Odcumował go i wskoczył na pokład. Wcisnął się do kokpitu i zaryglował za sobą właz. W ciągu sekund włączył systemy zasilania i otworzył zawory zbiornika balastowego, żeby się zanurzyć. Pchnął przepustnice i szybko odbił od podpory kolumnowej „Odyssey". Przepłynął pod platformą wzdłuż jej długości i ustawił pojazd głębinowy w odpowiednim miejscu do wykonania zadania. Ustabilizował „Badgera", położył dłonie na sterownikach wysięgnika zamontowanego na dziobie i pomodlił się, żeby jego szaleńczy plan się powiódł.
Koreańska obsługa wyrzutni na pokładzie „Koguryo" obserwowała, jak srebrzysty sterowiec ląduje na „Odyssey" i załoga platformy wciska się do gondoli. Kim skrzywił się z wściekłością.
– Trzeba było ich rozwalić i zestrzelić ten sterowiec, kiedy mieliśmy okazję – warknął, gdy „Icarus" wystartował z „Odyssey".
Inna kamera pokazała, jak sterowiec walczy o utrzymanie się w powietrzu i odlatuje nad morze. Tongju skinął głową w kierunku monitora.
– Jest przeciążony i nie może nabrać szybkości – powiedział cicho do Kima. – Po odpaleniu zenita dopadniemy go.
Przeniósł wzrok na inżynierów w centrum kontroli startów. Rozmawiali między sobąz ożywieniem. Mijały ostatnie minuty odliczania. Ling stał niedaleko i obserwował wskaźniki. Mimo chłodu w klimatyzowanym pomieszczeniu po jego twarzy spływały krople potu.
Miał powody do zdenerwowania. Wiedział, że jedno na dziesięć wystrzeleń kończy się niepowodzeniem. Wprawdzie większość satelitów tracono z powodu umieszczenia ładunku na niewłaściwej orbicie, więc krótki lot eliminował wiele problemów, ale ryzyko porażki nadal istniało.
Odetchnął trochę na widok ostatnich danych. Wszystkie ważne systemy działały. Nic nie wskazywało na to, żeby zenit miał zawieść. Do startu zostało pięć minut. Ling odwrócił się do Tongju.
– Nie będzie żadnych problemów – powiedział z przekonaniem. – Wszystko pójdzie dobrze.
Skupili uwagę na rakiecie widocznej na ekranie. Mimo tylu oczu wpatrzonych w monitor nikt nie zauważył ruchu na „Odyssey". Ciemnowłosy mężczyzna dobiegł do krawędzi platformy i zniknął w dole na schodach.
Pitt uruchomił wszystkie pędniki „Badgera". Choć wiedział, że to najgorsze miejsce z możliwych, dopłynął pod platformą do prawej tylnej podpory kolumnowej i zatrzymał się obok niej. Dokładnie nad sobą miał deflektor płomienia pod wyrzutnią.
Obrócił pojazd dziobem do kolumny, cofnął i zanurzył na głębokość pięciu metrów. Potem przy użyciu sterowników ustawił poziomo potężną rurę sondy. Wystawała teraz z przodu jak średniowieczna kopia rycerska. Oparł stopy na metalowej płycie pokładu, dał całą naprzód i mruknął:
– Dobra, „Badger", pokaż, co potrafisz.
Czerwony pojazd ruszył i szybko rozpędził się na krótkim dystansie do kolumny. Sonda wbiła się w masywny stalowy cylinder. Pitt wstrzymał oddech, gdy siła kolizji rzuciła go do przodu. Pojazd sunął dalej, dopóki dziób nie zderzył się z kolumną. Pitt dał całą wstecz i spojrzał przez pęcherze powietrza. Kiedy pojazd się cofał, do kokpitu dotarł zgrzyt wyciąganej sondy. Pitt dostrzegł przez ciemną zmąconą wodę, że rura sondy nie ucierpiała. Odetchnął z ulgą. W podporze kolumnowej platformy widniała dziura o średnicy dwudziestu centymetrów.
Pitt poczuł się jak Ezra Lee na pokładzie „Turtle". Ochotnik z czasów wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych próbował zatopić brytyjski okręt wojenny małą drewnianą łodzią podwodną Davida Bushnella, przewiercając burtę i przyczepiając do niej minę. Choć próba się nie powiodła, „Turtle" przeszedł do historii jako pierwszy okręt podwodny użyty w walce. Pitt cofnął „Badgera" o sześć metrów i skorygował głębokość. Znów dał całą naprzód i jeszcze raz zaatakował kolumnę. Rura sondy zrobiła w cylindrycznej podporze drugą dziurę.
Pomysł Pitta był genialny w swojej prostocie. Wykalkulował, że skoro nie można przeszkodzić w odpaleniu zenita, trzeba przynajmniej spróbować zmienić jego trasę. Gdyby platforma się przechyliła, rakieta wystartowałaby pod niewłaściwym kątem. Podczas krótkiego lotu system sterowania nie zdążyłby skorygować kursu i zenit chybiłby o mile. Nie było wątpliwości, że piętą achillesową „Odyssey" podczas wystrzeliwania rakiety są tylne podpory kolumnowe. Kiedy zenit stał pionowo na tylnym krańcu platformy, „Odyssey" musiała utrzymywać równowagę, żeby zniwelować niejednakowe obciążenie całej konstrukcji. Stabilność zapewniał aktywny system trymowania wykorzystujący zbiorniki balastowe w kolumnach i pływakach, obsługiwane przez sześć dużych pomp. Zalanie tylnych podpór mogło przechylić platformę. Pitt musiał wyprzedzić działanie pomp trymujących.
