6
Poleciałem z powrotem do Bostonu i wróciłem do domu o dwudziestej pierwszej trzydzieści. Odsłuchałem automatyczną sekretarkę i znalazłem wiadomość od Julii Bishop. Serce zabiło mi mocniej. Po części z tego powodu, że mnie tym zaskoczyła, a po części dlatego, że jej głos wzbudził we mnie uczucia, jakich nie doświadczyłem od rozstania z Kathy. Był to głos osoby inteligentnej, ale niepewnej. Julia chciała się ze mną zobaczyć sam na sam, ale nie powiedziała dlaczego. A ja uświadomiłem sobie, że nie tylko mam ochotę się z nią zobaczyć, ale wręcz pragnę tego, a to pragnienie, jak powinienem był się od razu domyślić, zwiastowało kłopoty.
Julia podała inny numer telefonu niż do rezydencji Bishopów w Nantucket, który uzyskałem w informacji. Wystukałem go, mając nadzieję, że będzie mogła swobodnie rozmawiać.
– Słucham? – odezwała się.
– Mówi Frank Clevenger.
– Cieszę się, że pan zadzwonił.
– Gdzie pani jest?
– U przyjaciół. Tu, na wyspie. Ale wkrótce muszę wracać do domu.
– Wszystko w porządku? – zapytałem.
– Czy możemy się spotkać? – W jej głosie pobrzmiewało zaniepokojenie, a nawet coś jakby strach. – Mogę jutro przyjechać do Bostonu. Win przez cały dzień ma w domu spotkania w interesach.
– Oczywiście. Myśli pani o jakimś konkretnym miejscu?
– Niech pan sam wybierze. Będę w mieście o pierwszej.
– Może restauracja Bomboa? – zaproponowałem. Lokal krył się w małej uliczce i w godzinach popołudniowych było w nim niewielu ludzi. – To w samym centrum, przy Stanhope, tuż za skrzyżowaniem z Mistral. Wie pani, gdzie to jest? Będę czekał przy barze.
Przy barze… to zwiastuje nowe kłopoty - odezwał się mój wewnętrzny głos.
– A zatem do zobaczenia – powiedziała i odłożyła słuchawkę.
Nie wiedziałem, dlaczego właściwie Julia chce się ze mną spotkać, ale zorientowałem się, że otrzymałem zaproszenie, by wniknąć w stosunki panujące u Bishopów. Ucieszyło mnie to, bo oznaczało, że zbliżam się do poznania prawdy, ale i zmartwiło, gdyż czułem, że podróż ta może się zakończyć w bardzo ciemnym miejscu.
Byłem zmęczony i postanowiłem się przespać. Rozebrałem się i położyłem do łóżka, ale mój umysł nie chciał się wyłączyć. Wciąż zastanawiałem się nad tym, co mi powiedział Billy o biciu przez ojca, nad tym, czego się dowiedziałem o Bishopie z wykazu jego spraw kryminalnych, i nad tym, co mi mówił North Anderson o romansie Darwina Bishopa z Claire Buckley. Jeśli Bishop krył swoje prawdziwe oblicze pod maską dżentelmena i chciał za wszelką cenę wymazać z pamięci pewne fragmenty swojego życia, nie miałby wielkich oporów przed zlikwidowaniem drugiego człowieka. W głęboko wypartym bólu tli się ogień, który ma ten niemiły zwyczaj, że niepostrzeżenie rozprzestrzenia się i trawi wszystko dookoła.
Być może przez podkładanie ognia i znęcanie się nad zwierzętami Billy wyrażał skłonności niszczycielskie, jakie przejawiał jego ojciec. Billy byłby więc, jak to określają psychiatrzy, wyznaczony na pacjenta, czyli kimś, kogo rodzina uważa za osobę nienormalną lub czarną owcę, gdy w rzeczywistości jest to po prostu człowiek mniej odporny na rodzinne patologie.
Pozostawała jeszcze Claire Buckley. Wielka niewiadoma. Wiedziałem o niej tylko tyle, że gra rolę powierniczki Julii i osoby służącej jej radą, a zarazem sypia z jej mężem. I to właśnie jej Julia powierzyła opiekę nad drugą bliźniaczką, Tess. Cieszyłem się na jutrzejsze spotkanie z Julią. Miałem nadzieję, że może uda mi sieją przekonać, by wywiozła dziecko z domu – do dziadków lub kogoś innego.
Po półgodzinie przewracania się z boku na bok doszedłem do wniosku, że tej nocy mocny sen nie jest mi pisany. Wstałem, włożyłem dżinsy, czarną koszulę i buty, zszedłem na dół i wsiadłem do samochodu. Miałem ochotę się czegoś napić i po namyśle zdecydowałem się na kawę w Cafe Positano.
Gdy wszedłem do środka, przy barze zobaczyłem swojego niepokornego przyjaciela adwokata (i byłego pacjenta) Carla Rossettiego. Długie czarne włosy miał splecione w warkocz. Usiadłem obok niego i skinąłem na Maria.
– Co słychać, szefie? – zapytał mnie na powitanie Rossetti. Zanim zdążyłem mu odpowiedzieć, wyciągnął mały palec, żeby się pochwalić pierścionkiem z diamentem, lekko licząc dwukaratowym. – Podoba ci się? – Zaciągnął się papierosem.
– Niezły – przyznałem. – To znaczy, jeśli masz zamiar się zaręczyć i dać go swojej dziewczynie.
Uśmiechnął się i wydmuchnął cienką strużkę dymu w stronę srebrzystego blaszanego sufitu. Pewnie pomyślał, że żartuję.
– Dał mi go Scotty Deegan jako zapłatę za moje usługi – oświadczył. – Miał sprawę o narkotyki przed sędzią McClure’em z Sądu Federalnego. Posiadanie i zamiar puszczenia w obieg pięciuset funtów trawki. Załatwiłem mu trzydzieści sześć miesięcy w Allenwood. Łatwa odsiadka. Po dwóch latach może już być na wolności. Udało mu się.
– Zwrócił się do właściwej osoby – zauważyłem. Mówiłem serio: gdybym sam miał kłopoty, w pierwszej kolejności zadzwoniłbym do Rossettiego.
Wyciągnął rękę, aby przyjrzeć się kamieniowi pod światło.
– Nigdy nie wydałbym kasy na coś takiego, ale jak samo wpadło, to co mi tam. – Wzruszył ramionami.
– Nie tylko na mój, ale i na twój gust jest nieco zbyt krzykliwy. A to daje wiele do myślenia.
– Cóż, czasem trzeba trochę nagiąć swoje zasady. – Klepnął mnie w ramię. – No, ale gadaj, co słychać w twoim światku. Wciąż kręcisz z tą piękną Brazylijką?
Miałem wrażenie, jakby od tamtego czasu upłynęło kilka nocy. Przed oczami stanął mi widok Justine ubierającej się tego ranka, gdy wpadł do mnie North Anderson.
– Nie, wróciła już do Brazylii. Ja też bym tam był, gdybym nie dał się namówić na sprawę Bishopa. Pamiętasz, zabójstwo dziecka w Nantucket.
– Oczywiście. Chłopak z Rosji. Będzie się starał o uznanie za niepoczytalnego?
– Nie sądzę. Twierdzi, że tego nie zrobił.
Uśmiechnął się.
– A co miałby powiedzieć? Ma adwokata?
– Nic o tym nie wiem.
– Szepnij za mną słówko, jeśli będziesz miał okazję.
– Dwa dni temu byłeś pewny, że chłopak jest winny.
– Co z tego? I tak będzie potrzebował adwokata. Przydałoby mi się trochę kasy. Moi klienci nie są miliarderami.
Mario przyniósł mi kawę. Upiłem łyk, a następnie wycyganiłem od Rossettiego papierosa, zapaliłem go i mocno się zaciągnąłem.
– Możesz mi powiedzieć, co wiesz o tej sprawie? – zapytał.
Rossetti wygląda osobliwie, ale jest niezwykle bystry. Ucieszyłem się, że mam okazję porozmawiać z nim o informacjach, które zebrałem w sprawie Bishopa.
– Dogrzebałem się, że Darwin Bishop, ojciec chłopaka, był oskarżony o przemoc w rodzinie. Pobił swoją pierwszą żonę. Naruszył również wydany przez sąd zakaz zbliżania się do niej.
– Żartujesz?
Pokazałem mu wydruk.
– Masz, to wszystko publicznie dostępne dane.
– W takim razie pokornie wycofuję swoją poprzednią opinię.
– Na temat?
– Tego chłopaka z Rosji. Niniejszym uchylam wyrok skazujący.
– Dlaczego?
– Bo aż do odwołania winnym obwołuję ojca, doktorku. Nie obchodzi mnie, ile kotów udusił ten chłopak albo ile razy zsikał się do łóżka.
– Ale na jakiej podstawie tak twierdzisz?
Rossetti uniósł ręce jak dyrygent.
– Jakbyś tego nie wiedział. Mężczyźni, którzy biją kobiety, są inni niż my, prawda? Są stuknięci. Nie mają uczuć. Poza tym każdy, kto jest tak bezczelny, by lekceważyć sobie zakaz sądu, za co może na rok lub więcej trafić do więzienia, także jest inny. Ktoś taki nie rozumie, że wszystko ma granice, że gdzieś się kończy jego życie, a zaczyna życie innych. – Wziął do ręki filiżankę kawy. – Gdyby to któryś z nas miał zakaz zbliżania się, trzymałby się dobre dwanaście mil od strefy zagrożenia. Nie igra się z wymiarem sprawiedliwości, kiedy ucapił cię za kark. – Umilkł i łyknął kawy. – Dodaj jedno do drugiego i mamy okrutną zbrodnię w domu, w którym ojciec znęca się nad rodziną i lekceważy prawo. Stawiam dziesięć do jednego, że to on ją popełnił.