– Twoja kolej. Cal przyjrzał się puszce. Przecież łyk piwa go nie zabije. Wziął głęboki oddech i wypił trochę.
Poczuł skurcz w żołądku i łzy w oczach. Oddał puszkę Gage'owi.
– Naprawdę smakuje jak siki.
– Myślę, że ludzie nie piją piwa dla smaku. Chodzi o to, jak się potem czują. – Gage wziął kolejny łyk, bo chciał wiedzieć, jak on będzie się czuł.
Siedzieli po turecku na okrągłej polanie i przekazywali sobie puszkę z rąk do rąk.
Cal czuł piwo w żołądku, ale nie było mu niedobrze. Kręciło mu się w głowie, jednak to było trochę głupie i zabawne uczucie. I miał pełny pęcherz. Kiedy wstał, cały świat zawirował mu przed oczami, więc śmiejąc się bezradnie i potykając, ruszył w stronę drzew.
Rozpiął rozporek i wycelował w drzewo, ale ono nie przestawało się poruszać.
Gdy Cal wrócił niepewnym krokiem, Fox próbował zapalić papierosa. Puszczali go w koło, dopóki prawie dziesięcioletni żołądek Cala nie odmówił posłuszeństwa. Chłopiec odczołgał się na bok i zwymiotował, po czym wrócił i położył się na plecach, marząc, by świat przestał wirować.
Czuł się tak, jakby znowu pływał w sadzawce i ktoś powoli ciągnął go na dno.
Kiedy wypłynął, już prawie zapadł zmierzch.
Usiadł, mając nadzieję, że znowu nie zwymiotuje. Czuł pustkę w środku – w żołądku i w głowie – ale nie było mu już niedobrze. Zobaczył, że Fox śpi skulony obok skały. Ruszył na czworakach po termos i spłukując z gardła smak wymiocin i piwa, pomyślał, że nigdy nie był tak wdzięczny matce za lemoniadę.
Poczuł się lepiej, przetarł palcami powieki i zauważył Gage'a wpatrującego się w niezapalone ognisko.
– Dzień dobry, paniusiu. Cal podszedł do niego, uśmiechając się słabo.
– Nie wiem, jak to podpalić. Pomyślałem, że już pora, ale potrzebna mi rada harcerzyka.
Cal wziął od Gage'a pudełko zapałek i podłożył ogień w kilku miejscach pod suche liście, które wepchnął między gałęzie.
– To powinno wystarczyć. Prawie nie ma wiatru, a na polanie i tak nie ma się co zapalić. Będziemy dokładać w miarę potrzeby, tylko żebyśmy jutro nie zapomnieli porządnie go zgasić, zanim pójdziemy.
– Przepisy przeciwpożarowe. Dobrze się czujesz?
– Tak. Chyba wszystko zwymiotowałem.
– Nie powinienem był przynosić piwa. Cal wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na Foxa.
– Nic nam się nie stało i już nie będziemy musieli się zastanawiać, jak smakuje piwo. Wiemy, że smakuje jak siki.
Gage roześmiał się cicho.
– Nie czułem się po nim wkurzony. – Wziął patyk i dziabnął niewielkie płomienie. – Chciałem sprawdzić, czy tak będzie i pomyślałem, że spróbuję z tobą i Foxem. Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.
– A jak się czułeś?
– Rozbolała mnie głowa. Nie pochorowałem się jak ty, ale było mi niedobrze. Wypiłem całą puszkę coli i poczułem się lepiej. Dlaczego on pije tego tak cholernie dużo, skoro potem tak się czuje?
– Nie wiem. Gage oparł głowę na kolanach.
– Płakał, kiedy mnie wczoraj bił. Szlochał jak dziecko cały czas, gdy lał mnie tym pasem. Dlaczego ktokolwiek mógłby chcieć tak się czuć?
Ostrożnie, by nie dotknąć ran na plecach przyjaciela, Cal otoczył Gage'a ramieniem. Tak bardzo żałował, że nie wie, co powiedzieć.
– Wyjadę stąd, jak tylko będę wystarczająco duży. Wstąpię do wojska albo złapię robotę na frachtowcu czy platformie wiertniczej.
Oczy Gage'a błyszczały, gdy podniósł głowę i Cal odwrócił wzrok, wiedząc, że w oczach przyjaciela lśniły łzy.
– Zawsze możesz przychodzić do nas.
– Po powrocie byłoby jeszcze gorzej. Ale za kilka godzin skończę dziesięć lat, a za kilka lat będę tak duży jak on. Może nawet większy. Wtedy nie pozwolę mu się bić. Do diabła z tym. – Przesunął rękami po twarzy. – Obudźmy Foxa. Dziś w nocy nikt nie śpi.
Fox marudził i zrzędził, gdy szedł zrobić siku, a potem do strumienia po chłodną colę. Wypili ją wspólnie z kolejną porcją delicji. I, nareszcie, egzemplarzem „Penthoouse'a”.
Cal widział już wcześniej nagie piersi. Można było obejrzeć je w „National Geographic” w bibliotece, jeśli wiedziało się, gdzie szukać.
Ale to było co innego.
– Hej, chłopaki, myśleliście kiedykolwiek o robieniu tego? – zapytał Cal.
– A kto nie myśli? – odparli jednocześnie.
– Którykolwiek z nas zrobi to pierwszy, musi wszystko opowiedzieć pozostałym. Jak to jest – ciągnął Cal – jak to się robi i co ona robi. Wzywam do przysięgi.
Wezwanie do przysięgi było święte. Gage splunął na grzbiet dłoni, na którą Fox położył swoją rękę, a na jego palcach położył dłoń Cal.
– Przysięgamy – powiedzieli razem.
Siedzieli przy ognisku; na niebie wzeszły gwiazdy, a gdzieś głęboko w lesie zahukała sowa.
Męcząca, ciężka wędrówka, długowłose duchy i wymiotowanie po piwie poszły w niepamięć.
– Powinniśmy robić tak co roku w nasze urodziny – postanowił Cal. – Nawet jak już będziemy starzy, koło trzydziestki. Powinniśmy przychodzić tu we trzech.
– Pić piwo i oglądać zdjęcia nagich dziewczyn – dodał Fox. – Wzywam do…
– Nie – przerwał mu ostro Gage. – Ja nie mogę przysiąc. Nie wiem, dokąd wyjadę, ale na pewno mnie tu nie będzie. Nie wiem, czy kiedykolwiek wrócę.
– W takim razie my pojedziemy tam, gdzie ty będziesz, jeśli będziemy mogli. Zawsze będziemy najlepszymi przyjaciółmi. – Nic tego nie zmieni, pomyślał Cal i sam sobie złożył przysięgę. Nic nie może tego zmienić. Popatrzył na zegarek. – Zbliża się północ. Mam pomysł.
Wyjął scyzoryk, otworzył i przytrzymał ostrze nad ogniem.
– Co robisz? – zapytał Fox.
– Sterylizuję nóż. To znaczy… czyszczę. – Scyzoryk tak się nagrzał, że chłopiec musiał go cofnąć i podmuchać na palce. – Gage mówił o rytuałach. Dziesięć lat to dekada. Znamy się prawie przez cały ten czas. Urodziliśmy się tego samego dnia. Dlatego jesteśmy… inni – powiedział, szukając słów. – Wyjątkowi. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Jesteśmy jak bracia.
Gage popatrzył na nóż, a potem na Cala.
– Bracia krwi. – Tak.
– Super. – Fox, już w pełni przekonany, wyciągnął rękę. – O północy – powiedział Cal. – Powinniśmy zrobić to o północy i coś wtedy powiedzieć.
– Złożymy przysięgę – zadecydował Gage. – Że mieszamy naszą krew… yyy… trzech za jednego? Coś w tym stylu. Jako znak lojalności.
– Dobre. Zapisz to, Cal. Cal wygrzebał z plecaka kartkę i ołówek.
– Zapiszemy słowa przysięgi i wypowiemy je razem, a potem zrobimy nacięcia i połączymy nadgarstki. Mam plaster, gdyby był potrzebny.
Cal zapisywał słowa przysięgi na papierze w niebieskie linie, przekreślając tekst, kiedy zmieniali zdanie.
Fox dołożył gałęzi do ogniska, tak że płomienie strzelały wysoko, gdy stanęli przy Kamieniu Pogan.
Stali tam kilka sekund przed północą; trzech chłopców z twarzami oświetlonymi przez płomienie i gwiazdy. Gage skinął głową i wszyscy razem zaczęli mówić poważnymi, młodzieńczymi głosami.
– Urodziliśmy się dziesięć lat temu tej samej nocy, w tym samym czasie, tego samego roku. Jesteśmy braćmi. Przy Kamieniu Pogan składamy przysięgę lojalności, prawdy i braterstwa. Łączymy naszą krew.
Cal wziął głęboki oddech, zebrał całą odwagę i przesunął ostrzem noża po nadgarstku.
– Uch.
– Łączymy naszą krew. – Fox zacisnął zęby, gdy Cal rozciął skórę na jego nadgarstku.
– Łączymy naszą krew. – Gage nawet nie mrugnął, kiedy ostrze przejechało po jego skórze.
– Trzech za jednego i jeden za trzech. Cal wyciągnął rękę, Fox i Gage przycisnęli rozcięte nadgarstki do jego skóry.
– Bracia w duszy i umyśle. Bracia krwi na wieki. Nagle chmury przykryły księżyc i zasnuły jasne gwiazdy.
Zmieszana krew chłopców skapnęła na spaloną ziemię.
Zerwał się wiatr, a jego wycie przypominało wściekły wrzask. Małe ognisko strzeliło wieżycą płomieni. Wszyscy trzej zostali uniesieni w górę, jak gdyby schwyciła ich – i cisnęła na ziemię – niewidzialna dłoń. Wokół nich eksplodowało światło.
Cal otworzył usta do krzyku i poczuł, że coś gorącego i silnego ściska mu płuca i miażdży serce, powodując niewyobrażalny ból.