i wykonywał plany wystaw okiennych na cały tydzień.

W jego pojęciu okna nie tylko streszczały zasoby sklepu, ale jeszcze powinny

były zwracać uwagę przechodniów bądź najmodniejszym towarem, bądź

pięknym ułożeniem, bądź figlem. Prawe okno przeznaczone dla galanterii

zbytkownych mieściło zwykle jakiś brąz, porcelanową wazę, całą zastawę

buduarowego stolika, dokoła których ustawiały się albumy, lichtarze,

portmonety, wachlarze, w towarzystwie lasek, parasoli i niezliczonej ilości

drobnych a eleganckich przedmiotów. W lewym znowu oknie, napełnionym

okazami krawatów, rękawiczek, kaloszy i perfum, miejsce środkowe zajmowały

zabawki, najczęściej poruszające się.

Niekiedy, podczas tych samotnych zajęć, w starym subiekcie budziło się

dziecko. Wydobywał wtedy i ustawiał na stole wszystkie mechaniczne cacka.

Był tam niedźwiedź wdrapujący się na słup, był piejący kogut, mysz, która

biegała, pociąg, który toczył się po szynach, cyrkowy pajac, który cwałował na

koniu, dźwigając drugiego pajaca, i kilka par, które tańczyły walca przy

dźwiękach niewyraźnej muzyki. Wszystkie te figury pan Ignacy nakręcał i

jednocześnie puszczał w ruch. A gdy kogut zaczął piać łopocząc sztywnymi

skrzydłami, gdy tańczyły martwe pary, co chwilę potykając się i zatrzymując,

gdy ołowiani pasażerowie pociągu, jadącego bez celu, zaczęli przypatrywać mu

się ze zdziwieniem i gdy cały ten świat lalek, przy drgającym świetle gazu,

nabrał jakiegoś fantastycznego życia, stary subiekt podparłszy się łokciami

śmiał się cicho i mruczał:

- Hi! hi! hi! dokąd wy jedziecie, podróżni?... Dlaczego narażasz kark,

akrobato?... Co wam po uściskach, tancerze?... Wykręcą się sprężyny i

10

pójdziecie na powrót do szafy. Głupstwo, wszystko głupstwo!...a wam,

gdybyście myśleli, mogłoby się zdawać, że to jest coś wielkiego!...

Po takich i tym podobnych monologach szybko składał zabawki i rozdrażniony

chodził go pustym sklepie, a za nim jego brudny pies.

„Głupstwo handel... głupstwo polityka... głupstwo podróż do Turcji... głupstwo

całe życie, którego początku nie pamiętamy, a końca nie znamy... Gdzież

prawda?.. „

Ponieważ tego rodzaju zdania wypowiadał niekiedy głośno i publicznie, więc

uważano go za bzika, a poważne damy, mające córki na wydaniu, nieraz

mówiły:

- Oto do czego prowadzi mężczyznę starokawalerstwo!

Z domu pan Ignacy wychodził rzadko i na krótko i zwykle kręcił się po ulicach,

na których mieszkali jego koledzy albo oficjaliści sklepu. Wówczas jego

ciemnozielona algierka lub tabaczkowy surdut, popielate spodnie z czarnym

lampasem i wypłowiały cylinder, nade wszystko zaś jego nieśmiałe zachowanie

się zwracały powszechną uwagę. Pan Ignacy wiedział to i coraz bardziej

zniechęcał się do spacerów. Wolał przy święcie kłaść się na łóżku i całymi

godzinami patrzeć w swoje zakratowane okno, za którym widać było szary mur

sąsiedniego domu, ozdobiony jednym jedynym, również zakratowanym oknem,

gdzie czasami stał garnczek masła albo wisiały zwłoki zająca.

Lecz im mniej wychodził, tym częściej marzył o jakiejś dalekiej podróży na

wieś lub za granicę. Coraz częściej spotykał we snach zielone pola i ciemne

bory, po których błąkałby się, przypominając sobie młode czasy. Powoli

zbudziła się w nim głucha tęsknota do tych krajobrazów, więc postanowił,

natychmiast po powrocie Wokulskiego, wyjechać gdzieś na całe lato.

- Choć raz przed śmiercią, ale na kilka miesięcy - mówił kolegom, którzy nie

wiadomo dlaczego uśmiechali się z tych projektów.

Dobrowolnie odcięty od natury i ludzi, utopiony w wartkim, ale ciasnym wirze

sklepowych interesów, czuł coraz mocniej potrzebę wymiany myśli. A

ponieważ jednym nie ufał, inni go nie chcieli słuchać, a Wokulskiego nie było,

więc rozmawiał sam z sobą i - w największym sekrecie pisywał pamiętnik.

ROZDZIAŁ TRZECI:

PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA

„...Ze smutkiem od kilku lat uważam, że na świecie jest coraz mniej dobrych

subiektów i rozumnych polityków, bo wszyscy stosują się do mody. Skromny

subiekt co kwartał ubiera się w spodnie nowego fasonu, w coraz dziwniejszy

kapelusz i coraz inaczej wykładany kołnierzyk. Podobnież dzisiejsi politycy co

kwartał zmieniają wiarę: onegdaj wierzyli w Bismarcka, wczoraj w Gambettę, a

dziś w Beaconsfielda, który niedawno był Żydkiem.

11

Już widać zapomniano, że w sklepie nie można stroić się w modne kołnierzyki,

tylko je sprzedawać, bo w przeciwnym razie gościom zabraknie towaru, a

sklepowi gości. Zaś polityki nie należy opierać na szczęśliwych osobach, tylko

na wielkich dynastiach. Metternich był taki sławny jak Bismarck, a Palmerston

sławniejszy od Beaconsfielda i - któż dziś o nich pamięta? Tymczasem ród

Bonapartych trząsł Europą za Napoleona I, potem za Napoleona III, a i dzisiaj,

choć niektórzy nazywają go bankrutem, wpływa na losy Francji przez wierne

swoje sługi, MacMahona i Ducrota.

Zobaczycie, co jeszcze zrobi Napoleonek IV, który po cichu uczy się sztuki

wojennej u Anglików! Ale o to mniejsza. W tej bowiem pisaninie chcę mówić

nie o Bonapartych, ale o sobie, ażeby wiedziano, jakim sposobem tworzyli się

dobrzy subiekci i choć nie uczeni, ale rozsądni politycy. Do takiego interesu nie

trzeba akademii, lecz przykładu - w domu i w sklepie.

Ojciec mój był za młodu żołnierzem, a na starość woźnym w Komisji Spraw

Wewnętrznych. Trzymał się prosto jak sztaba, miał nieduże faworyty i wąs do

góry; szyję okręcał czarną chustką i nosił srebrny kolczyk w uchu.

Mieszkaliśmy na Starym Mieście z ciotką, która urzędnikom prała i łatała

bieliznę. Mieliśmy na czwartym piętrze dwa pokoiki, gdzie niewiele było

dostatków, ale dużo radości, przynajmniej dla mnie. W naszej izdebce

najokazalszym sprzętem był stół, na którym ojciec powróciwszy z biura kleił

koperty; u ciotki zaś pierwsze miejsce zajmowała balia. Pamiętam, że w

pogodne dnie puszczałem na ulicy latawce, a w razie słoty wydmuchiwałem w

izbie bańki mydlane.

Na ścianach u ciotki wisieli sami święci; ale jakkolwiek było ich sporo, nie

dorównali jednak liczbą Napoleonom, którymi ojciec przyozdabiał swój pokój.

Był tam jeden Napoleon w Egipcie, drugi pod Wagram, trzeci pod Austerlitz,

czwarty pod Moskwą, piąty w dniu koronacji, szósty w apoteozie. Gdy zaś

ciotka, zgorszona tyloma świeckimi obrazami, zawiesiła na ścianie mosiężny

krucyfiks, ojciec, ażeby - jak mówił - nie obrazić Napoleona, kupił sobie jego

brązowe popiersie i także umieścił je nad łóżkiem.

- Zobaczysz, niedowiarku - lamentowała nieraz ciotka - że za te sztuki będą cię

pławić w smole.

- I!... Nie da mi cesarz zrobić krzywdy - odpowiadał ojciec.

Często przychodzili do nas dawni koledzy ojca: pan Domański, także woźny, ale

z Komisji Skarbu, i pan Raczek, który na Dunaju miał stragan z zieleniną. Prości

to byli ludzie (nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę), ale roztropni

politycy. Wszyscy, nie wyłączając ciotki, twierdzili jak najbardziej stanowczo,

że choć Napoleon I umarł w niewoli, ród Bonapartych jeszcze wypłynie. Po

pierwszym Napoleonie znajdzie się jakiś drugi, a gdyby i ten źle skończył,

przyjdzie następny, dopóki jeden po drugim nie uporządkują świata.

- Trzeba być zawsze gotowym na pierwszy odgłos! - mówił mój ojciec.

- Bo nie wiecie dnia ani godziny - dodawał pan Domański.

12

A pan Raczek, trzymając fajkę w ustach, na znak potwierdzenia pluł aż do

pokoju ciotki.

- Napluj mi acan w balię, to ci dam!... - wołała ciotka.

- Może jejmość i dasz, ale ja nie wezmę - mruknął pan Raczek plując w stronę


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: