– Jak pan może się zajmować interesami po tym, co się stało z pańską córką?

Bishop wbił we mnie wzrok, ale nie odpowiedział. Anderson posłał mi spojrzenie, które zdawało się mówić, że posunąłem się za daleko.

Obawiałem się, że ma rację. Chyba rzeczywiście wkłułem się w duszę Bishopa i przebiłem coś, co mogło zacząć niepohamowanie krwawić. Kiedy jednak w końcu przerwał milczenie, przemówił z takim samym zimnym opanowaniem, z jakim mówił podczas całego naszego spotkania.

– Gdybym mógł zapłacić okup, aby odzyskać córkę, z radością wydałbym ostatniego dolara. Ale to niemożliwe. Ciężko pracowałem na swój majątek. Mam zamiar go zachować. – Uśmiechnął się sztucznie i spojrzał na zegarek. – Panowie, czas na mnie, obiecałem Julii, że zjemy wcześniej obiad.

– Czy zgodzi się pan, aby doktor Clevenger porozmawiał z Billym w Nowym Jorku? – zapytał Anderson.

Twarz Bishopa pozostała maską uprzejmości.

– Po co? – zapytał.

– Mógłbym pomóc pańskiemu synowi, gdyby mimo wszystko oskarżono go o morderstwo. W grę może wchodzić kwestia ograniczonej poczytalności – odparłem.

Ograniczona poczytalność jest terminem prawniczym, który stanowi wskazówkę dla sędziów, że mogą łagodniej traktować oskarżonych, jeśli w chwili popełnienia czynu ich zdolność zrozumienia jego konsekwencji była w znacznej mierze ograniczona. Mogą wtedy ich sądzić za lżejsze przestępstwo, jak na przykład nieumyślne spowodowanie śmierci lub zabójstwo drugiego stopnia.

– Rzeczywiście, mogłoby to być korzystne i poczynię stosowne kroki. – Wstał. – Czy jeszcze jakoś mógłbym panom pomóc?

– Na razie nie – odparł Anderson.

Wstaliśmy i ruszyliśmy ku drzwiom. Mój wzrok przyciągnęły trzy obrazy olejne wiszące na ich wewnętrznej stronie. Przedstawiały trzy konie do gry w polo z wymyślnymi siodłami i uprzężą oraz purpurowymi wstążkami wokół kostek. Zatrzymałem się przed obrazami. Chciałem stwierdzić, czy Bishopowi sprawi trudność przejście od rozmowy o morderstwie córki do wymiany zdań na nieskończenie lżejszy temat.

– Pańskie? – zwróciłem się do niego.

Nie było widać, żeby to przejście sprawiło mu jakąkolwiek trudność.

– Tak – odparł z nie ukrywaną dumą. – Wszystkie należą do mnie. – Po raz pierwszy okazał jakąś emocję. – Mam dwanaście koni.

– Piękne zwierzęta – zauważył Anderson.

– Owszem – przyznał Bishop.

– Niestety, nigdy nie grałem w polo – powiedziałem – ale zawsze chciałem się nauczyć.

– Może przyjedzie pan kiedyś do mnie na mecz? Zapraszam – zaproponował Bishop. – Najlepiej do Myopii. To blisko Bostonu. – Ton jego głosu zapewniał, że nie powinienem się spodziewać żadnego zaproszenia.

– Wspaniale. – Spojrzałem jeszcze raz na obrazy. – Czy to pańskie ulubione konie? To znaczy z tej dwunastki.

– Niezupełnie. Akurat te mogły pozować malarzowi.

– Ma pan jakiegoś ulubionego?

Bishop uśmiechnął się z wyższością.

– Wszystkie traktuję jednakowo.

– Czy miłość do koni przypomina miłość do psa lub kota?

– Nie. To tak, jak kochać rakietę tenisową lub klub golfowy.

– Obawiam się, że nie rozumiem.

– Kocha się je, dopóki pozwalają wygrywać.

Claire Buckley odprowadziła nas do drzwi. Kiedy szliśmy do samochodu, na podjeździe pojawił się wracający akurat z kortu Garret Bishop i jego matka. Zwolniliśmy, żeby się z nimi przywitać.

Starszy syn Bishopa skończył siedemnaście lat, miał około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu i podobnie jak ojciec, był mocno zbudowany. Lecz podczas gdy ojciec chodził pewnie i zdecydowanie, wymachując rękami jak biegacz, syn stąpał ostrożnie, lekko uginając kolana i trochę powłócząc stopami.

Julia Bishop, ubrana w czarną spódnicę pareo i białą koszulkę, była nieco niższa i chudsza, niż wydawała się na zdjęciu w gabinecie Bishopa. Szła z pochyloną głową.

Z dwudziestu jardów matka i syn wyglądali jak para studentów wracających z turnieju tenisowego. Ale gdy się zbliżyli, okazało się, że Julia wygląda na swoje trzydzieści pięć lat i że ciężko musiała przeżyć śmierć córki. Miała lekko opuchnięte policzki i zaczerwienioną szyję. Widać było, że długo płakała. Ale nie można jej było odmówić urody, która przebijała się jak światło reflektora przez mgłę. Najpierw zobaczyłem szmaragdowe oczy, których kolor podkreślały jedwabiste czarne włosy sięgające ramion – włosy gejszy. Następnie moje spojrzenie objęło wysoko osadzone kości policzkowe i pełne usta, a przede wszystkim smukłą szyję, w której wdzięk mieszał się z czystą seksualnością w coś potężniejszego niż suma części – w jakiś nieodparty magnetyczny urok.

Nie mogłem oderwać od niej oczu. Ukradkiem opuściłem wzrok na białą koszulkę z krótkimi rękawami, podobną do tych, jakie nosiłem, gdy byłem chłopcem. Była na tyle obcisła, że pozwalała dojrzeć zarys koronkowego wyciętego stanika z fiszbinami, oraz na tyle krótka, że odsłaniała pępek i skrawek opalonego brzucha Julii Bishop. Jeszcze niżej widać było rąbek czarnego dołu od bikini wyzierający spod zawiązanej na biodrze spódnicy pareo z czarnego lnu, która całkowicie odsłaniała idealnie gładką nogę.

Gdy Anderson przedstawiał nas sobie, podałem Julii rękę.

– Przykro mi, doktorze, że przejechał pan taki kawał drogi na darmo – powiedziała łamiącym się głosem, jakby lada chwila miała poprosić, żebym ją podtrzymał.

Ona chciałaby poprosić czy ty byś chciał jej ofiarować pomoc? - wtrącił się mój wewnętrzny głos.

Przyznałem mu rację. Impuls, żeby ją podtrzymać, wyszedł ode mnie. Zdawało mi się, że spowija mnie bijący od niej blask – lazurowa mgiełka. Gdy puściła moją dłoń, odczułem to, jakbym coś utracił.

– Rozmawiałem z pani mężem – odparłem. – Cieszę się, że przyjechałem.

Julia spojrzała na Claire.

– Jak tam Tess? – zapytała z troską.

– W porządku – uspokoiła ją Claire. – Wcześniej miała mały napad płaczu…

Julia westchnęła i spojrzała na okno na piętrze.

– Nie powinnam była jej zostawiać. Czy na pewno nic jej…?

– Wszystko z nią w porządku – powtórzyła uspokajająco Claire. – Gdy dostała butelkę, zaraz jej przeszło. Teraz śpi.

Garret sprawiał wrażenie jeszcze bardziej niespokojnego niż Julia. Co jakiś czas kopał kamienie leżące na ziemi. Nie był przystojny, ale miał rzymski nos i lincolnowskie kości policzkowe, które nadawały mu wygląd silnego i poważnego chłopaka.

– Chcę iść do domu – oświadczył i pociągnął za skórzaną opaskę z frędzlami, którą nosił na nadgarstku.

Julia zmusiła się do uśmiechu, ale jej oczy pozostały smutne.

– Garret niemal znokautował dziś swojego trenera od tenisa.

– Guzik mnie to obchodzi – rzucił chłopak, kierując te słowa do Claire. – W ogóle nie chciałem dzisiaj grać. Wolałbym być sam.

– Mąż chce, żeby się trzymał zwykłego rozkładu zajęć – wyjaśniła Julia. Najwyraźniej chciała wytłumaczyć, dlaczego Garret bierze lekcje tenisa dwa dni po śmierci siostry i kilka godzin po tym, jak jego brat wylądował w szpitalu psychiatrycznym. To nie była błahostka.

– Nie chodzi o wynik – dodała Julia. – Nasz lekarz rodzinny zalecił, żebyśmy na tyle, na ile to możliwe, zachowywali się jak zwykle.

– Pewnie. – Garret potrząsnął głową.

Nie chciałem się zachowywać jak słoń w składzie porcelany, ale zależało mi na jak najlepszym poznaniu stosunków panujących w tej rodzinie.

– Garret – zwróciłem się do chłopaka – jak znosisz całą tę sytuację?

Przestał się wiercić i przelotnie spojrzał mi w oczy. Przez chwilę wyglądało na to, że się rozpłacze, ale zaraz twarz mu stężała.

– Dobrze – rzucił buntowniczo. – Poradzę sobie.

Julia skrzywiła się.

Wyciągnąłem rękę i delikatnie dotknąłem jej ramienia.

– Jeśli pani lub ktoś z rodziny chciałby ze mną porozmawiać o tym, co się stało, jestem do dyspozycji – zaproponowałem. Zauważyłem, że Anderson patrzy na moją dłoń spoczywającą na ramieniu Julii, i szybko zabrałem rękę.

Z wysiłkiem przełknęła ślinę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: