Zawsze. I już. Żyłam w separacji, sama, jakieś dwa lata tak minęły. I nie mogłam narzekać na nadmiar męskiego towarzystwa.

– Nie uważam, żeby to był dobry pomysł.

Nastała dłuższa przerwa. A po chwili:

– Mamy coś o Simonnet. Interpol to znalazł. Urodzona w Brukseli, wyprowadziła się stamtąd dwa lata temu. Nadal płaci podatki za posiadłość na wsi. Lojalna starsza kobitka, całe życie chodziła do tego samego dentysty. Ten facet prowadził praktykę już w epoce kamiennej i trzyma wszystkie papiery. Właśnie faksują dokumenty. Jeżeli będą pasować, to dostaniemy oryginały.

– Kiedy ona się urodziła?

Usłyszałam, jak przerzuca papiery.

– Tysiąc dziewięćset osiemnasty.

– Pasuje. Rodzina?

– Sprawdzamy.

– Dlaczego wyjechała z Belgii?

– Może chciała zmienić otoczenie…? Słuchaj, jeżeli się jednak zdecydujesz, to znajdziesz mnie u Hurleya po dziewiątej. Jeśli będzie kolejka, to użyj mojego nazwiska,

Siedziałam chwilę, zastanawiając się, dlaczego mu odmówiłam. Pete i ja doszliśmy do porozumienia. Nadal się kochaliśmy, ale nie mogliśmy razem żyć. Będąc w separacji znowu byliśmy przyjaciółmi. Już od lat nie mieliśmy tak dobrego układu. On chodził na randki, ja też mogłam to robić. O Boże. Randki…! Czas trądziku i aparatu korekcyjnego na zębach.

Mówiąc szczerze, to Andrew Ryan bardzo mi się podobał. Żadnych pryszczy czy krzywych zębów. Bardzo dobrze. A technicznie to wcale razem nie pracowaliśmy. Ale czasami był bardzo wkurzający. I nieprzewidywalny. Nie. Ryan oznacza kłopoty.

Kończyłam raport w sprawie Malachy'ego i Mathiasa, kiedy znowu zadzwonił telefon. Uśmiechnęłam się. Dobrze, Ryan. Wygrałeś.

Strażnik poinformował mnie, że na dole ktoś na mnie czeka. Spojrzałam na zegarek. Dwadzieścia po czwartej. Kto to mógł być o tej porze? Nie umawiałam się chyba z nikim.

Zapytałam o nazwisko. Kiedy mi powiedział, poczułam się niewyraźnie.

– O nie. – Nie mogłam się powstrzymać.

– Est-ce qu'il y aun probleme?

– Non. Pas de probleme. – Powiedziałam, że już schodzę.

Żaden problem? Kogo chciałam oszukać?

Powtórzyłam to w windzie.

O nie.

10

Co ty tutaj robisz?

– Mogłabyś się ucieszyć na mój widok, starsza siostro.

– Oczywiście, że się cieszę, Harry. Jestem tylko zaskoczona. – Nie zdziwiłabym się bardziej, gdyby strażnik zaanonsował Teosia Roosevelta.

Prychnęła.

– To naprawdę miło z twojej strony.

Siedziała w holu otoczona firmowymi torbami od Niemana Narcusa i płóciennymi workami różnych kształtów i wielkości. Miała na sobie czerwone buty kowbojskie haftowane w białe i czarne pętelki i zygzaki, a do tego skórzaną kurtkę z frędzlami. Kiedy wstała, zobaczyłam też dżinsy tak obcisłe, że chyba nie płynęła jej krew w nogach. Wszyscy to zobaczyliśmy.

Objęła mnie w pełni świadoma, ale bynajmniej nie skrępowana wrażeniem, jakie robiła na innych. Zwłaszcza na tych z chromosomem Y.

– Ależ tam na zewnątrz jest zimno! Sama mogłabym zamrozić tequilę. – Objęła ramionami swój korpus.

– Tak. – Nie zauważyłam analogii.

– Mój samolot miał lądować w południe, ale wstrzymywał nas ten cholerny śnieg. No co jest, starsza siostro…?

Wyciągnęła przed siebie ręce, a frędzle jej kurtki zakołysały się. Kompletnie nie pasowała do tego miejsca. Amarillo w tundrze.

– Jest okej. Niespodzianka super. Tak. Ja… Cóż cię sprowadza do Montrealu?

– Wszystko ci opowiem. To coś cudownego. Kiedy o tym usłyszałam, nie mogłam w to uwierzyć. To wszystko tutaj w Montrealu i w ogóle.

– Co za “to”, Harry?

– Seminarium, które ukończyłam. Mówiłam ci o tym, kiedy dzwoniłam w zeszłym tygodniu. Zrobiłam to. Zapisałam się na ten kurs w Houston i teraz z tego korzystam. Nigdy nie byłam taka nakręcona. Przeszłam przez pierwszy stopień. Przebiegłam. Niektórzy ludzie potrzebują lat, by zdać sobie sprawę ze swojej realności, a ja to zrobiłam w ciągu kilku tygodni. Uczę się terapeutycznych strategii i zaczynam kontrolować swoje życie. A kiedy zaprosili mnie na te warsztaty drugiego stopnia, właśnie tu, gdzie mieszka moja starsza siostra, spakowałam się i ruszyłam na północ.

Patrzyła na mnie niebieskimi oczami w czarnej, tuszowej otoczce.

– Przyjechałaś tu na warsztaty?

– Właśnie tak. Oni płacą za wszystko. No, prawie za wszystko.

– Zaraz mi wszystko opowiesz – powiedziałam, mając cichą nadzieję, że kurs będzie krótki. Nie byłam pewna, czy Prowincja Quebec i Harry zniosą siebie nawzajem.

– To naprawdę coś cudownego – powtórzyła, jakby to miało wystarczyć za wszelkie informacje.

– Chodźmy na górę, pozbieram swoje rzeczy. A może wolałabyś poczekać tutaj?

– Cholera, nie. Chcę zobaczyć, gdzie wielka pani doktor pracuje. Prowadź.

– Będziesz musiała pokazać jakiś dokument ze zdjęciem, żeby otrzymać przepustkę dla gości – wyjaśniłam, wskazując strażnika przy biurku.

Cały czas nas obserwował, uśmiechając się nieznacznie, i odezwał się, zanim którakolwiek z nas się poruszyła.

– Vótre soeur? – zagrzmiał na cały hol, wymieniając spojrzenia z innymi strażnikami.

Przytaknęłam. Wszyscy najwyraźniej wiedzieli, że Harry jest moją siostrą, i uważali, że to bardzo zabawne.

Strażnik machnął ręką w kierunku wind.

– Merci – wymamrotałam i rzuciłam mu karcące spojrzenie.

– Taak – powiedziała przeciągle Harry, obdarzając każdego ze strażników promiennym uśmiechem.

Zebrałyśmy pakunki i pojechałyśmy na piąte piętro, gdzie zostawiłam wszystko na korytarzu przed moimi drzwiami. W środku się to nie zmieści. Patrząc na to wszystko bałam się nawet myśleć, jak długo ma zamiar zostać.

– Kurczę, wygląda tu, jakby huragan przeleciał. – Chociaż nie była wysoka i miała figurę modelki, wydawała się wypełniać małą przestrzeń.

– Nie przesadzaj, że aż tak. Wyłączę tylko komputer i wezmę kilka rzeczy. I pójdziemy.

– Nie spiesz się, ja mam czas. Pogadam sobie z twoimi przyjaciółmi. Spojrzała w górę na rząd czaszek, tak wysoko zadzierając głowę, aż końcówki jej włosów sięgnęły dolnego rzędu frędzli kurtki. Włosy miała jaśniejsze niż kiedykolwiek.

– Się masz – powiedziała do pierwszej. – Mówisz, że lepiej się wycofać, kiedy jeszcze ma się głowę, co?

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Jej przyjaciel-czaszka pozostał poważny. Harry przeszła dalej, a ja wyłączyłam komputer i spakowałam książki i dzienniki od Daisy Jeannotte. Zamierzałam wrócić rano, więc nie zabrałam moich nie dokończonych raportów.

– No co jest? – Moja siostra rozmawiała z czwartą czaszką. – Obrażamy się? Jesteś taki seksowny, kiedy jesteś w złym humorze…

– Ona jest zawsze w złym humorze. – W drzwiach stał Andrew Ryan.

Harry obróciła się i wzrokiem zmierzyła detektywa z góry na dół. Powoli. A potem niebieskie oczy spotkały niebieskie oczy.

– A to kto?

Uśmiech, jakim obdarzyła strażników, to było nic w porównaniu z tym, który rzuciła Ryanowi. W tym momencie wiedziałam, że nie umkniemy katastrofy.

– Właśnie wychodziłyśmy – oznajmiłam, zamykając mojego laptopa.

– I?

– I co, Ryan?

– Towarzystwo spoza miasta?

– Dobry detektyw zawsze zauważy to, co oczywiste,

– Harriet Lamour – powiedziała moja siostra wyciągając rękę. – Jestem młodszą siostrą Tempe. – Jak zwykle podkreśliła kolejność narodzin.

– Chyba nie jesteś stąd – rzekł przeciągle Ryan.

Frędzle zakołysały się, kiedy podali sobie ręce.

– Lamour? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Z Houston. To w Teksasie. Byłeś tam kiedyś?

– Lamour? – powtórzyłam. – Co się stało z Crone?

– Raz albo dwa razy. Piękne miejsce. – Ryan nadal ją czarował.

– A co z Dawood? To zwróciło jej uwagę.

– A dlaczego miałabym używać nazwiska tego psychola? Pamiętasz jeszcze Estebana?

Esteban Dawood był jej trzecim mężem. Nie mogłam sobie przypomnieć jego twarzy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: