Dirk zauważył, że trawler płynie bez bandery. Na dziobie i rufie nie było nazwy statku ani macierzystego portu. Po chwili na tylnym pokładzie pojawili się dwaj Azjaci w niebieskich kombinezonach i z ponurymi minami utkwili wzrok w śmigłowcu.
– Nie wyglądają przyjaźnie, co? – odezwał się Dahlgren. Wyszczerzył zęby w uśmiechu i pomachał do nich. Nie zareagowali.
– Ty też byś nie wyglądał, gdybyś pracował na takim złomie – odrzekł Dirk i zawisł śmigłowcem tuż za rufą trawlera. – Nic cię nie zastanawia na tej łajbie? – spytał, patrząc na tylny pokład.
– Nigdzie nie widać sprzętu rybackiego.
– Właśnie – odparł Dirk. Zbliżył helikopter do statku. Na środku pokładu dostrzegł metalową trójkątną podporę wysokości około pięciu metrów. Na metalowej konstrukcji nie było śladu rdzy, co wskazywało, że zamontowano ją niedawno. U jej podstawy widniał szary ślad prochu, który najwyraźniej osmalił powierzchnię pokładu.
Kiedy helikopter znalazł się nad trawlerem, Azjaci zaczęli coś mówić, gestykulując z ożywieniem, a po chwili zbiegli na dół. U szczytu schodków leżało pięć martwych lwów morskich. W małym metalowym basenie na lewo od nich były trzy żywe stworzenia.
– Od kiedy zapotrzebowanie na tran jest większe niż na kraby? – odezwał się Dahlgren.
– Nie wiem, ale Eskimosi na pewno nie byliby zadowoleni, że Azjaci ukradli im kolację.
Dirk dostrzegł kątem oka błysk. Odruchowo wcisnął lewy pedał i sikorsky wykonał szybki półobrót. Manewr uratował im życie. Kiedy śmigłowiec zaczął skręcać, w maszynę trafił grad pocisków. Roztrzaskały tablicę przyrządów – konsola, wskaźniki i radio rozleciały się na kawałki – ale załodze i głównym mechanizmom nic się nie stało.
– Chyba nie spodobał im się twój tekst o kradzieży kolacji – powiedział Dahlgren, patrząc na dwóch Azjatów, którzy znów się pojawili i strzelali do helikoptera z karabinów automatycznych.
Dirk dał pełną moc, żeby uciec przed następnymi trafieniami. Azjaci strzelali do śmigłowca z rosyjskich AK-74. Na szczęście bezmyślnie celowali w kabinę, zamiast w łatwiejsze do uszkodzenia wirniki.
Dirk zatoczył szeroki łuk w kierunku sterburty trawlera i schował się za nadbudową statku, gdzie nie mógł ich dosięgnąć ogień z pokładu. Potem wziął kurs na widoczną w oddali wyspę Amukta.
Ale szkoda już się stała. Kabinę zaczął wypełniać dym. Dirk zmagał się ze sterami. Grad ołowiu zniszczył elektronikę, podziurawił przewody hydrauliczne i roztrzaskał wskaźniki kontrolne. Dahlgren poczuł ciepłą strużkę na kostce. Sięgnął w dół i wymacał ranę postrzałową na łydce. Kilka pocisków trafiło też w turbinę, na szczęście rotor jeszcze się obracał.
– Spróbuję dolecieć do wyspy, ale przygotuj się na twarde lądowanie! -Dirk próbował przekrzyczeć huk rozpadającego się silnika. Kabinę wypełniał duszący niebieski dym i swąd płonącej instalacji elektrycznej.
Dirk ledwo widział wyspę na wprost i kawałek wybrzeża, który wyglądał na małą plażę. Drążek sterowy w jego rękach dygotał jak młot pneumatyczny, wytężał więc wszystkie siły, żeby utrzymać maszynę w powietrzu i dotrzeć do lądu. Brzeg zbliżał się przeraźliwie wolno. Helikopter trząsł się, dymił i opadał. Podwozie sunęło tuż nad wodą. Wreszcie przestrzelona turbina nie wytrzymała. Wypluła ze zgrzytem kilka części, zawyła i zatrzymała się z głośnym trzaskiem.
Dirk pociągnął drążek skoku ogólnego, żeby unieść dziób maszyny, ale obroty rotorów spadały. Wirnik ogonowy zanurzył się w wodzie, zadziałał jak kotwica i wyhamował helikopter. Sikorsky na moment zawisł w powietrzu, a potem runął z głośnym pluskiem do morza. Nagłe zderzenie z powierzchnią oceanu złamało wał napędowy. Wirnik wystrzelił w bok i po piętnastu metrach zatonął w rozbryzgu piany.
Kabina przez chwilę unosiła się na falach. Dirk dostrzegł przez roztrzaskaną szybę piaszczystą plażę, później kabinę zalała lodowata woda. Dahlgren próbował otworzyć kopnięciem drzwi. Poziom wody błyskawicznie sięgnął sufitu. Dirk i Jack jednocześnie unieśli głowy i po raz ostatni nabrali powietrza do płuc. Potem turkusowy helikopter zniknął pod powierzchnią i opadł na skaliste dno.
3
Kapitan Burch rozpoczął akcję poszukiwawczo-ratowniczą, gdy tylko stracił kontakt radiowy z Dirkiem i Dahlgrenem. Popłynął „Deep Endeavorem" na ostatnią pozycję podaną przez Dirka, a stamtąd zaczął zygzakować na zachód do Amukty. Wszyscy wolni członkowie załogi zostali wezwani na pokład, żeby obserwować horyzont. Radiooperator bez przerwy wywoływał helikopter.
Przez trzy godziny nie znaleziono żadnego śladu śmigłowca. „Deep Endeavor" zbliżył się do Amukty, stromego wulkanicznego stożka wystającego z morza. Nadchodził zmierzch, niebo na zachodzie przybrało purpurową barwę. Zastępca dowódcy Leo Delgado przyglądał się górzystej wyspie. Nagle coś przykuło jego uwagę.
– Panie kapitanie, tam jest dym. – Wskazał miejsce na brzegu.
Burch uniósł do oczu lornetkę i długą chwilę obserwował ląd.
– Płonące szczątki, proszę pana? – zapytał Delgado.
– Być może. Albo sygnał. Z tej odległości trudno rozpoznać. Weź dwóch ludzi i popłyńcie tam zodiakiem. Podejdę do brzegu najbliżej, jak będę mógł.
– Tak jest. – Delgado ruszył przez mostek, zanim kapitan skończył mówić.
Kiedy ponton spuszczono na wodę, zerwał się porywisty wiatr i na morzu wyrosły potężne fale. W drodze do lądu zodiac mocno się kołysał, Delgada i dwóch członków załogi co chwila zalewały zimne rozbryzgi. W zapadającym zmroku trudno było dostrzec smugę dymu na tle czarnej wyspy. Delgado zastanawiał się, czy zdołają wyjść na stromy brzeg. W końcu zauważył ogień i skierował ponton w tamtą stronę. Między skałami był mały przesmyk, który prowadził do wąskiej kamienistej plaży. Delgado zwiększył obroty silnika. Czterometrowa łódź pneumatyczna dotarła na grzbiecie fali do brzegu i zatrzymała się z chrzęstem żwiru pod dnem.
Delgado wyskoczył z pontonu i pobiegł w kierunku ogniska. Dwaj mężczyźni pochylali się nad mizernymi płomieniami, najwyraźniej próbując się ogrzać. Byli odwróceni plecami do niego.
– Pitt? Dahlgren? Wszystko gra, panowie? – zawołał.
Mężczyźni odwrócili się wolno, jakby przerwał im ważne spotkanie. Dahlgren trzymał w ręku nadjedzoną nogę kraba, z kieszeni jego koszuli wystawał łepek białej myszki. Dirk piekł nad ogniem alaskańskiego kraba nadzianego na patyk.
– Przydałoby się trochę cytryny i masła-odrzekł, odrywając parującą nogę skorupiaka.
Dirk i Dahlgren opowiedzieli Burchowi o spotkaniu z trawlerem, a potem pokuśtykali do okrętowego ambulatorium. Jack dostał postrzał w lewą łydkę, ale na szczęście pocisk nie uszkodził ścięgien. Gdy chirurg zszył ranę, Dahlgren nonszalancko zapalił cygaro. Lekarz kazał mu je natychmiast zgasić pod groźbą zerwania szwów. Zaraz jednak uśmiechnął się, wręczył mu kulę i polecił oszczędzać nogę przez trzy dni.
Dirkowi opatrzono policzek i czoło pokaleczone szkłem podczas zderzenia helikoptera z morzem. Nie odnieśli innych obrażeń w czasie katastrofy, a Dirk uratował ich przed utonięciem, bo zauważył, że przy twardym lądowaniu otworzyły się drzwi ładowni. Kiedy kadłub wypełniła woda, chwycił Jacka i wypłynęli przez otwór na powierzchnię. Przy użyciu niezawodnej zapalniczki Zippo Dahlgrena rozpalili ognisko z suchego drewna wyrzuconego przez morze na brzeg i dzięki temu nie dostali hipotermii.
Burch zawiadomił centralę NUMA o utracie helikoptera, zgłosił też incydent Straży Przybrzeżnej i terenowemu inspektorowi bezpieczeństwa publicznego w miasteczku Atka. Najbliższy kuter patrolowy Straży Przybrzeżnej był w odległości setek mil morskich, więc choć dostał szczegółowe informacje o trawlerze, miał znikome szanse na jego przechwycenie.
Dirk przebrał się w czarny golf i dżinsy i poszedł do sterowni. Burch, pochylony nad stołem nawigacyjnym, wyznaczał kurs przez Aleuty.
– Nie wracamy na Yunaskę po ciała członków Straży Przybrzeżnej? – zapytał Dirk.