł, admirale – powiedział i zaprowadził dawnego szefa do szczytu stołu.

Sandecker darował sobie zwyczajowe uprzejmości.

– Jakie są ostatnie wiadomości? – spytał.

– Mamy potwierdzenie, że „Sea Rovera" zatopił na Morzu Wschodniochińskim mały oddział komandosów o nieustalonej narodowości, który wtargnął na pokład. Na szczęście załoga ewakuowała się z zamkniętej ładowni kilka minut przed zatonięciem statku. Zdołała dotrzeć do szalup i została zauważona przez wojskowy samolot poszukiwawczo-ratowniczy. Rozbitków zabrał wezwany frachtowiec, który był w pobliżu. Płynie teraz do Nagasaki. Brakuje tylko dwóch członków załogi.

– Zajęli statek siłą?

– Dostali się na pokład nocą i opanowali „Sea Rovera" bez walki.

– To statek Boba Morgana, zgadza się?

– Tak. Ten stary drań stawiał opór i postrzelili go w nogę. Rozmawiałem z jego zastępcą, Ryanem. Powiedział, że kapitan wyjdzie z tego. Napastnicy podawali się podobno za członków Japońskiej Czerwonej Armii. Uciekli statkiem do układania kabli, który miał japońską banderę.

– Dziwny sposób ataku morskiego – rzekł Sandecker w zamyśleniu. – Rozumiem, że zabrali broń biologiczną wydobytą z 1-411?

– Tak, Ryan to potwierdził. W chwili ataku operacja wydobywcza była prawie zakończona. Kiedy załoga ewakuowała się z ładowni, zauważyła brak „Starfisha". Ryan uważa, że zabrał go kablowiec, być może razem z pilotami.

– Zadzwonię do Departamentu Stanu i powiem im, żeby zwrócili się o pomoc do japońskiej marynarki wojennej – powiedział Sandecker. Wyjął z kieszeni na piersi wielkie zielone cygaro, zapalił i wypuścił pod sufit kłąb dymu. – Namierzenie takiego kablowca nie powinno być trudne, kiedy zawinie do portu.

– Zawiadomiłem Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Działają w tym samym kierunku. Uważają, że Japońska Czerwona Armia nie ma umiejętności i środków, żeby nam zagrozić tą bronią, ale szukają jej powiązań z al-Kaidą i innymi ugrupowaniami terrorystycznymi.

– Nie byłbym taki pewien, że nie ma – odparł Sandecker, obracając cygaro w palcach. – Po południu wprowadzę w sprawę prezydenta. Ktoś drogo zapłaci za zatopienie statku amerykańskiej agencji rządowej – warknął z gniewnym błyskiem w oczach.

Obecni w sali skinęli głowami. NUMA była dużą organizacją, ale jej pracowników łączyła silna więź. Akt terroru przeciwko kolegom na drugiej półkuli działał przygnębiająco na tych, którzy byli w domu.

– Podzielamy pańskie uczucia, admirale – odrzekł Gunn.

– A przy okazji, kogo z załogi brakuje? – zapytał Sandecker.

Gunn przełknął z trudem.

– Dirka i Summer Pittów. Prawdopodobnie zostali porwani ze „Starfishem".

Sandecker zesztywniał.

– Dobry Boże, tylko nie to! Ich ojciec wie?

– Tak. Jest na Filipinach z Alem Giordino. Starają się zlikwidować podwodne źródło skażenia morza. Rozmawiałem z nim przez telefon satelitarny. Wie, że robimy wszystko, co możemy.

Sandecker odchylił się na krześle i popatrzył na chmurę niebieskiego dymu nad swoją głową. Boże, miej litość nad durniem, który skrzywdzi dzieci tego człowieka, pomyślał.

Siedem tysięcy mil morskich dalej niebieski katamaran pędził wzdłuż zachodniego wybrzeża Korei. Summer i Dirk kołysali się i potrącali w luksusowej kabinie, gdy jacht pruł fale z prędkością niemal czterdziestu węzłów. Dwaj koreańscy rybacy w starym sampanie zaklęli, kiedy katamaran przemknął niebezpiecznie blisko i fale jego kilwatera przelały się przez burty ich łodzi.

Po dwóch godzinach jacht skręcił w kierunku lądu, zwolnił i popłynął między wysepkami przy ujściu Han-gang. Sternik poprowadził katamaran w górę rzeki. Po godzinie zobaczył dopływ Han-gang, który wił się do twierdzy Kanga na wyspie Kjodongdo. Dotarł kanałem do zatoczki, przeciął ją i przybił do pływającego pomostu u stóp stromych ścian kompleksu. Wyłączył silniki i katamaran przycumowano za białym jachtem Benetti Kanga.

Tongju zszedł z pokładu i wjechał windą do posiadłości Kanga na szczycie urwiska. Kang siedział z Kwanem w swoim gabinecie wyłożonym boazerią z drewna wiśniowego. Studiował dokumenty finansowe firmy produkującej części radiowe, którą zamierzał przejąć. Podniósł wolno wzrok, kiedy wszedł Tongju i się ukłonił.

– Kapitan Lee z „Baekje" zawiadomił mnie, że twoja akcja zakończyła się sukcesem – powiedział bez cienia satysfakcji.

Tongju lekko skinął głową.

– Przejęliśmy amunicję po wydobyciu jej przez amerykański statek. Dziesięć bomb jest nietkniętych i nadaje się do wykorzystania – odrzekł, pomijając milczeniem fakt, że Dirk zniszczył dwie sztuki.

– To wystarczy aż nadto do przeprowadzenia operacji – stwierdził Kang.

– Naukowcy na „Baekje" byli bardzo zadowoleni. Po naszym powrocie do Inczhon amunicja została natychmiast zabrana do laboratorium broni biologicznej. Szef zespołu badawczego zapewnił mnie, że udoskonalenia potrwają najwyżej czterdzieści osiem godzin.

– Mam nadzieję, że do tego czasu rekonfiguracja „Baekje" będzie zakończona?

Tongju przytaknął.

– Będziemy gotowi na czas.

– Termin jest bardzo ważny – ciągnął Kang. – Musimy wykonać zadanie przed głosowaniem w Zgromadzeniu Narodowym.

– Jeśli nie będzie opóźnienia z amunicją, zdążymy – zapewnił go Tongju. – Nasi stoczniowcy wzięli się ostro do pracy, zanim wypłynęliśmy z Inczhon.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: