Jak już zostało powiedziane, złe prognozy w kwestii losów kasyna w Grandzie nie sprawdziły się. Nastąpiły tam duże zmiany, zapoczątkowane wyrzuceniem na zbity pysk mafijnego towarzystwa. Podobno poszli za daleko, urządzając w lokalu potężne i krwawe mordobicie, które stało się ostatnią kroplą i wreszcie zdołano się ich pozbyć.

Bufet jest na miejscu i od dawna już nie trzeba latać do kelnera. Ustawiono wygodniejsze fotele. Ilość kibiców znacznie się zmniejszyła, narodowe okrzyki rozlegają się rzadziej, a społeczeństwo wyraźnie podniosło poziom.

Największe zmiany jednakże nastąpiły w automatach, osobiście żywię nadzieje, że nie trwałe, bo jakoś lokal pustką trąci. Usunięto wszystkie owocowe, a szkoda. Usunięto pokerowe dawne i na ich miejsce weszły pokerowe nowoczesne, niektóre interesująco zmodyfikowane. W modyfikacje nie będę się wdawać, bo i tak nikt tego na gębę nie zrozumie. Część automatów jest kredytowana, co oznacza, że teraz lata się za odpowiednią osobą z obsługi. Osobie daje się pieniądze, ona zaś ukręca na maszynerii właściwą ilość punktów na kredycie i tymi punktami się gra, niczego nie wrzucając. Nawet wygodnie, tyle że zbytni optymizm staje się męczący, małą sumę trochę za szybko się przegrywa i znów trzeba latać za osobą z obsługi. Przy większej frekwencji obsługa nie nadąża, co powoduje drobne zadrażnienia, w dodatku nie zawsze wiadomo, gdzie obsługę znaleźć. Następnym racjonalnym posunięciem powinno stać się zainstalowanie dzwonków, lub też innych brzękadeł, przy każdym kredytowanym automacie. Klient nie musiałby latać, tylko by brzęczał. Nieszczęściem kasyna w Grandzie jest pełna niemożność zaparkowania w pobliżu w godzinach pracy. Ulica Wspólna jest zapchana po dziurki w nosie i nawet na płatnym parkingu roweru się nie wciśnie, a co mówić o samochodzie. Jednostki zmotoryzowane zyskują szansę na rozrywkę dopiero od piątej po południu, a i to muszą mieć trochę szczęścia.

Drugie zaś nieszczęście stanowi panująca w lokalu temperatura. W lecie gorąco, w zimie zimno jak piorun. Przy samych oknach krąg polarny, albo może Kamczatka. Na Kamczatce nie byłam, więc pewności nie mam. Gracze, acz rozgrzani namiętnością, to jednak siedzą w paltach, co trochę robi wrażenie dworca kolejowego. Kaloryfery nawet grzeją, może by zatem jakoś uszczelnić te okna...?

Kasyno w Grandzie jest w ogóle, jako kasyno, nietypowe, nie ma tam bowiem ani ruletki, ani żadnej gry w prawdziwe karty, stanowi, jak sama nazwa wskazuje, salon gier automatycznych. Nie od razu jednakże odczepimy się od automatów, ponieważ, po pierwsze, bardzo je lubimy, a po drogie, grać na nich potrafi nawet debil, i to w dodatku łanio. Inne rodzaje gier na ogół wypadają drożej.

Co do ponoszonych kosztów elementem zasadniczym jest wysokość stawki.

Ta pojedyncza, jeden żeton, wygląda rozmaicie. W Grandzie ukształtowała się na poziomie dwudziestu pięciu groszy. Kiedyś było tysiąc złotych na stare pieniądze i w tamtych to czasach zawlokłam do miejsca rozpusty moją przyjaciółkę, owszem, hazardzistkę z upodobania, o tyle ostrożną, że nie mogła sobie pozwolić na zbytnie straty finansowe. Usadziłam ją przy prostym automacie pokerowym, ostrzegłam przed dublowaniem i zostawiłam własnemu losowi. W normlanego pokera grać umiała doskonale, ale migające na ekranie karty trochę ją myliły, nie zdziwiło mnie zatem, że sędzi w bezruchu i gapi się na zjawisko.

- Ty, popatrz - powiedziała do mnie jakoś bezradnie. - Nic nie rozumiem. Co mi się tu zrobiło?

Spojrzałam. Miała dużego pokera, od asa, główną wygraną.

- Za ile grałaś? - wyrwało mi się, ale odpowiedź zobaczyłam od razu. Oczywiście, za jeden żeton, bo nie miała odwagi grać drożej. Wygrała tylko pół miliona.

Zważywszy jednak, że przyszła tam z sumą pięćdziesięciu tysięcy, i tak wyszła na swoje.

- To jest za dobre - oznajmiła, opuszczając kasyno z pieniędzmi. - Ja się tego boję.

A otóż dowcip polega na tym, że mogła grać za dziesięć i wygrać piątkę. Można bowiem grać za jeden żeton, za dwa, za trzy, za dowolną ilość aż do górnej granicy, która bywa różna. W Grandzie, w automatach pokerowych, górna granica wynosi pięćdziesiąt i raz mi się zdarzyło za te pięćdziesiąt trafić karetę. Czy ja mam wyjaśniać, co to jest kareta? No dobrze, cztery karty jednakowej wartości, cztery dwójki, cztery damy, cztery siódemki, cztery asy, cztery cokolwiek. Już chyba każdy rozumie.

Z tej trafionej za pięćdziesiąt karety nic mi nie przyszło, aczkolwiek była to duża suma pieniędzy, ponieważ rozszalałam się i nadal grałam za pięćdziesiąt, z nadzieją, że trafię piątkę. Dzięki czemu straciłam wszystko.

A czy ja twierdzę, że zasadniczą cechą hazardzisty jest umiar i rozsądek...?

Wyższa stawka daje wyższą wygraną, ale za to pozwala znacznie szybciej przegrywać. Wystarczy, że automat przez jakiś czas nie płaci i już popadamy w nędzę, a straciwszy zasoby w przyśpieszonym tempie, nie mamy za co grać dalej. Niezaspokojona namiętność zagryza nas na śmierć.

Z drugiej znów strony każdy automat ma to do siebie, że z chwilą nagłego obniżenia stawki, gwałtownie płaci. Gramy sobie po dziesięć, albo nawet po dwadzieścia, podlec wstrętny nic nie daje, kredyt leci nam w dół z szybkością kosmiczną, dusza się wzdryga, rozum usiłuje się przedrzeć przez opary szaleństwa, cholera nas trzaska, w nerwach schodzimy do gry za jeden i natychmiast mamy coś dużego. Kolor, fula, karetę, a nawet pokera. Robi nam się ciemno w oczach, próbujemy to bodaj zdublować, rzecz jasna chała. Dublowanie nie wychodzi i co mamy robić? Powiesić się?

Grać dalej za jeden. Wspaniały układ wyskoczył tylko na początku, jeśli ścierwo nie płaci, to nie płaci. Przetrzymamy go na tym jednym żetonie i po paru grach wrócimy do naszych dziesięciu z nadzieją, że czarna seria przeszła. O ile jeszcze mamy za co grać...

Na tę wygraną za jeden należy się z góry nastawić, bo inaczej może nas szlag trafić i kasyno straci klienta.

Istnieją automaty kuszące i takimi Grand dysponuje. Dają mianowicie premię specjalną w określonych układach. Taka premia się zbiera, rośnie, widać ją gołym okiem, jeszcze trochę, jeszcze jedna wygrana -i już nam przypadnie, już ją mamy! Nieszczęsny, rozżarty gracz rodzoną matkę zastawi, żeby sukces osiągnąć, za skarby świata nie porzuci automatu z nabitą wysoką premią, pożyczy, wyzemda, przyjaciół przekształci we wrogów, poleci

na miasto i dokona napadu rabunkowego, a premii z pazurów nie wypuści. Zajmie sobie ten automat bodaj na tydzień...

A, właśnie. Zajmowanie automatów to osobna sprawa. Przyjął się obyczaj przechylania krzesła oparciem ku maszynie takie przechylone krzesło jest szanowane. Bywa, że zostawia się coś na kredycie, względnie własne papierosy i zapalniczkę w korytku pod ekranem. Ludzie jednakże są to ślepe komendy i po pierwsze, potykają się o wystające nogi krzesła, niekiedy przewracając je z hukiem, a po drugie nie widzą ani kredytu, ani przedmiotów. Nie bacząc na nic, ruszają w bój i zaczynają wrzucać swoje żetony, po czym robi się piekło na ziemi.

Właściwy użytkownik automatu rzuca się z pazurami od razu, nawet jeśli ślepa komenda swoje żetony przegra. Bo mogła wygrać i co wtedy? Do kogo powinna należeć wygrana? Intruz awanturuje się o swoje utracone na cudzą korzyść żetony, ale nikt nie ma dla niego litości, było patrzeć i nie wrzucać. Zasadniczym źródłem konfliktu jest ta hipotetyczna wygrana i jej wątpliwy właściciel i raz wybuchło w Grandzie takie straszliwe wydarzenie, jeszcze na starym automacie pokerowym. Automat był zajęty wyraźnie, kredyt na nim widniał jak byk, tuman boży przy-lazł i wrzucił swoje żetony, a maszyneria złośliwie dała pokera. Nastąpił koniec świata. Dwaj użytkownicy ustrojstwa, jeden prawny, a drugi nielegalny, omal się nie pobili, w sprawę wmieszała się obsługa i wszyscy postronni gracze, rozstrzygnięto rzecz w końcu twardo i niemiłosiernie. Nielegalny dostał z powrotem swoje wrzucone żetony, a wygrana przypadła legalnemu, ale zanim osiągnięto ugodę, działy się straszne rzeczy. Był to niezwykle rozrywkowy wieczór.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: