to zaś każdy będzie miał emeryturę na starość i darmo pogrzeb. Wreszcie

zakończył, że dopiero wówczas nastanie raj na ziemi, kiedy wszystko będzie

wspólne: ziemia, budynki, maszyny, a nawet żony.

Ponieważ jestem kawalerem (nazywają mnie nawet starym) i piszę ten

pamiętnik bez obłudy, przyznam więc, że mi się ta wspólność żon trochę

podobała. Powiem nawet, że nabrałem niejakiej życzliwości dla socjalizmu i

socjalistów. Po co oni jednak koniecznie chcą robić rewolucję, kiedy i bez niej

ludzie miewali wspólne żony?

Tak myślałem, ale tenże sam Mraczewski uleczył mnie ze swoich teorii, a

zarazem bardzo pokrzyżował moje plany.

Nawiasowo powiem, że serdecznie chcę, ażeby się Stach ożenił. Gdyby miał

żonę, nie mógłby tak często naradzać się z Colinsem i panią Meliton, a gdyby

jeszcze przyszły dzieci, może zerwałby wszystkie podejrzane stosunki. Bo co to,

żeby taki człowiek jak on, taka żołnierska natura, żeby kojarzył się z ludźmi,

którzy bądź jak bądź nie występują na plac z bronią przeciw broni. Węgierska

piechota i wreszcie żadna piechota nie będzie strzelać do rozbrojonego

przeciwnika. Ale czasy zmieniają się.

127

Otóż bardzo pragnę, ażeby się Stach ożenił, i nawet myślę, że upatrzyłem mu

partię. Bywa czasem w naszym magazynie (i bywała w tamtym sklepie) osoba

dziwnej urody. Szatynka, szare oczy, rysy cudownie piękne, wzrost okazały, a

rączki i nóżki - sam smak!... Patrzyłem, jak raz wysiadała z dorożki, i powiem,

że mi się gorąco zrobiło wobec tego, com ujrzał... Ach, miałby poczciwy Stasiek

wielki z niej pożytek, bo to i ciałka w miarę, i usteczka jak jagódki... A co za

biust!... Kiedy wchodzi ubrana do figury, to myślę, że wszedł anioł, który

zleciawszy z nieba, na piersiach złożył sobie skrzydełka!...

Zdaje mi się, że jest wdową, gdyż nigdy nie widuję jej z mężem, tylko z małą

córeczką Helunią, miluchną jak cukiereczek. Stach, gdyby się z nią ożenił, od

razu musiałby zerwać z nihilistami, bo co by mu zostało czasu od posług przy

żonie, to pieściłby jej dziecinę. Ale i taka żoneczka niewiele zostawiłaby mu

chwil wolnych.

Już ułożyłem cały plan i rozmyślałem: w jaki by sposób zapoznać się z tą damą,

a później przedstawić jej Stacha, gdy nagle - diabli przynieśli z Moskwy

Mraczewskiego. Proszę zaś sobie wyobrazić mój gniew, kiedy zaraz na drugi

dzień po swoim przyjeździe frant ten wchodzi do naszego sklepu z moją

wdową!... A jak skakał przy niej, jak wywracał oczyma, jak starał się

odgadywać jej myśli... Szczęście, że nie jestem otyły, bo wobec tych

bezczelnych zalotów dostałbym chyba apopleksji.

Kiedy w parę godzin wrócił do nas, pytałem go z najobojętniejszą miną, kto jest

owa dama.

- Podobała się panu - on mówi - co?... Szampan, nie kobieta dodał, bezwstydnie

mrugając okiem. - Ale na nic pański apetyt, bo ona szaleje za mną... Ach, panie,

co to za temperament, co za ciało... A gdybyś pan widział, jak wygląda w

kaftaniku!...

- Spodziewam się, panie Mraczewski... - odparłem surowo.

- Ja przecież nic nie mówię! - odpowiada zacierając ręce w sposób, który wydał

mi się lubieżnym. - Ja nic nie mówię!... Największą cnotą mężczyzny, panie

Rzecki, jest dyskrecja, panie Rzecki, szczególniej w bardziej poufałych

stosunkach...

Przerwałem mu czując, że gdyby tak mówił dalej, musiałbym pogardzić tym

młodzieńcem. Co za czasy, co za ludzie!... Bo ja, gdybym miał szczęście

zwrócić na siebie uwagę jakiej damy, nie śmiałbym nawet myśleć o tym, a nie

dopiero wrzeszczeć na cały głos, jeszcze w tak wielkim, jakim jest nasz,

magazynie.

Gdy zaś w dodatku wyłożył mi Mraczewski swoją teorię o wspólności żon,

zaraz przyszło mi do głowy:

- Stach nihilista i Mraczewski nihilista... Niechże się więc pierwszy ożeni, to

drugi zaraz mu zaprowadzi wspólność... A przecie szkoda byłoby takiej kobiety

dla takiego Mraczewskiego.

W końcu maja Wokulski postanowił zrobić poświęcenie naszego magazynu.

Przy tej sposobności zauważyłem, jak się czasy zmieniają... Za moich młodych

128

lat kupcy także poświęcali sklepy troszcząc się o to, ażeby ceremonii dopełnił

ksiądz sędziwy a pobożny, ażeby na miejscu była autentyczna woda święcona,

nowe kropidło i organista biegły w łacinie. Po skończonym zaś obrządku, przy

którym pokropiono i obmodlono prawie każdą szafę i sztukę towaru, przybijało

się na progu sklepu podkowę, ażeby zwabiała gości, a dopiero potem - myślano

o przekąsce, zwykle złożonej z kieliszka wódki, kiełbasy i piwa.

Dziś zaś (co by powiedzieli na to rówieśnicy starego Mincla!) pytano przede

wszystkim : ilu potrzeba kucharzy i lokajów, a potem : ile butelek szampana, ile

węgrzyna i - jaki obiad? Obiad bowiem stanowił główną wagę uroczystości,

gdyż i zaproszeni nie o to troszczyli się: kto będzie święcił, ale co podadzą do

stołu?...

W wigilię ceremonii wpadł do naszego magazynu jakiś jegomość

przysadkowaty, spocony, o którym nie mógłbym powiedzieć, czy kołnierzyki

walały mu szyję, czy też działo się na odwrót. Z wytartej surduciny wydobył

gruby notes, włożył na nos zatłuszczone binokle i - począł chodzić po pokojach

z taką miną, że mnie po prostu wzięła trwoga.

„Co, u diabła - myślę - czyby kto z policji, czy może jaki sekretarz komornika

spisuje nam ruchomości?...”

Dwa razy zastępowałem mu drogę, chcąc jak najgrzeczniej spytać: czego by

sobie życzył? Ale on za pierwszym razem mruknął: „Proszę mi nie

przeszkadzać!” - a za drugim bez ceremonii odsunął mnie na bok.

Zdumienie moje było tym większe, że niektórzy z naszych panów kłaniali mu

się bardzo uprzejmie i zacierając ręce, jakby co najmniej przed dyrektorem

banku, dawali wszelkie objaśnienia.

„No - mówię w duchu - jużci chyba ten biedaczysko nie jest z towarzystwa

ubezpieczeń. Ludzi tak obdartych tam nie trzymają...”

Dopiero Lisiecki szepnął mi, że ten pan jest bardzo znakomitym reporterem i że

będzie nas opisywał w gazetach. Ciepło mi się zrobiło około serca na myśl, że

mogę ujrzeć w druku moje nazwisko, które raz tylko figurowało w „Gazecie

Policyjnej”, gdym zgubił książeczkę. Jednej chwili spostrzegłem, że w tym

człowieku jest wszystko wielkie: wielka głowa, wielki notes, a nawet - bardzo

wielka przyszczypka u lewego buta.

A on wciąż chodził po pokojach nadęty jak indyk i pisał, wciąż pisał...

Nareszcie odezwał się:

- Czy w tych czasach nie było u panów jakiego wypadku?... Małego pożaru,

kradzieży, nadużycia zaufania, awantury?...

- Boże uchowaj!- ośmieliłem się wtrącić.

- Szkoda - odparł. - Najlepszą reklamą dla sklepu byłoby, gdyby się tak kto w

nim powiesił...

Struchlałem usłyszawszy to życzenie.

- Może pan dobrodziej - odważyłem się wtrącić z ukłonem - raczy wybrać sobie

jaki przedmiocik, który odeślemy bez pretensji...

129

- Łapówka?... - zapytał spoglądając na mnie jak figura Kopernika. - Mamy

zwyczaj - dodał - to, co nam się podoba, kupować; prezentów nie przyjmujemy

od nikogo.

Włożył poplamiony kapelusz na głowę na środku magazynu i z rękami w

kieszeniach wyszedł jak minister. Jeszcze po drugiej stronie ulicy widziałem

jego przyszczypkę.

Wracam do ceremonii poświęcenia. Główna uroczystość, czyli obiad, odbyła się

w wielkiej sali Hotelu Europejskiego. Salę ubrano w kwiaty, ustawiono

ogromne stoły w podkowę, sprowadzono muzykę i o szóstej wieczór zebrało się

przeszło sto pięćdziesiąt osób. Kogo bo tam nie było!... Głównie kupcy i

fabrykanci z Warszawy, z prowincji, z Moskwy, ba, nawet z Wiednia i z Paryża.

Znalazło się też dwu hrabiów, jeden książę i sporo szlachty. O trunkach nie


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: