odpowiedziałeś?

- Pierwej chciałem porozumieć się z panem - odparł Wokulski.

- Więc zejdźmy się gdzie. Kiedy pan jesteś w domu?

- Nie mam stałej godziny, wolę być u pana.

- To wstąp pan do mnie we środę na śniadanie i raz skończmy.

Pożegnali się. Pan Tomasz czulej przycisnął ramię Wokulskiego.

- Jenerał... - zaczął.

88

Jenerał ujrzawszy Wokulskiego podał mu rękę i przywitali się jak starzy

znajomi.

Pan Tomasz stawał się coraz tkliwszym dla Wokulskiego i zaczynał dziwić się

widząc, że kupiec galanteryjny zna najwybitniejsze osobistości w mieście, a nie

zna tylko tych, którzy odznaczali się tytułem albo majątkiem, nic zresztą nie

robiąc.

Przy wejściu do drugiego salonu, gdzie było kilka dam, zastąpiła im drogę

hrabina Karolowa. Koło niej przesunął się służący Józef.

„Rozstawili pikiety - pomyślał Wokulski - ażeby nie skompromitować

dorobkiewicza. Grzecznie to z ich strony, ale...”

- Jakże się cieszę, panie Wokulski - rzekła hrabina odbierając go panu

Tomaszowi - jakże się cieszę, że spełniłeś moją prośbę... Jest tu właśnie osoba,

która pragnie poznać się z panem.

W pierwszym salonie ukazanie się Wokulskiego zrobiło pewną sensację.

- Jenerale - mówił hrabia - hrabina zaczyna nam sprowadzać kupców

galanteryjnych. Ten Wokulski...

- On taki kupiec jak ja i pan - odparł jenerał.

- Mój książę - mówił inny hrabia - skąd wziął się tu ten jakiś Wokulski?

- Zaprosiła go gospodyni - odparł książę.

- Nie mam przesądu co do kupców - ciągnął dalej hrabia - ale ten Wokulski,

który zajmował się dostawą w czasie wojny i zrobił na niej majątek...

- Tak... tak... - przerwał książę. - Ten rodzaj majątków bywa zwykle niepewny,

ale za Wokulskiego ręczę. Hrabina mówiła ze mną, a ja zapytywałem oficerów,

którzy byli na wojnie, między innymi mojego siostrzeńca. Otóż o Wokulskim

było jedno zdanie, że dostawa, której się on dotknął, była uczciwa. Nawet

żołnierze, ile razy dostali dobry chleb, mówili, że musiał być pieczony z mąki

od Wokulskiego. Więcej hrabiemu powiem - ciągnął książę - że Wokulski, który

swoją rzetelnością zwrócił na siebie uwagę osób najwyżej położonych; miewał

bardzo ponętne propozycje. W styczniu tego oto roku dawano mu dwakroć sto

tysięcy rubli tylko za firmę do pewnego przedsiębiorstwa i nie przyjął...

Hrabia uśmiechnął się i rzekł:

- Miałby więcej o dwakroć sto tysięcy rubli...

- Miałby, ale nie byłby dziś tutaj - odparł książę i kiwnąwszy głową hrabiemu

odszedł.

- Stary wariat - szepnął hrabia, pogardliwie spoglądając za księciem.

W trzecim salonie, dokąd wszedł z hrabiną Wokulski, znajdował się bufet

tudzież mnóstwo większych i mniejszych stolików, przy których dwójkami,

trójkami, nawet czwórkami siedzieli zaproszeni. Kilku służących roznosiło

potrawy i wina, a dyrygowała nimi panna Izabela, widocznie zastępując

gospodynię. Miała na sobie bladoniebieską suknię i wielkie perły na szyi. Była

tak piękna i tak majestatyczna w ruchach, że Wokulski patrząc na nią

skamieniał.

„Nawet marzyć o niej nie mogę!...” - pomyślał z rozpaczą.

89

Jednocześnie we framudze okna spostrzegł młodego człowieka, który był

wczoraj na grobach, a dziś siedział sam przy małym stoliczku nie spuszczając

oka z panny Izabeli.

„Naturalnie, że ją kocha!” - myślał Wokulski i doznał takiego wrażenia, jakby

owionął go chłód grobu.

„Jestem zgubiony” - dodał w duchu.

Wszystko to trwało kilka sekund.

- Czy widzisz pan tę staruszkę między biskupem i jenerałem? - odezwała się

hrabina. - Jest to prezesowa Zasławska, moja najlepsza przyjaciółka, która

koniecznie chce pana poznać. Jest panem bardzo zajęta - ciągnęła hrabina z

uśmiechem - jest bezdzietna i ma parę ładnych wnuczek. Zróbże pan dobry

wybór!... Tymczasem przypatrz się jej, a gdy ci panowie odejdą, przedstawię

pana. A... książę...

- Witam pana - odezwał się książę do Wokulskiego. - Kuzynka pozwoli?...

- Bardzo proszę - odparła hrabina. - Macie tu panowie wolny stolik... Ja

opuszczę was na chwilę...

Odeszła.

- Siądźmy, panie Wokulski - mówił książę. - Wybornie zdarzyło się, ponieważ

mam do pana ważny interes. Wyobraź pan sobie, że pańskie projekta wywołały

wielki popłoch między naszymi bawełnianymi fabrykantami... Wszak dobrze

powiedziałem - bawełnianymi?...

Oni utrzymują, że pan chce zabić nasz przemysł... Czy istotnie konkurencja,

którą pan stwarza, jest tak groźna?...

- Mam wprawdzie - odparł Wokulski - u moskiewskich fabrykantów kredyt do

wysokości trzech, nawet czterech milionów rubli, ale jeszcze nie wiem, czy

pójdą ich wyroby.

- Straszna!... straszna cyfra! - szepnął książę. - Czy nie widzisz pan w niej

istotnego niebezpieczeństwa dla naszych fabryk?

- Ach, nie. Widzę tylko nieznaczne zmniejszenie ich kolosalnych dochodów, co

zresztą mnie nie obchodzi. Ja mam obowiązek dbać tylko o własny zysk i o

taniość dla nabywców; nasz zaś towar będzie tańszy.

- Czy jednak rozważyłeś pan tę kwestię jako obywatel?... - rzekł książę ściskając

go za rękę- My już tak niewiele mamy do stracenia...

- Mnie się zdaje, że jest to dość po obywatelsku dostarczyć konsumentom

tańszego towaru i złamać monopol fabrykantów, którzy zresztą tyle mają z nami

wspólnego, że wyzyskują naszych konsumentów i robotników.

- Tak pan sądzisz?... Nie pomyślałem o tym. Mnie zresztą nie obchodzą

fabrykanci, ale kraj, nasz kraj, biedny kraj...

- Czym można panom służyć? - odezwała się nagle, zbliżywszy się do nich,

panna Izabela.

Książę i Wokulski powstali.

- Jakże jesteś dziś piękna, kuzynko - rzekł książe ściskając ją za rękę. - Żałuję

doprawdy, że nie jestem moim własnym synem... Chociaż - może to i lepiej! Bo

90

gdybyś mnie odrzuciła, co jest prawdopodobne, byłbym bardzo nieszczęśliwy...

Ach, przepraszam!... - spostrzegł się książę. - Pozwolisz, kuzynko, przedstawić

sobie pana Wokulskiego. Dzielny człowiek, dzielny obywatel... to ci wystarczy,

wszak prawda?..

- Miałam już przyjemność... - szepnęła panna Izabela odpowiadając na ukłon.

Wokulski spojrzał jej w oczy i dostrzegł takie przerażenie, taki smutek, że go

znowu opanowała desperacja.

„Po com ja tu wchodził?...” - pomyślał.

Spojrzał na framugę okna i znowu zobaczył młodego człowieka, który ciągle

siedział sam nad nietkniętym talerzem zasłaniając oczy ręką.

„Ach, po com ja tu przyszedł, nieszczęśliwy...” - myślał Wokulski czując taki

ból, jakby mu serce wyrywano kleszczami.

- Może pan choć wina pozwoli? - pytała panna Izabela przypatrując mu się ze

zdziwieniem.

- Co pani każe - odparł machinalnie.

- Musimy się lepiej poznać, panie Wokulski - mówił książę. - Musisz pan

zbliżyć się do naszej sfery, w której, wierz mi, są rozumy i szlachetne serca, ale

- brak inicjatywy...

- Jestem dorobkiewiczem, nie mam tytułu... - odparł Wokulski chcąc cośkolwiek

odpowiedzieć.

- Przeciwnie, masz pan... jeden tytuł: pracę, drugi: uczciwość, trzeci: zdolności,

czwarty: energię... Tych tytułów nam potrzeba do odrodzenia kraju, to nam daj,

a przyjmiemy cię jak... brata...

Zbliżyła się hrabina.

- Pozwoli książę?... - rzekła. - Panie Wokulski...

Podała mu rękę i poszli oboje do fotelu prezesowej.

- Oto jest, prezesowo, pan Stanisław Wokulski - odezwała się hrabina do

staruszki ubranej w ciemną suknię i kosztowne koronki.

- Siądź, proszę cię - rzekła prezesowa wskazując mu krzesło obok. - Stanisław ci

na imię, tak?.. A z którychże to Wokulskich?...

- Z tych... nie znanych nikomu - odparł - a najmniej chyba pani.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: