gałgan zapłacić... Zresztą, pal diabli, można mu było i wszystko darować: ale

należało choć z parę tygodni utrzymać w niepewności... Inaczej lepiej od razu

zamknąć budę.

Wokulski śmiał się.

- Lękałbym się - odparł - gniewu boskiego, gdybym w takim dniu skrzywdził

człowieka.

- W jakim dniu?... - spytał Rzecki, szeroko otwierając oczy.

- Mniejsza o to. Dziś dopiero widzę, że trzeba być litościwym.

- Byłeś nim zawsze i aż zanadto - oburzył się pan Ignacy-i przekonasz się, że dla

ciebie ludzie takimi nie będą.

- Już są - rzekł Wokulski i podał mu rękę na pożegnanie.

215

- Już są?... - powtórzył pan Ignacy przedrzeźniając go. - Już są!... Nie życzę ci,

abyś potrzebował kiedy wystawiać na próbę ich współczucia...

- Mam je bez prób. Dobranoc.

- Masz!... masz!:. Zobaczymy, jak ono będzie wyglądało w razie potrzeby.

Dobranoc, dobranoc... - mówił stary subiekt, z hałasem chowając księgi.

Wokulski szedł do swego mieszkania i myślał:

„Trzeba nareszcie złożyć wizytę Krzeszowskiemu... Pójdę jutro...W całym

znaczeniu przyzwoity człowiek... przeprosił pannę Izabelę. Jutro podziękuję mu

i - niech mnie licho weźmie - jeżeli nie spróbuję dopomóc. Choć z takim

próżniakiem i letkiewiczem ciężka sprawa...Ale mniejsza o to, spróbuję... On

przeprosił pannę Izabelę, ja wydobędę go z długów.” Uczucia spokoju i

niezachwianej pewności tak w tej chwili górowały nad wszelkimi innymi w

duszy Wokulskiego, że gdy wrócił do domu, zamiast marzyć (co mu się zwykle

zdarzało), wziął się do roboty. Wydobył gruby kajet, już w większej części

zapisany, potem książkę z polsko-angielskimi ćwiczeniami i zaczął pisać zdania

wymawiając je półgłosem i usiłując jak najdokładniej naśladować nauczyciela

swego, pana Wiliama Colinsa.

W kilkuminutowych zaś przerwach myślał to o jutrzejszej wizycie u barona

Krzeszowskiego i o sposobie wydobycia go z długów, to o Obermanie, którego

wybawił z nieszczęścia.

„Jeżeli błogosławieństwo ma jaką wartość - mówił do siebie-cały kapitał

błogosławieństw Obermana, wraz ze składanym procentem, ceduję jej...”

Potem przyszło mu na myśl, że nie jest to zbyt świetnym prezentem dla panny

Izabeli - uszczęśliwić jednego tylko człowieka. Całego świata - nie może; ale

warto by z okazji bliższego poznania się z panną Izabelą podźwignąć bodaj

kilka osób.

„Drugim będzie Krzeszowski - myślał - ale ratować takich zuchów - żadna

zasługa... Aha!...” Uderzył się ręką w czoło i porzuciwszy ćwiczenia angielskie

wydobył archiwum swoich korespondencyj prywatnych. Była to safianowa

okładka, gdzie podług dat umieszczał nadchodzące listy, których spis znajdował

się na początku.

„Aha! - mówił - list mojej magdalenki i jej opiekunek, stronica sześćset trzy...”

Znalazł stronicę i z uwagą przeczytał dwa listy: jeden pisany elegancko, drugi -

jakby go kreśliła dziecinna ręka. W pierwszym zawiadomiono go, że taka to a

taka Maria, niegdyś dziewczyna złego prowadzenia, obecnie nauczyła się szyć

bielizny, krawiectwa i odznacza się pobożnością, posłuszeństwem, łagodnością i

dobrymi obyczajami. W drugim liście sama owa Maria... dziękowała mu za

dotychczasową pomoc i prosiła tylko o wyszukanie jakiego zajęcia.

„Niech już wielmożny i dobrotliwy pan - pisała - kiedy z łaski Boga ma takie

duże fundusze, na mnie grzeszną ich nie wydaje. Bo ja teraz sama sobie

poradzę, bylem miała o co ręce zaczepić, a ludzi, co potrzebują gorzej niż ja,

nieszczęśliwa, zhańbiona, w Warszawie nie brak...”

216

Wokulskiemu przykro się zrobiło, że podobna prośba kilka dni czekała na

odpowiedź. Natychmiast odpisał i zawołał służącego.

- List ten - rzekł - odeślesz rano do magdalenek...

- Żrobi się - odparł służący usiłując zapanować nad ziewaniem.

- Sprowadzisz mi także furmana Wysockiego, tego z Tamki, wiesz?...

- O jeszcze nie miałbym wiedzieć. Ale pan słyszał...

- Tylko żeby mi tu przyszedł z rana...

- O!... czemu nie. Ale pan słyszał, że Oberman zgubił wielkie pieniądze? Był tu

z wieczora i przysięgał, że zabiję się albo zrobi sobie co złego, jeżeli pan nie

okaże nad nim litości. Ja mówię: „Nie bądźcie głupi, nie żabijajcie się,

poczekajcie... Nasz stary ma miętkie szercze...”A on gada: „Ja se też tak

kalkuluję, ale zawsze będzie heca, bo mi choć trochę strącą, a tu syn idzie na

medyka, a tu starość chwyta człowieka za poły...”

- Proszę cię, idź spać - przerwał mu Wokulski.

- Pójść pójdę - odparł z gniewem służący - ale u pana to taka służba, że gorzej

niż w kryminale: nawet szpać nie można iść, kiedy się chce...

Zabrał list i wyszedł.

Na drugi dzień około dziewiątej rano służący obudził Wokulskiego, donosząc

mu, że czeka Wysocki.

- Niech no wejdzie. Po chwili wszedł furman. Był przyzwoicie ubrany, miał

czerstwą cerę i wesołe spojrzenie. Zbliżył się do łóżka i ucałował Wokulskiemu

ręce.

- Mój Wysocki, podobno przy twoim mieszkaniu jest wolny pokój?

- A tak, wielmożny panie, bo mi stryjek umarł, a jego bestie lokatory nie chciały

płacić, więcem wygnał. Na wódkę to łobuz ma, a na komorne go nie stać...

- Ja wynajmę od ciebie ten pokój - mówił Wokulski - tylko trzeba go

odczyścić... Furman patrzył na Wokulskiego zdziwiony.

- Będzie tam mieszkać młoda szwaczka - mówił dalej Wokulski. - Niech stołuje

się u was, niech jej twoja żona pierze bieliznę...Niech zobaczy czego jej brak?

Na sprzęty i na bieliznę ja dam pieniędzy... Potem będziecie uważali, czy nie

sprowadza kogo do domu...

- O ni! - zawołał z ożywieniem furman. - Ile razy będzie wielmożnemu panu

potrzebna, ja ją sam zawiodę; ale żeby kto zaś z miasta - to ni!... Z takiego

interesu wielmożny pan mógłby się tylko nabawić nieszczęścia...

- Głupiś, mój Wysocki. Ja jej widywać nie potrzebuję. Byle była porządna w

domu, schludna, pracowita, to niech sobie chodzi, gdzie chce. Tylko niech do

niej nie chodzą. Więc rozumiesz: trzeba w pokoju odświeżyć ściany, umyć

podłogę, kupić sprzęty tanie, ale nowe i dobre, znasz się na tym?...

- I jak jeszcze. Ilem się w życiu mebli nawoził...

- Dobrze. A twoja żona niech zobaczy, co jej potrzeba z bielizny i odzienia, i da

mi znać.

- Rozumiem wszystko, wielmożny panie - odparł Wysocki, znowu całując go w

rękę.

217

- Ale... A cóż z twoim bratem?...

- Niezgorzej, wielmożny panie. Siedzi, dziękować Bogu i wielmożnemu panu, w

Skierniewicach, ma grunt, najął parobka i tera z niego wielki pan. Za parę lat

jeszcze ziemi dokupi, bo stołuje się u niego jeden dróżnik i stróż, i dwa

smarowniki. Nawet mu tera kolej pensji dodała...

Wokulski pożegnał furmana i zaczął się ubierać. „Chciałbym przespać ten czas,

dopóki znowu jej nie zobaczę” - myślał Wokulski.

Do sklepu nie chciało mu się iść. Wziął jakąś książkę i czytał postanawiając

sobie między pierwszą i drugą wybrać się do barona Krzeszowskiego.

O jedenastej w przedpokoju rozległ się dzwonek i trzask otwieranych drzwi.

Wszedł służący.

- Jakaś panna czeka...

- Proś do sali - rzekł Wokulski.

W sali zaszeleściła kobieca suknia. Wokulski, stanąwszy na progu, zobaczył

swoją magdalenkę. Zdumiały go nadzwyczajne zmiany w niej. Dziewczyna była

czarno ubrana, miała bladawą, ale zdrową cerę i nieśmiałe spojrzenie.

Spostrzegłszy Wokulskiego zarumieniła się i zaczęła drżeć. - Niech pani siądzie,

panno Mario - odezwał się wskazując jej krzesło.

Usiadła na brzegu aksamitnego sprzętu, jeszcze mocniej zawstydzona. Powieki

szybko zamykały się jej i otwierały; patrzyła w ziemię, a na rzęsach jej błysnęły

krople łez. Inaczej wyglądała przed dwoma miesiącami.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: