- A nie służyłże twój ojciec w wojsku?

- Ojciec nie, tylko stryj.

- I gdzież to on służył, nie pamiętasz?... Czy nie było mu na imię także

Stanisław?

- Tak, Stanisław. Był porucznikiem, a później kapitanem w siódmym pułku

liniowym...

- W pierwszej brygadzie, drugiej dywizji - przerwała prezesowa. - Widzisz,

moje dziecko, że nie jesteś mi tak nie znany... Żyjeż on jeszcze?...

- Umarł przed pięcioma laty.

Prezesowej zaczęły drżeć ręce. Otworzyła mały flakonik i powąchała go.

- Umarł, powiadasz?... Wieczny mu odpoczynek!... Umarł... A nie zostałaż ci

jaka po nim pamiątka?

91

- Złoty krzyż...

- Tak, złoty krzyż... I nicże więcej?

- Miniatura stryja z roku 1828, malowana na kości słoniowej.

Prezesowa coraz częściej podnosiła flakonik; ręce drżały jej coraz silniej.

- Miniatura... - powtórzyła. - A wieszże, kto ją malował?.. I nicże więcej nie

zostało?.

- Była jeszcze paczka papierów i jakaś druga miniatura...

- Coże siç z nimi dzieje?... - nalegała coraz niespokojniej prezesowa.

- Te przedmioty stryj sam opieczętował na kilka dni przed śmiercią i kazał

włożyć je do swojej trumny.

- A... a!... - szepnęła staruszka i rzewnie się rozpłakała.

W sali zrobił się ruch. Przybiegła zatrwożona panna Izabela, potem hrabina,

wzięły prezesową pod ręce i z wolna wyprowadziły do dalszych pokojów. W

jednej chwili na Wokulskiego zwróciły się wszystkie oczy. Zaczęto z cicha

szeptać.

Widząc, że wszyscy na niego patrzą i o nim mówią, Wokulski zmieszał się.

Ażeby jednak pokazać obecnym, że ta osobliwa popularność nic go nie

obchodzi, wypił jeden po drugim dwa kieliszki wina stojące na stoliku i wtedy

spostrzegł, że jeden kieliszek, z winem węgierskim, należał do jenerała, a drugi,

z czerwonym, do biskupa.

„Ładnie się urządzam - rzekł do siebie. - Gotowi jeszcze powiedzieć, że

zrobiłem afront staruszce, ażeby wypić wino jej sąsiadom...”

Wstał z zamiarem wyjścia i zrobiło mu się gorąco na myśl o defiladzie przez

dwa salony, w których czekają go rózgi spojrzeń i szeptów. Ale zabiegł mu

drogę książę mówiąc:

- Pewnie rozmawialiście państwo z prezesową o bardzo dawnych czasach, kiedy

aż do łez doszło. Prawda, że zgadłem?... Wracając do tematu, który nam

przerwano, czy nie sądzisz pan, że dobrze byłoby założyć w kraju polską

fabrykę tanich tkanin?...

Wokulski potrząsnął głową.

- Wątpię, ażeby się to udało - odparł. - Trudno myśleć o wielkich fabrykach

tym, którzy nie mogą zdobyć się na małe ulepszenia w już istniejących...

- Mianowicie?...

- Mówię o młynach - ciągnął Wokulski. - Za parę lat będziemy sprowadzali

nawet mąkę, bo nasi młynarze nie chcą zastąpić kamieni - walcami.

- Pierwszy raz słyszę!... Siądźmy tu - mówił książę ciągnąc go do obszernej

framugi - i opowiedz pan, co to znaczy?

W salonach tymczasem rozmawiano.

- Jakaś zagadkowa figura ten pan - mówiła po francusku dama w brylantach do

damy w strusim piórze. - Pierwszy raz widziałam prezesową płaczącą.

- Naturalnie, historia miłosna - odpowiedziała dama z piórem. - W każdym razie

zrobił ktoś złośliwego figla hrabinie i prezesowej wprowadzając tego

jegomościa.

92

- Przypuszczasz pani, że...

- Jestem pewna - odparła wzruszając ramionami. - Niech pani wreszcie spojrzy

na niego. Maniery bardzo złe, ale cóż to za fizjognomia, jaka duma!...

Szlachetnej rasy nie ukryje się nawet pod łachmanami.

- Zadziwiające!... - mówiła dama w brylantach. - Bo i ten jego majątek, jakoby

zrobiony w Bułgarii...

- Naturalnie. To zarazem tłumaczy, dlaczego prezesowa pomimo bogactw tak

mało wydaje na siebie.

- I książę bardzo na niego łaskaw...

- Przez litość, czy nie za mało?... Niech tylko pani spojrzy na nich obu...

- Sądziłabym, że nie ma ani śladu podobieństwa.

- Zapewne, ale... ta duma, pewność siebie... Z jaką oni swobodą rozmawiają...

Przy innym stoliku naradzali się trzej panowie.

- No, hrabina zrobiła zamach stanu - mówił brunet z grzywką.

- I udał się jej. Ten Wokulski trochę sztywny, ale ma w sobie coś - odpowiedział

pan siwy.

- W każdym razie kupiec...

- Czymże kupiec gorszy od bankierów?

- Kupiec galanteryjny, sprzedaje portmonetki - nalegał brunet.

- My czasami sprzedajemy herby... - wtrącił trzeci, szczupły staruszek z siwymi

faworytami.

- Jeszcze zechce ożenić się tutaj...

- Tym lepiej dla panien.

- Ja bym mu sam oddał córkę. Człowiek, słyszę, porządny, bogaty, posagu nie

strwoni...

Koło nich szybko przeszła hrabina.

- Panie Wokulski - rzekła wyciągając wachlarz w kierunku framugi.

Wokulski przybiegł do niej. Podała mu rękę i we dwoje opuścili salon.

Osamotnionego księcia zaraz otoczyli mężczyźni; niektórzy prosili go, ażeby

zapoznał ich z Wokulskim.

- Warto, warto!... - mówił zadowolony książę. - Takiego nie było jeszcze

między nami. Gdybyśmy dawniej zbliżyli się do nich, nasz nieszczęśliwy kraj

wyglądałby inaczej.

Usłyszała to mijająca ich właśnie panna Izabela i - pobladła. Przystąpił do niej

młody człowiek z wczorajszej kwesty.

- Zmęczyła się pani? - rzekł.

- Trochę - odpowiedziała ze smutnym uśmiechem. - Przychodzi mi do głowy

dziwne pytanie - dodała po chwili - czy ja też potrafiłabym walczyć?...

- Czy z sercem? - zapytał. - Nie warto...

Panna Izabela wzruszyła ramionami.

- Ach, gdzież znowu z sercem. Myślę o prawdziwej walce z silnym

nieprzyjacielem.

Ścisnęła go za rękę i opuściła salon.

93

Wokulski prowadzony przez hrabinę minął długi szereg pokojów. W jednym z

nich, z dala od zaproszonych gości, rozlegały się śpiewy i dźwięki fortepianu.

Gdy weszli tam, uderzył go szczególny widok. Jakiś młody człowiek grał na

fortepianie; z dwu bardzo przystojnych dam, stojących przy nim, jedna udawała

skrzypce, druga klarnet; przy tej zaś muzyce tańczyło kilka par, między którymi

znajdował się tylko jeden mężczyzna.

- Oj! wy zbytnicy! - zgromiła ich hrabina.

Odpowiedzieli wybuchem śmiechu, nie przerywając zabawy.

Minęli i ten pokój i weszli na schody.

- Ot, widzisz - rzekła hrabina - to jest najwyższa arystokracja. Zamiast siedzieć

w salonie, uciekli tutaj dokazywać.

„Jaki oni mają rozum!” - pomyślał Wokulski.

I zdawało mu się, że między tymi ludźmi życie upływa prościej i weselej aniżeli

między nadętym mieszczaństwem albo arystokratyzującą szlachtą.

Na górze, w pokoju odciętym od zgiełku i nieco przyćmionym, siedziała w

fotelu prezesowa.

- Zostawiam was tu, moi państwo - rzekła hrabina. - Nagadajcie się, bo ja muszę

wracać.

- Dziękuję ci, Joasiu - odpowiedziała prezesowa. - Siądźże, proszę cię - zwróciła

się do Wokulskiego.

A gdy zostali sami, dodała:

- Nawet nie wiesz, ile obudziłeś we mnie wspomnień.

Teraz dopiero Wokulski spostrzegł, że między tą damą a jego stryjem musiał

istnieć jakiś niezwykły stosunek. Opanowało go niespokojne zdumienie.

„Dzięki Bogu - pomyślał - że jestem legalnym dzieckiem moich rodziców.”

- Proszę cię - zaczęła prezesowa - mówisz, że stryj twój umarł. Gdzieże on,

biedak, pochowany?

- W Zasławiu, gdzie mieszkał od powrotu z emigracji.

Prezesowa znowu podniosła chustkę do oczu.

- Doprawdy?... Ach, ja niewdzięczna!... Byłżeś kiedy u niego?... Nie mówiłże ci

nic... Nie oprowadzał cię?... Wszakże tam, na górze, są ruiny zamku, prawda?

Stojąż one jeszcze?

- Tam właśnie, do zamku, stryj co dzień chodził na spacer i całe godziny

przesiadywaliśmy z nim na dużym kamieniu...

- Patrzajże?... Znam ten kamień ; siedzieliśmy wtedy oboje na nim i patrzyliśmy


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: