Tongju wykorzystywał czas na morzu na szlifowanie taktyki ataku na „Odyssey". On i jego oddział szturmowy studiowali plany platformy startowej, ustalali miejsca uderzenia i koordynowali działania, aż opracowali każdy krok minuta po minucie. Komandosi uczyli się na pamięć swoich zadań, czyścili broń i starali się być niewidoczni dla reszty załogi. Statek był coraz bliżej celu. Po kolacji z całym oddziałem Tongju zaprosił Kima do swojej kajuty. Poinformował zastępcę o rozkazie zatopienia „Koguryo".

– Podałem kapitanowi Lee współrzędne pozycji, gdzie będzie czekał frachtowiec. Ale nie powiedziałem mu, że mamy posłać „Koguryo" na dno. Tylko to, że dla bezpieczeństwa przeniesiemy obsługę wyrzutni na inny statek.

– Nie wierzysz w jego lojalność wobec Kanga? – spytał Kim. Perspektywa zamordowania dwustu członków załogi nie zrobiła na nim wrażenia.

– Żaden kapitan nie zgodziłby się na zatopienie swojego statku i opuszczenie załogi. Musimy uciec bez niego.

– Jak uszkodzimy statek?

Tongju wyciągnął spod koi mały pakunek i podał Kimowi.

– Ładunkami plastiku semtex z zapalnikami bezprzewodowymi. Zamierzam je zdetonować, kiedy statek będzie w ruchu.

Podszedł do przegrody i wskazał plan „Koguryo" na ścianie.

– Eksplozje zrobią dziury w części dziobowej kadłuba poniżej linii wodnej. Prędkość statku spowoduje szybkie zalanie dolnych pokładów. „Koguryo" zanurzy się jak okręt podwodny, nim załoga zdąży zareagować.

– Niektórym może się udać ewakuacja łodziami ratunkowymi – zauważył Kim.

Tongju pokręcił głową ze złośliwym uśmiechem.

– Wszystkie szalupy przykleiłem do wyciągów żywicą epoksydową. Będą musieli się namęczyć, żeby je oderwać.

– A co z nami?

– Ty i dwaj inni odpłyniecie ze mną łodzią operacyjną. Jak tylko frachtowiec pojawi się na radarze, przekonam Lee, że musimy zrobić zwiad. Kiedy „Koguryo" znów nabierze prędkości, zdetonujemy ładunki wybuchowe.

Kim westchnął i pokiwał głową.

– Nie będzie mi łatwo zostawić ludzi – powiedział.

– Są dobrzy, ale trzeba się ich pozbyć. Wybierzesz dwóch, którzy zabiorą się z nami. Ale najpierw musimy rozmieścić ładunki. Weź swojego speca od materiałów wybuchowych i ulokujcie semtex w przedziałach dziobowych E, F i G. Tylko uważajcie, żeby nikt was nie zobaczył.

Kim ścisnął mocno pakunek.

– Dobra – powiedział i wyszedł z kajuty.

Tongju przez długą chwilę patrzył na plan statku. Operacja była niebezpieczna, ale on lubił ryzyko.

45

"Odyssey" oddalała się wzdłuż wybrzeża od Long Beach, pokonując dziesięć mil morskich w ciągu godziny. Minęła kalifornijską wyspę San Clemente, tuż przed północą znalazła się na zachód od San Diego i wkrótce potem opuściła wody terytorialne Stanów Zjednoczonych. Kutry rybackie i jachty stopniowo znikały za horyzontem, gdy platforma wypływała na otwarty Pacyfik na zachód od Zatoki Kalifornijskiej. Pod koniec trzeciego dnia rejsu „Odyssey" była około siedmiuset mil morskich od najbliższego lądu i dzieliła ocean tylko z małym punktem na horyzoncie.

Hennessey patrzył, jak odległy punkt na północnym wschodzie przesuwa się na południe i powoli rośnie. Kiedy był w odległości pięciu mil, kapitan skierował na niego lornetkę. Zobaczył masywny niebieski statek z żółtym kominem. W zapadającym zmroku rozpoznał, że to nie frachtowiec, lecz statek badawczy lub specjalnego przeznaczenia. I że jest dokładnie na kursie kolizyjnym z „Odyssey". Przez następną godzinę kapitan nie odchodził od steru. Obserwował, jak statek zbliża się do jego sterburty. W odległości mili od platformy zwolnił i skierował dziób na południowy zachód za rufę „Odyssey".

– Chce przeciąć nasz kilwater – powiedział Hennessey do sternika. – Ma do dyspozycji wielki ocean, a musiał się znaleźć akurat na naszym kursie.

Nie przeszło mu przez myśl, że to nie jest przypadkowe spotkanie. I nigdy by nie podejrzewał, że zaufany członek załogi, jeden z garstki ludzi Kanga pracujących na pokładzie jako technicy rakietowi, podaje obcemu statkowi dokładną pozycję platformy przy użyciu zwykłego odbiornika GPS i małego nadajnika radiowego. „Koguryo" odebrał transmisję radiową dwadzieścia cztery godziny wcześniej i wziął kurs na „Odyssey".

Kiedy światła tajemniczego statku oddaliły się od rufy platformy, Hennessey zapomniał o całym zdarzeniu i skoncentrował się na czarnej pustce przed sobą. Do równika mieli jeszcze prawie dziesięć dni rejsu, a nie sposób było przewidzieć, jakie mogą być następne przeszkody na ich kursie.

Doświadczony oddział szturmowy dotarł do celu pod osłoną nocy i wykorzystał element zaskoczenia.

„Koguryo" śledził „Odyssey" przez kilka godzin, po czym zastopował silniki i pozwolił platformie oddalić się w kierunku horyzontu. Nocny sternik i oficer wachtowy na „Odyssey" odprężyli się, gdy światła niebieskiego statku zostały z tyłu. Platformę prowadził autopilot, musieli więc tylko obserwować ekran radaru i przyrządy meteorologiczne. W środku nocy na pustym oceanie nie było wielu powodów do obaw i czujność obu mężczyzn osłabła. Spacerowali po sterowni, dyskutując zawzięcie o piłkarskich mistrzostwach świata, zamiast patrzeć na monitory wokół nich. Gdyby któryś obserwował uważnie wyświetlacz radaru, nabrałby podejrzeń, że coś im grozi.

„Koguryo" nie zatrzymał się, żeby zmienić kurs lub dokonać naprawy, lecz by zwodować dużą motorówkę. W odkrytej dziesięciometrowej łodzi siedzieli Tongju, Kim i dwunastu innych komandosów w czarnych kombinezonach.

Motorówka mknęła w ciemności przez fale pod kopułą rozgwieżdżonego nieba, szybko zmniejszając dystans do płynącej platformy. Kiedy sternik zbliżył się do gigantycznego katamarana, skierował dziób między jego dwa kadłuby. Minął podpory kolumnowe i ledwo się zmieścił pod masywnymi trójkątnymi wspornikami, które łączyły kolumny zaledwie trzy i pół metra nad wodą. Zwolnił do prędkości platformy i podpłynął do przedniej prawej podpory, z której biegły w górę pokryte solą stopnie. Kiedy był tuż przy kolumnie, jeden z komandosów przeskoczył z dziobu łodzi na schody i przywiązał cumę do poręczy. Pozostali komandosi przedostali się kolejno na stopnie i rozpoczęli długą wspinaczkę na górę. Zatrzymali się na szczycie schodów, by złapać oddech, potem Tongju skinął głową na znak, że mają iść dalej. Drzwi na schody odryglował wcześniej jeden z ludzi Kanga na platformie. Komandosi wśliznęli się za próg i rozbiegli po pokładzie.

Choć Tongju przestudiował zdjęcia i plany „Odyssey", widok zrobił na nim wrażenie. Pokład startowy miał długość boiska piłkarskiego. Na przeciwległym końcu wznosiła się wyrzutnia, oddzielona dużą pustą przestrzenią hangaru rakiety. Wzdłuż cofniętej prawej krawędzi pokładu spoczywały wielkie zbiorniki z paliwem do zatankowania rakiety krótko przed wystrzeleniem. Po obu stronach hangaru stały dwa małe budynki, w których mieściły się kwatery dla sześćdziesięcioośmioosobowej załogi, mesa i ambulatorium. To był pierwszy cel.

Cały oddział zaatakował jednocześnie – pięciu komandosów hangar, trzej mostek, reszta kwatery załogi. Większość z czterdziestu dwóch osób na pokładzie „Odyssey" nie miała wiele roboty przed dotarciem platformy do miejsca wystrzelenia. Ludzie czytali, grali w karty lub oglądali filmy. O trzeciej nad ranem nie spała tylko garstka, głównie członkowie wachty i ekipy monitorującej rakietę. Kiedy komandosi wpadli do kwater załogi, wyrwani ze snu inżynierowie i technicy byli zbyt oszołomieni, żeby zareagować. W blasku latarek zobaczyli wycelowane w siebie AK-74 i wśród poszturchiwań szybko stanęli pod lufami. Dwaj mężczyźni grający w mesie w karty myśleli, że to jakiś chrzest równikowy, dopóki jeden z nich nie został powalony na podłogę kolbą karabinu. Zaskoczony szef kuchni upuścił stos naczyń na widok uzbrojonych ludzi. Hałas obudził śpiących szybciej niż intruzi.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: