rubli!... dał bowiem za nią tylko sześćset...

- Miał prawo, tek - wtrącił hrabia.

- Eh! Boże... Wiem, że miał prawo... Ale człowiek, który dla pokazania się

wyrzuca tysiące rubli, a gdzieś w kącie zarabia na histeryczkach po dwadzieścia

pięć procent, taki człowiek nie jest smaczny... To nie dżentelmen... Zbrodni nie

popełnił, ale... jest tak nierówny w stosunkach, jak ktoś, kto rozdając znajomym

w prezencie dywany i szale wyciągałby nieznajomym chustki do nosa.

Zaprzeczy pan temu...

Hrabia milczał i dopiero po chwili odezwał się:

- Tek!... Czy to jednak pewne?

- Najpewniejsze. Układy między panią Krzeszowską i tym panem prowadził

mój Maruszewicz i wiem to od niego.

- Tek. W każdym razie pan Wokulski jest dobrym kupcem i naszą spółkę

poprowadzi...

- Jeżeli was nie okpi... Tymczasem Konstanty, wciąż stojąc na progu, zaczął z

politowaniem kiwać głową, aż zniecierpliwiony odezwał się:

- Eh!... co też pan wygaduje... Tfy... zupełnie jak dziecko...

Hrabia spojrzał na niego ciekawie, a baron wybuchnąt:

- A ty co, błażnie, odzywasz się, kiedy cię nie pytają?...

- Naturalnie, że się odzywam, bo pan i gada, i robi całkiem jak dziecko...,ja

jestem tylko lokaj, ale przecie wolałbym wierzyć takiemu, co mi daje dwa ruble

za wizytę, aniżeli takiemu, co ode mnie po trzy ruble pożycza i wcale nie

śpieszy się z oddawaniem. Ot, co jest, dziś pan Wokulski dał mi dwa ruble, a

pan Maruszewicz...

221

- Won!... - wrzasnął baron chwytając za karafkę, na widok której Konstanty

uznał za pożyteczne oddzielić się od swego pana grubością drzwi. - A to łotr

fagas!... - dodał baron, widocznie bardzo zirytowany.

- Pan ma słabość do tego Maruszewicza? - spytał hrabia.

- Ale bo to poczciwy chłopak... Z jakich on mnie sytuacji nie wyprowadzał... ile

daje mi dowodów nieledwie psiego przywiązania ...

- Tek!... - mruknął zamyślony hrabia. Posiedział jeszcze kilka minut, nic nie

mówiąc, i nareszcie pożegnał barona.

Idąc do domu hrabia Liciński kilka razy powracał myślą do Wokulskiego.

Uważał za rzecz naturalną, że kupiec zarabia nawet na wyścigowym koniu;

swoją drogą czuł jakiś niesmak do podobnych operacyj, a już całkiem miał za

złe Wokulskiemu, że wdaje się z Maruszewiczem, figurą co najmniej

podejrzaną.

„Zwyczajnie, zbogacony parweniusz! - mruknął hrabia. - Przedwcześnie

zachwycaliśmy się nim, chociaż... spółkę może prowadzić...Rozumie się, przy

pilnej kontroli z naszej strony.”

W parę dni, około dziewiątej rano, Wokulski odebrał dwa listy: jeden od pani

Meliton, drugi od książęcego adwokata.

Niecierpliwie otworzył pierwszy, w którym pani Meliton napisała tylko te

słowa: „Dziś w Łazienkach o zwykłej godzinie.” Przeczytał go parę razy, po

czym z niechęcią wziął się do listu adwokata, który zapraszał go również dzisiaj

na godzinę jedenastą rano na konferencję w sprawie kupna domu Łęckich.

Wokulski głęboko odetchnął; miał czas.

Punkt o jedenastej był w gabinecie mecenasa, gdzie już zastał starego

Szlangbauma. Mimo woli zauważył, że siwy Żyd bardzo poważnie wygląda na

tle brązowych sprzętów i obić i że mecenasowi jest bardzo do twarzy w

pantoflach z brązowego safianu.

- Pan ma szczęście, panie Wokulski - odezwał się Szlangbaum. - Ledwie panu

zachciało się kupić dom, a już domy idą w górę. Ja powiadam, słowo daję, że

pan w pół roku odzyska swój nakład na tę kamienicę i jeszcze co zarobi! A ja

przy panu...

- Myślisz pan? - odparł niedbale Wokulski.

- Ja nie myślę - mówił Żyd - ja już zarabiam. Wczoraj adwokat pani baronowej

Krzeszowskiej pożyczył ode mnie dziesięć tysięcy rubli do Nowego Roku i dał

osiemset rubli procentu.

- Cóż to, i ona już nie ma pieniędzy? - spytał Wokulski adwokata.

- Ma w banku dziewięćdziesiąt tysięcy rubli, ale na tym baron położył areszt.

Piękną napisali intercyzę, co?... - zaśmiał się adwokat. - Mąż kładzie areszt na

pieniądzach będących niewątpliwą własnością żony, z którą toczy proces o

separację... Ja, co prawda, takich intercyz nie pisywałem, cha, cha!... - śmiał się

adwokat ciągnąc dym z wielkiego bursztyna.

- Na cóż baronowa pożycza od pana te dziesięć tysięcy, panie Szlangbaum? -

rzekł Wokulski.

222

- Pan nie wie? - odparł Żyd. - Domy idą w górę, i adwokat wytłumaczył pani

baronowej, że kamienicy pana Łęckiego nie kupi taniej niż za siedemdziesiąt

tysięcy rubli. Ona wolałaby kupić ją za dziesięć tysięcy, no, ale co zrobi?...

Mecenas usiadł przed biurkiem i zabrał głos.

- Zatem, szanowny panie Wokulski, kamienicę państwa Łęckich (lekko schylił

głowę) kupuje, w imieniu pańskim, nie ja, tylko obecny tu (ukłonił się) pan S.

Szlangbaum

- Mogę kupić, czemu nie - szepnął Żyd. - Ale za dziewięćdziesiąt tysięcy rubli,

nie taniej - wtrącił Wokulski - i przez li-cy-ta-cję... - dodał z naciskiem.

- Czemu nie? To nie moje pieniądze!.. Chce pan płacić, będzie pan miał

konkurentów do licytacji... Żebym ja miał tyle tysięcy, ile tu w Warszawie,

można wynająć do każdy interes bardzo porządne osoby i katoliki, to ja bym był

bogatszy od Rotszylda.

-Więc będą porządni konkurenci - powtórzył mecenas. - Doskonale. Teraz ja

oddam panu Szlangbaumowi pieniądze...

- To niepotrzebne - wtrącił Żyd.

- A następnie spiszemy akcik, mocą którego pan S. Szlangbaum zaciąga od

wielmożnego S. Wokulskiego dług w kwocie dziewięćdziesięciu tysięcy rubli i

takowy zabezpiecza na nowo nabytej przez siebie kamienicy. Gdyby zaś pan S.

Szlangbaum do dnia 1 stycznia 1879 roku powyższej sumy nie zwrócił...

- I nie wrócę.

- W takim razie kupiona przez niego kamienica po jaśnie wielmożnych Łęckich

przechodzi na własność wielmożnego S. Wokulskiego. - W tej chwili może

przejść... Ja nawet do niej nie zajrzę - odparł Żyd machając ręką.

- Wybornie! - zawołał mecenas. - Na jutro będziemy mieli akcik, a za tydzień...

dziesięć dni, kamienicę. Bodajbyś pan tylko nie stracił na niej z kilkunastu

tysięcy rubli, szanowny panie Stanisławie.

- Tylko zyskam - odparł Wokulski i pożegnał mecenasa i Szlangbauma.

- Ale, ale... - pochwycił mecenas odprowadziwszy Wokulskiego do salonu. -

Nasi hrabiowie tworzą spółkę, tylko nieco zmniejszają udziały i żądają bardzo

szczegółowej kontroli interesu.

- Mają rację.

- Szczególniej ostrożnym okazuje się hrabia Liciński. Nie rozumiem, co się z

nim stało...

- Daje pieniądze, więc jest ostrożny. Dopóki dawał tylko słowo, był śmielszy...

- Nie, nie, nie!... - przerwał mu adwokat. - W tym coś jest i ja to wyśledzę...

Ktoś nam buty uszył...

- Nie wam, ale mnie - uśmiechnął się Wokulski. - W rezultacie, wszystko mi

jedno i nawet wcale bym się nie gniewał, gdyby panowie ci nie przystępowali

do spółki...

Jeszcze raz pożegnał adwokata i pobiegł do sklepu. Tam znalazło się kilka

ważnych interesów, które zatrzymały go nadspodziewanie długo. Dopiero o

wpół do drugiej był w Łazienkach. Surowy chłód parku, zamiast uspokoić,

223

podniecał go. Biegł tak szybko, że chwilami przychodziło mu na myśl: czy nie

zwraca uwagi przechodniów? Wtedy zwalniał kroku i czuł, że niecierpliwość

piersi mu rozsadza.

„Już ich pewno nie spotkam!” - powtarzał z rozpaczą.

Tuż nad sadzawką, na tle zielonych klombów, spostrzegł popielaty płaszczyk

panny Izabeli. Stała nad brzegiem w towarzystwie hrabiny i ojca i rzucała

pierniki łabędziom, z których jeden nawet wyszedł z wody na swoich brzydkich

łapach i umieścił się u stóp panny Izabeli.

Pierwszy zobaczył go pan Tomasz.

- Cóż za wypadek! - zawołał do Wokulskiego. - Pan o tej porze w Łazienkach?..


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: