Aby przyspieszyć proces twardnienia, na kręgu umieściłam mokrą szmatkę i poczekałam. Nie więcej niż minutę później akryl był już zimny. Brzegi kręgu polałam przezroczystym płynem z tuby.
– Co to jest? – zaciekawił się Ryan.
– Cyjanoakrylat.
– A wygląda jak Super Glue.
– Bo tak jest.
Delikatnie pociągnęłam za krąg, by sprawdzić, czy klej już wysechł. Jeszcze kilka kropli, chwila oczekiwania i krąg już się solidnie trzymał. Naniosłam na niego datę, numer sprawy i kostnicy i określiłam górę, spód, stronę prawą i lewą w odniesieniu do piersi dziecka.
– Gotowe – powiedziałam i odsunęłam się.
Za pomocą skalpela LaManche przeciął skórę wokół akrylowego kręgu, tnąc głęboko, aby wyciąć też podskórną tkankę tłuszczową. Krąg podtrzymywał skórę jak okrągła różowa rama. LaManche włożył to wszystko do słoja z przezroczystym płynem, który przygotowałam.
– A to co? – znowu zapytał Ryan.
– Dziesięcioprocentowy roztwór formaliny. Za dziesięć, dwanaście godzin tkanka się utrwali. Krąg ma zapobiec jakimkolwiek zniekształceniom, a później, kiedy poznamy narzędzie zbrodni, będziemy mogli porównać je z raną i sprawdzić, czy pasują do siebie. I, oczywiście, będziemy mieli zdjęcia.
– Same zdjęcia nie wystarczą?
– To nam umożliwi prześwietlenie.
– Prześwietlenie?
Naprawdę nie miałam ochoty na wygłaszanie wykładu, więc uprościłam to, jak mogłam.
– Tkankę można podświetlić i zobaczyć, co się dzieje pod skórą. Często można zobaczyć drobne rzeczy niedostrzegalne na powierzchni,
– Jak pani myśli, czym to zrobiono? – zapytał Bertrand.
– Nie mam pojęcia – odparłam zamykając słój i wręczając go Lisie.
Kiedy się odwracałam, poczułam przejmujący smutek i, nie mogąc się powstrzymać, uniosłam drobną rączkę. Była miękka i chłodna. Obróciłam krążki na nadgarstku.
M-A-T-H-I-A-S.
Przykro mi, Mathias.
Uniosłam wzrok i dostrzegłam patrzącego na mnie LaManche'a. W jego oczach odbijała się podobna mojej rozpacz. Odsunęłam się, a on zaczął dalsze badania. Wiedziałam, że wytnie i wyśle na górę końcówki wszystkich kości przeciętych przez mordercę, ale nie wiązałam z tym zbyt wiele nadziei. Chociaż nigdy nie szukałam śladów narzędzi zbrodni u tak malej ofiary, to jednak podejrzewałam, że żebra niemowlęcia są zbyt drobne, aby zachowane na nich zostały jakiekolwiek szczegóły.
Ściągnęłam rękawiczki i obróciłam się do Ryana w chwili, kiedy Lisa w piersi dziecka wykonała nacięcie w kształcie litery Y.
– Czy są tutaj zdjęcia z miejsca zbrodni?
– Jedynie kopie zapasowe.
Podał mi dużą brązową kopertę z kompletem polaroidów. Podeszłam z nimi do biurka koronera.
Na pierwszym był największy z budynków gospodarczych w St-Jovite. Stylem przypominał główny dom. Następne zdjęcie zrobiono wewnątrz, ze szczytu schodów w dół. Przejście było wąskie i ciemne, z obu stron ograniczone ścianami, z drewnianymi poręczami przytwierdzonymi do ścian, na każdym ze stopni pod ścianami leżały stosy śmieci.
Było też kilka zdjęć piwnicy, różne ujęcia. Pomieszczenie było słabo oświetlone, jedyne światło padało przez małe kwadratowe okna pod sufitem. Linoleum na podłodze. Ściany z sosnowych desek pełnych sęków. Balie. Bojler. Jeszcze więcej śmieci.
Kilka zbliżeń bojlera i miejsca między nim a ścianą. Nisza pełna była czegoś, co wyglądało jak stare dywany i plastikowe torby. Na następnym zdjęciu leżały na linoleum, najpierw zamknięte, potem otwarte, by widać było, co kryją w środku.
Dorosłe ofiary zawinięte były w duże płachty przezroczystej folii, zawinięte w dywany i umieszczone za bojlerem. Na ciałach widać było opuchliznę w okolicach brzucha i uszkodzenia skóry, ale poza tym zwłoki były nieźle zachowane.
Ryan stanął obok mnie.
– Bojler musiał być wyłączony – stwierdziłam, podając mu zdjęcie. – Gdyby działał, ciepło spowodowałoby rozkład.
– Oni chyba nie korzystali z tego budynku.
– Co to było?
Wzruszył tylko ramionami.
Wróciłam do zdjęć.
Mężczyzna i kobieta byli ubrani, ale nie mieli butów. Podcięto im gardła i krew przesiąkła ubrania i poplamiła plastikowe całuny. Jedna ręka mężczyzny leżała odrzucona i widać było głębokie nacięcia na dłoni. Rany zadane przy próbie samoobrony. Próbował się uratować. Albo swoją rodzinę.
Boże. Na chwilę zamknęłam oczy.
Z dziećmi poszło łatwiej. Zawinięto je w plastik, umieszczono w workach na śmieci i umieszczono nad dorosłymi.
Popatrzyłam na gładkie rączki, knykcie z dołeczkami. Bertrand miał rację. Te dzieci się nie broniły. Znowu żal i gniew.
– Chcę dostać tego sukinsyna. – Spojrzałam Ryanowi w oczy.
– Tak.
– Chcę, żebyście go znaleźli. Ja nie żartuję. Chcę go dostać. Zanim znajdziecie kolejne niemowlę. Jak możemy pomagać innym, jeżeli nie jesteśmy w stanie zapobiec takim rzeczom?
Spojrzał na mnie błękitnymi oczami.
– Znajdziemy go, Brennan. Nie ma wątpliwości.
Resztę dnia spędziłam jeżdżąc windą między moim biurem a pokojami autopsji. Sekcje zwłok miały potrwać co najmniej dwa dni, skoro LaManche zajmował się wszystkimi czterema ofiarami. To standardowa procedura w przypadku morderstwa wielokrotnego. Jeden patolog to spójność sprawy i w przypadku rozprawy sądowej spójność zeznań.
Kiedy zajrzałam o pierwszej, Mathias leżał już w chłodni i trwała autopsja drugiego dziecka. Powtórzono scenę poranną. Ci sami aktorzy. To samo miejsce. Tylko że ten miał bransoletkę z napisem M-A-LA-C-H-Y
Do czwartej trzydzieści brzuszek Malach’ego zamknięto, z powrotem założono pokrywę czaszki i twarz odzyskała wyraz. Z nacięciami w kształcie litery Y i uszkodzonymi klatkami piersiowymi, dzieci mogły być pochowane. Nadal jednak nie mieliśmy pojęcia gdzie. Ani przez kogo.
Ryan i Bertrand też krążyli tego dnia. Zdjęto odciski ze stóp obu chłopców, ale ponieważ wszelkie odciski w szpitalnych świadectwach urodzin są zazwyczaj nieczytelne, Ryan nie bardzo liczył na to, że będzie można je porównać.
Kości ręki i nadgarstka stanowią ponad dwadzieścia pięć procent wszystkich kości szkieletu. Człowiek dorosły ma dwadzieścia siedem w każdej ręce. Noworodek o kilka mniej, w zależności od wieku. Obejrzałam zdjęcie rentgenowskie, aby stwierdzić, jakie kości były i w jakim stopniu się rozwinęły. Wiek Mathiasa i Malachy'ego w chwili śmierci oceniłam na jakieś cztery miesiące.
Umieszczono komunikat w mediach, ale z wyjątkiem kilku typowych w takich przypadkach pomyleńców, nie było prawie żadnego oddźwięku. Mieliśmy nadzieję, że lepiej nam pójdzie z dorosłymi. Wiedzieliśmy, że jeżeli ich zidentyfikujemy, to damy sobie radę z identyfikacją dzieci. Na razie byli to mały Malachy i mały Mathias.
8
W piątek nie widziałam ani Ryana, ani Bertranda. LaManche spędził cały dzień na dole, pracując nad ciałami z St-Jovite. W laboratorium histologii stały szklane pojemniki z żebrami dzieci. Jakiekolwiek rowki czy prążkowania byłyby tak drobne, że nie chciałabym ich uszkodzić gotując albo zdrapując, nie chciałam też zrobić skalpelem albo nożyczkami żadnych zadraśnięć, więc wszystko, co mogłam zrobić, to co jakiś czas zmieniać wodę w pojemnikach i usunąć ciało.
Nareszcie mogłam trochę odetchnąć i zająć się kończeniem raportu w sprawie Elisabeth Nicolet, skoro obiecałam, że skończę go na piątek. W poniedziałek miałam wracać do Charlotte, więc planowałam, że żebrami zajmę się w weekend. Pomyślałam, że jeżeli nic nie wyskoczy, wszystkie pilne prace zrobię przed poniedziałkiem. Nie przewidziałam wtedy, że o dziesiątej trzydzieści zadzwoni telefon.
– Przykro mi, że muszę pani przeszkodzić, doktor Brennan. – Powiedziane to było wolno, ostrożnie dobierane słowa.
– Siostra Julienne, jak miło siostrę słyszeć.
– Przepraszam za te telefony.
– Telefony? – Przejrzałam różowe karteczki na moim biurku. Wiedziałam, że dzwoniła w środę, ale znalazłam jeszcze dwie karteczki z jej imieniem i numerem telefonu.