– To już za dziesięć dni – powiedział Gunn.
– Więc musimy przewidzieć jego następny krok – odezwał się spokojnie Pitt. – Wiemy, że prowadzi wielkie przedsiębiorstwo żeglugowe, a zatem zna amerykańskie porty. Pewnie będzie próbował dostarczyć broń frachtowcem, najprawdopodobniej na Zachodnie Wybrzeże.
– To dużo łatwiejsze niż transport samolotem – zgodził się Giordino. – Możliwe, że wyśle ją statkiem pod japońską banderą.
– Albo nieuchwytnym „Baekje" – dodał Dirk.
– Yaeger sprawdził, jakich komponentów trzeba szukać w wypadku broni biologicznej i jak może być zmagazynowana – powiedział Gunn. – Dopilnuję, żeby celnicy byli odpowiednio przygotowani do inspekcji portowych.
– Taka kontrola może nic nie dać – odparł Pitt. – Tamci mogą uwolnić substancję u wejścia do portu i skazić całą okolicę, zanim przycumują. Pomyśl choćby o Zatoce San Francisco.
– Przy sprzyjającym wietrze mogliby to zrobić daleko przed portem – powiedział Dirk. – Na Aleutach wystrzelili broń ze statku u wybrzeży Yunaski, więc bardzo możliwe, że w ogóle nie będą wpływać do portu.
– Straż Przybrzeżna zatrzymuje i kontroluje wszystkie przypływające statki handlowe na krótko przed ich zawinięciem do portu – rzekł Webster.
– Także statki, które nie kierują się do portu? – zapytał Dirk. – Wątpię, żeby miała na to wystarczające środki. Ochrona całego Zachodniego Wybrzeża z pewnością wykracza poza jej możliwości.
– A co z marynarką wojenną? – spytała Summer. – Nie mogłaby wesprzeć Straży Przybrzeżnej? Wydaje mi się, że przy takim zagrożeniu bezpieczeństwa narodowego powinniśmy przydzielić do blokady każdy dostępny okręt wojenny.
– Dobre pytanie z nieprzyjemną odpowiedzią – odparł Gunn. – Na marynarkę wojenną nie ma co liczyć. Niechętnie spełnia rolę sił wsparcia Straży Przybrzeżnej. Musiałby ich przycisnąć sekretarz obrony albo Biały Dom. Przedstawię tę propozycję wiceprezydentowi, ale minie co najmniej tydzień, nim sprawa ruszy z miejsca. A wtedy może być za późno.
– Jest inne wyjście. – Pitt sięgnął do szuflady biurka i wyjął dzienny raport o miejscach pobytu statków badawczych NUMA. – Zobaczmy… „Pacific Explorer" właśnie wpłynął do Vancouver. „Blue Gili" prowadzi badania w Zatoce Drake'a na północ od San Francisco. „Deep Endeavor" testuje pojazd głębinowy w San Diego. Nie jest to flota wojenna, ale mogę oddelegować trzy statki do pomocy Straży Przybrzeżnej. Znalazłyby się na pozycjach w pobliżu głównych portów Zachodniego Wybrzeża za dwa dni.
– To byłoby znaczne wzmocnienie sił – powiedział Webster. – Straż Przybrzeżna na pewno byłaby wdzięczna za wsparcie.
– Nazwijmy to czasową pożyczką – odrzekł Pitt. – Przynajmniej dopóki Rudi nie znajdzie sposobu na zwrot kosztów.
Gunn spojrzał na Webstera z uśmiechem.
– Na pewno wymyślimy jakąś rekompensatę za nasze wsparcie w czasie stanu alarmowego.
– Więc załatwione. Flota NUMA na Zachodnim Wybrzeżu natychmiast zacznie ćwiczyć wykrywanie bomb na morzu. Ale jest jedna sprawa – powiedział Pitt do Webstera. – Kang już zatopił jeden z moich statków i nie chcę stracić następnych. W pobliżu cały czas muszą być kutry patrolowe.
– Dobrze. Ich załogi będą gotowe do użycia broni.
– W porządku. Skoordynujemy działania ze Strażą Przybrzeżną w tamtym rejonie. Rudi, będziesz musiał ruszyć się z centrali. Polecisz do San Francisco i przydzielisz „Blue Gilla" do eskadry Straży Przybrzeżnej, a potem zrobisz to samo z „Pacific Explorerem" w rejonie Seattle-Vancouver. Dirk i Summer, wróćcie na „Deep Endeavora" w San Diego i pomóżcie w kontrolowaniu statków u wybrzeży południowej Kalifornii.
– A co ze mną, szefie? – zapytał Giordino z udawanym rozczarowaniem. – Nie dostanę plakietki inspektora?
– O, nie – odrzekł Pitt z szatańskim uśmiechem. – Dla ciebie mam znacznie wyższe stanowisko.
44
Nie było fanfar, kiedy dwa holowniki zaczęły wypychać morską platformę startową „Odyssey" z basenu portowego. Z biegiem lat podniecenie towarzyszące wystrzeleniu nowej rakiety osłabło do tego stopnia, że załogę żegnała tylko garstka krewnych, przyjaciół i szefów firmy. Żegnających było niewielu również z tego powodu, że w morze wychodziła tylko czterdziestodwuosobowa załoga, o dwadzieścia osób mniejsza niż zwykle. Dyrektor Stamp zostawił na brzegu wielu inżynierów, żeby pomogli przy naprawie statku wsparcia po pożarze. Kapitan Christiano patrzył z mostka „Sea Launch Commandera", jak platforma z rakietą oddala się od nabrzeża. Pożegnał załogę długim sygnałem syreny okrętowej. Kilka pokładów pod nim armia elektryków i techników komputerowych pracowała gorączkowo przez całą dobę przy wymianie spalonej instalacji, w nadziei, że statek wyruszy za platformą za trzy lub cztery dni.
W odpowiedzi na pozdrowienie kapitana zabrzmiała syrena okrętowa „Odyssey". Wydawało się, że dźwięk dochodzi z chmur, bo główny pokład platformy wznosił się niemal trzydzieści metrów nad wodą. „Odyssey" miała własny napęd, ale z portu musiały ją wyprowadzić holowniki. Choć była bardzo zwrotna, sternik nie widział z wysoka wszystkich małych statków i przeszkód na swojej drodze.
„Odyssey" minęła wolno falochron u wejścia do portu. Wyglądała jak gigantyczna pełznąca tarantula. Przebudowana platforma wiertnicza z Morza Północnego spoczywała na dziesięciu grubych podporach kolumnowych uszeregowanych w dwóch rzędach wzdłuż jej boków. Podpory stały na dwóch wielkich pływakach długości ponad stu dwudziestu metrów. Na końcu kadłuba każdego pływaka obracały się dwie czterołopatowe śruby. Niezgrabna konstrukcja mogła płynąć z szybkością dwunastu węzłów i miała wyporność ponad trzydziestu tysięcy ton. Była największym i najbardziej imponującym samobieżnym katamaranem na świecie. Dwie mile od wyjścia z portu w Long Beach holowniki się zatrzymały.
– Przygotować się do wciągnięcia lin holowniczych – rozkazał dowódca „Odyssey", były kapitan tankowca nazwiskiem Hennessey.
Holowniki odczepiły liny i załoga platformy szybko nawinęła je na bębny wciągarek. Na „Odyssey" uruchomiono cztery silniki elektryczne o łącznej mocy dwunastu tysięcy koni mechanicznych i holowniki odpłynęły. Platforma ruszyła naprzód o własnych siłach. Załoga na wysokim pokładzie kołysała się wolno tam i z powrotem jak w wieżowcu podczas wichury. Potężna rakieta Zenit tkwiła nieruchomo w pozycji poziomej. Rozpoczęła się podróż do punktu wystrzelenia. Hennessey zwiększył prędkość do dziewięciu węzłów i wziął kurs na południowy zachód w kierunku wyznaczonej pozycji na równiku, tysiąc pięćset mil morskich na południe od Hawajów. Nikt nie podejrzewał, że nigdy tam nie dotrą.
Tysiąc pięćset mil morskich na zachód „Koguryo" pędził przez Pacyfik jak chart ścigający królika. Tempo podróży z Inczhon spowolnił tylko krótki postój na wyspach Ogasawara-Gunto, żeby zabrać Tongju. Po ominięciu sztormu na zachód od Midway statek napotkał spokojne wody i silny wiatr w rufę, co pozwoliło mu płynąć na wschód z maksymalną prędkością. Bez kilometrów ciężkiego kabla w ładowni i urządzenia do jego układania „Koguryo" miał zanurzenie prawie trzy metry mniejsze niż zwykle. Cztery diesle pchały go naprzód z prędkością dwudziestu jeden węzłów. Odciążony statek pokonywał dziennie prawie sześćset mil.
Podczas rejsu zespół inżynierów i techników przygotowywał się do wystrzelenia rakiety Zenit. Na dolnym pokładzie skonstruowano centrum kontroli startów. Było niemal wierną kopią takiego samego pomieszczenia na „Sea Launch Commanderze". Panował tam ciągły ruch. Z Inczhon dotarła ostatnia część oprogramowania startowego i informatycy przygotowali dla obsługi wyrzutni różne symulacje wystrzeleń. Operatorzy ćwiczyli je całymi dniami i po tygodniu wszystko szło bezbłędnie. Powiedziano im tylko tyle, że wyślą w kosmos satelitę Kanga. Nie mieli pojęcia, w czym naprawdę biorą udział, i nie mogli się doczekać odpalenia rakiety.