Wbijał sondę w kolumnę raz za razem. Uderzenia miotały nim po kokpicie. Przy każdej kolizji kolejne urządzenia elektroniczne wypadały z uchwytów. Po kilku zderzeniach z kolumną dziób pojazdu głębinowego został zmiażdżony i do środka zaczęła się dostawać woda. Ale Pitt nie zwracał na to wszystko uwagi. Własne bezpieczeństwo i stan „Badgera" były jego najmniejszym zmartwieniem. Atakował kolumnę jak zażarty moskit, tyle że ukłucia nie powodowały wypływu krwi, lecz napływ wody.
Kiedy przedziurawił prawą podporę w kilkunastu miejscach, obrócił przeciekający pojazd i popłynął w kierunku lewej kolumny. Zerknął na zegarek i zobaczył, że do startu rakiety zostały niecałe dwie minuty. Wbił rurę sondy w kolumnę, jeszcze bardziej uszkadzając dziób „Badgera". Z nogami w wodzie spokojnie wycofał pojazd, żeby znów dać całą naprzód. Gdy ruszył do następnego ataku, zastanowił się, czy jego akcja to nie daremna walka podwodnego Don Kiszota z wiatrakiem.
Nie wiedział, że pierwsze uderzenie w prawą podporę uruchomiło jedną z pomp trymujących. Kiedy przybyło dziur i wody, stopniowo włączyły się wszystkie pompy. Ulokowano je w podstawach kolumn, które były już około dwunastu metrów pod powierzchnią morza. Automatyczny system trymowania bez trudu utrzymywał oba pływaki na tym samym poziomie, ale miał ograniczone możliwości zapewnienia równowagi między dziobem a rufą platformy. Poziom wody w tylnych podporach kolumnowych szybko się podnosił i wkrótce pompy przestały nadążać. Tonąca rufa „Odyssey" stała się problemem dla automatycznego systemu stabilizacji. W normalnych okolicznościach system trymowania skompensowałby przechył wzdłużny przez zalanie przednich zbiorników balastowych i obniżenie całej platformy. Ale „Odyssey" była na pozycji wystrzelenia rakiety i już została zanurzona do głębokości startowej. Komputer wiedział, że opuszczenie platformy jeszcze niżej grozi zniszczeniem wystającego w dół deflektora ciągu. W ciągu kilku nanosekund przejrzał swoje oprogramowanie, żeby znaleźć odpowiedni sposób działania. Wynik poszukiwań był jednoznaczny: podczas odliczania przed wystrzeleniem zenita priorytetem dla systemu stabilizacyjnego jest utrzymanie głębokości startowej. Nadmierne zanurzenie tylnych kolumn zostało zignorowane.
58
Do odpalenia zenita zostały niecałe dwie minuty, gdy w centrum kontroli startów na pokładzie „Koguryo" zaczęła pulsować czerwona lampka ostrzegawcza. Inżynier w okularach sprawdził wskazania systemu stabilizacji platformy, zanotował dane i podszedł szybko do Linga.
– Włączył się alarm. Mamy przechył platformy – zameldował.
– Duży? – zaniepokoił się Ling.
– Trzy stopnie na rufie – odrzekł inżynier.
– To bez znaczenia – zbył go Ling i odwrócił się do Tongju, który stał obok niego. – Przechył do pięciu stopni nie jest groźny.
Tongju już rozkoszował się skutkami wystrzelenia rakiety.
– Niech pan pod żadnym pozorem nie przerywa odliczania – wycedził.
Główny inżynier zacisnął zęby i skinął głową. Potem spojrzał nerwowo na lśniącą rakietę na ekranie.
Kokpit „Badgera" wyglądał jak po trzęsieniu ziemi. Na podłodze walały się narzędzia, części komputerowe i kawałki wyposażenia. Przesuwały się tam i z powrotem przy każdym szarpnięciu pojazdu. Woda sięgała Pittowi do połowy łydek, ale nie zważał na to. Po raz kolejny uderzył w kolumnę platformy. Usłyszał trzask sondy przebijającej metal i poczuł swąd spalonej instalacji elektrycznej. Woda morska spowodowała zwarcie w następnym obwodzie. Od ciągłych uderzeń „Badger" zamieniał się w kupę złomu. Zaokrąglony dziób był niemal płaski, zgięta sonda ledwo się trzymała na dwóch skrzywionych wspornikach. W kokpicie mrugało światło, poziom wody rósł, silniki napędowe wysiadały jeden po drugim. Pitt czuł, jak maszyna kona wśród jęków i bulgotu. Kiedy próbował przestawić pędniki i cofnąć się od kolumny, usłyszał nowy dźwięk. Wysoko nad jego głową rozległ się głośny szum.