kobieta i twoja przyjaciółka, panie Wokulski - dodała z naciskiem - więc zrobisz
mi pewne ustępstwo...
- Czekam na rozkazy pani.
- Onegdaj dałeś dymisję jednemu z twoich... urzędników, niejakiemu
Mraczewskiemu...
- Za cóż to?... - nagle odezwała się panna Izabela.
- Nie wiem - rzekła hrabina. - Podobno chodziło o różnicę przekonań
politycznych czy coś w tym guście...
- Więc ten młody człowiek ma przekonania?... - zawołała panna Izabela. - To
ciekawe!...
Powiedziała to w sposób tak zabawny, że Wokulski poczuł, jak ustępuje mu z
serca niechęć do Mraczewskiego.
- Nie o przekonania chodziło, pani hrabino - odezwał się - ale o nietaktowne
uwagi o osobach, które odwiedzają nasz magazyn.
- Może te osoby same postępują nietaktownie - wtrąciła panna Izabela.
- Im wolno, one za to płacą - odpowiedział spokojnie Wokulski. - Nam nie.
Silny rumieniec wystąpił na twarz panny Izabeli. Wzięła książkę i zaczęła
czytać.
- Ale swoją drogą dasz się ubłagać, panie Wokulski - rzekła hrabina. - Znam
matkę tego chłopca, i wierz mi, że przykro patrzeć na jej rozpacz...
Wokulski zamyślił się.
- Dobrze - odpowiedział - dam mu posadę, ale w Moskwie.
- A jego biedna matka?... - zapytała hrabina tonem proszącym.
- Więc podwyższę mu o dwieście... o trzysta rubli pensję - odparł.
W tej chwili zbliżyło się do stołu kilkoro dzieci, którym hrabina zaczęła
rozdawać obrazki. Wokulski wstał z fotelu i aby nie przeszkadzać pobożnym
zajęciom, przeszedł na stronę panny Izabeli.
Panna Izabela podniosła oczy od książki i dziwnym wzrokiem patrząc na
Wokulskiego spytała:
- Pan nigdy nie cofa swoich postanowień?
- Nie - odpowiedział. Ale w tej chwili spuścił oczy.
- A gdybym poprosiła za tym młodym człowiekiem?...
Wokulski spojrzał na nią zdumiony.
- W takim razie odpowiedziałbym, że pan Mraczewski stracił miejsce, ponieważ
niestosownie odzywał się o osobach, które zaszczyciły go trochę łaskawszym
tonem w rozmowie... Jeżeli jednak pani każe...
Teraz panna Izabela spuściła oczy, zmieszana w wysokim stopniu.
- A... a!... wszystko mi jedno w rezultacie, gdzie osiedli się ten młody człowiek.
Niech jedzie i do Moskwy.
- Tam też pojedzie - odparł Wokulski. - Moje uszanowanie paniom - dodał
kłaniając się.
Hrabina podała mu rękę.
80
- Dziękuję ci, panie Wokulski, za pamięć i proszę, ażebyś przyszedł do mnie na
święcone. Bardzo cię proszę, panie Wokulski - dodała z naciskiem.
Nagle spostrzegłszy jakiś ruch na środku kościoła zwróciła się do służącego:
- Idźże, mój Ksawery, do pani prezesowej i proś, ażeby nam.pozwoliła swego
powozu. Powiedz, że nam koń zachorował.
- Na kiedy jaśnie pani rozkaże? - spytał służący.
- Tak... za półtorej godziny. Prawda, Belu, że nie posiedzimy tu.dłużej?
Służący podszedł do stołu przy drzwiach.
- Więc do jutra, panie Wokulski - rzekła hrabina. - Spotkasz u mnie wielu
znajomych. Będzie kilku panów z Towarzystwa Dobroczynności...
„Aha!..” - pomyślał Wokulski żegnając hrabinę. Czuł dla niej w tej chwili taką
wdzięczność, że na jej ochronę oddałby połowę majątku.
Panna Izabela z daleka kiwnęła mu głową i znowu spojrzała w sposób, który
wydał mu się bardzo niezwykłym. A gdy Wokulski zniknął w cieniach kościoła,
rzekła do hrabiny:
- Cioteczka kokietuje tego pana. Ej! ciociu, to zaczyna być podejrzane...
- Twój ojciec ma słuszność - odparła hrabina - ten człowiek może być
użytecznym. Zresztą za granicą podobne stosunki należą do dobrego tonu.
- A jeżeli te stosunki przewrócą mu w głowie?... - spytała panna Izabela.
- W takim razie dowiódłby, że ma słabą głowę - odpowiedziała krótko hrabina
biorąc się do książki nabożnej.
Wokulski nie opuścił kościoła, ale w pobliżu drzwi skręcił w boczną nawę. Tuż
przy grobie Chrystusa, naprzeciw stolika hrabiny, stał w kącie pusty
konfesjonał. Wokulski wszedł do niego, przymknął drzwiczki i niewidzialny,
przypatrywał się pannie Izabeli.
Trzymała w ręku książkę spoglądając od czasu do czasu na drzwi kościelne. Na
twarzy jej malowało się zmęczenie i nuda. Czasami do stolika zbliżały się dzieci
po obrazki; panna Izabela niektórym podawała je sama z takim ruchem, jakby
chciała powiedzieć: ach, kiedyż się to skończy!...
„I to wszystko robi się nie przez pobożność ani przez miłość do dzieci, ale dla
rozgłosu i w celu wyjścia za mąż - pomyślał Wokulski. - No i ja także - dodał -
niemało robię dla reklamy i ożenienia się. Świat ładnie urządzony! Zamiast po
prostu pytać się: kochasz mnie czy nie kochasz? albo: chcesz mnie czy nie
chcesz? ja wyrzucam setki rubli, a ona kilka godzin nudzi się na wystawie i
udaje pobożną.
A jeżeli odpowiedziałaby, że mnie kocha? Wszystkie te ceremonie mają dobrą
stronę: dają czas i możność zaznajomienia się.
Żle to jednak nie umieć po angielsku... Dzíś wiedziałbym, co o mnie myśli: bo
jestem pewny, że o mnie mówiła do swej ciotki. Trzeba nauczyć się...
Albo weźmy takie głupstwo jak powóz... Gdybym miał powóz, mógłbym ją
teraz odesłać do domu z ciotką, i znowu zawiązałby się między nami jeden
węzeł... Tak, powóz przyda mi się w każdym razie. Przysporzy z tysiąc rubli
wydatków na rok, ale cóż zrobię? Muszę być gotowym na wszystkich punktach.
81
Powóz... angielszczyzna... przeszło dwieście rubli na jedną kwestę!... I to robię
ja, który tym pogardzam... Właściwie jednak - na cóż będę wydawał pieniądze,
jeżeli nie na zapewnienie sobie szczęścia? Co mnie obchodzą jakieś teorie
oszczędności, gdy czuję ból w sercu?”
Dalszy bieg myśli przerwała mu smutna, brzęcząca melodia. Była to muzyka
szkatułki grającej, po której nastąpił świegot sztucznych ptaków; a gdy one
milkły, rozlegał się cichy szelest fontanny, szept modlitw i westchnienia
pobożnych.
W nawie, u konfesjonału, u drzwi kaplicy grobowej, widać było zgięte postacie
klęczących. Niektórzy czołgali się do krucyfiksu na podłodze i ucałowawszy go
kładli na tacy drobne pieniądze wydobyte z chustki do nosa.
W głębi kaplicy, w powodzi światła, leżał biały Chrystus otoczony kwiatami.
Zdawało się Wokulskiemu, że pod wpływem migotliwych płomyków twarz jego
ożywia się przybierając wyraz groźby albo litości i łaski. Kiedy pozytywka
wygrywała Łucję z Lamermoorualbo kiedy ze środka kościoła doleciał stukot
pieniędzy i francuskie wykrzykniki, oblicze Chrystusa ciemniało. Ale kiedy do
krucyfiksu zbliżył się jaki biedak i opowiadał Ukrzyżowanemu swoje strapienia,
Chrystus otwierał martwe usta i w szmerze fontanny powtarzał
błogosławieństwa i obietnice...
„Błogosławieni cisi... Błogosławieni smutni...”
Do tacy podeszła młoda, uróżowana dziewczyna. Położyła srebrną
czterdziestówkę, ale nie śmiała dotknąć krzyża. Klęczący obok z niechęcią
patrzyli na jej aksamitny kaftanik i jaskrawy kapelusz. Ale gdy Chrystus
szepnął: „ Kto z was jest bez grzechu, niech rzuci na nią kamieniem”, padła na
posadzkę i ucałowała jego nogi jak niegdyś Maria Magdalena.
„Błogosławieni, którzy łakną sprawiedliwości... Błogosławieni, którzy płaczą...”
Z głębokim wzruszeniem przypatrywał się Wokulski pogrążonemu w
kościelnym mroku tłumowi, który z tak cierpliwą wiarą od osiemnastu wieków
oczekuje spełnienia się boskich obietnic.
„Kiedyż to będzie!...” - pomyślał.
„Pośle Syn Człowieczy anioły swoje, a oni zbiorą wszystkie zgorszenia i tych,
którzy nieprawość czynią, jako zbiera się kąkol i pali się go ogniem.”
Machinalnie spojrzał na środek kościoła. Przy bliższym stoliku hrabina
drzemała, a panna Izabela ziewała, przy dalszym trzy nie znane mu damy