– Nie każdy ojciec znęcający się nad rodziną posuwa się do morderstwa.

– Dlatego mówię dziesięć do jednego, a nie milion do jednego. Gdyby to było takie oczywiste, policja nie potrzebowałaby twojej pomocy. Ta pieprzona komenda kupiłaby sobie nowy radiowóz, zamiast tracić forsę na twoje honorarium.

– W noc zabójstwa dziecka w domu było pięć osób: Darwin Bishop, jego żona Julia, ich dwóch synów, Billy i Garret, oraz niania Claire Buckley. Prokurator okręgowy chce aresztować Billy’ego i oskarżyć go o morderstwo. Jak myślisz, ma duże szansę na wyrok skazujący?

– Spore, jeśli będzie miał zeznanie ojca.

– Ale stary odmawia zeznań. Twierdzi, że zrobi wszystko, by wybronić Billy’ego od więzienia.

– Jakie to szlachetne z jego strony. A co zrobi, gdy zostanie wezwany na świadka? Chcesz wiedzieć, co myślę? Nagle przypomni sobie o jakimś ważnym wydarzeniu z tamtej nocy, które bardzo obciąża Billy’ego. Może nawet odegra całą scenę, że niby nie chciał, lecz musiał to powiedzieć. – Rossetti pokiwał głową. – Ale przypatruj mu się. Nie uroni jednej łzy. Chyba że facet jest lepszy, niż myślę.

– Będę miał oczy szeroko otwarte.

– Radzę ci postarać się o jeszcze jedną parę z tyłu głowy.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Grasz teraz w ekstraklasie. Bishop jest miliarderem. Nie wiem, czy w pełni zdajesz sobie sprawę, co to znaczy. Facet ma tysiąc milionów dolarów. To mu daje takie możliwości, o jakich ci się nie śniło. Ma na zawołanie policjantów, polityków i sędziów. Ma potężnych przyjaciół wśród inwestorów, którzy liczą, że nadal będzie dla nich zarabiał pieniądze. Grożąc jemu, grozisz im. Mogą się do ciebie dobrać na tysiąc różnych sposobów. Jesteś spisany na straty.

– Byłem już przyparty do muru – oświadczyłem. O dziwo wcale nie miałem na myśli sprawy, po której rzuciłem pracę z przestępcami, i tej strasznej nocy, kiedy poszedłem na piąte piętro Lynn State Hospital do Trevora Lucasa i zakładników, których ten szaleniec okaleczał. Myślałem o własnym dzieciństwie na trzecim piętrze kamienicy w Lynn, gdy sam byłem zakładnikiem, nad którym znęcał się ojciec alkoholik. To skojarzenie wzbudziło we mnie niepokój. Musiałem się zastanowić, czy moje podejrzenia wobec Darwina Bishopa nie wynikają z urazy, którą czułem do ojca.

Rossetti wydmuchnął następną długą strugę dymu.

– Nie zrozum mnie źle. Wiem, że potrafisz się o siebie zatroszczyć, Franko. Tyle że dotąd nigdy nie miałeś takiego przeciwnika jak Darwin Bishop. Jeśli tak nie uważasz, to ma on nad tobą jeszcze jeden punkt przewagi.

Wziąłem głęboki oddech.

– Będę się oglądał za siebie. – Po roku spędzonym z dala od spraw kryminalnych wystarczyło czterdzieści osiem godzin w tym biznesie, żebym znowu poczuł się zagrożony. Ale nie miałem zamiaru wywieszać białej flagi. – Jeśli ten chłopak nie jest winny, nie pójdzie na resztę życia do pudła. Nie dopuszczę do tego.

– Widzę, że traktujesz tę sprawę bardzo osobiście – zauważył Rossetti.

– Owszem.

– Chcesz posłuchać, gdzie powinieneś poszukać prawdziwego Darwina Bishopa?

– Wal.

– W Rosji. Tam jest teraz Dziki Zachód. Jeśli Bishopowi udało się legalnie zaadoptować tego chłopaka, to znaczy, że zadaje się tam z bardzo mocnymi facetami.

– Wybudował i sprzedał dwie firmy w Rosji.

– No to musiał się tam paprać w wielu brudach. Mogę zadzwonić do swojego kumpla Wiktora Gołowa, który kieruje rafinerią pod Sankt Petersburgiem. Wiktor zna na wylot tamtejszy świat biznesu.

– Jestem ci winny kawę. – Dopiłem swoją i położyłem na barze dziesięć dolarów, żeby zapłacić również za Rossettiego. – Dziś ja stawiam. – Odwróciłem się, żeby odejść.

Rossetti złapał mnie za ramię.

– Dzięki, ale obiecaj mi, że będziesz na siebie uważał, Frank. – Na jego twarzy malowała się głęboka powaga.

Kiwnąłem głową.

– Wkrótce się odezwę. Zadzwoń, jak się czegoś dowiesz od swojego przyjaciela Wiktora.

Ruszyłem z powrotem przez most na Meridian Street i zjechałem na lewo w Spruce. Miałem zamiar skręcić w Winnisimmet i wrócić do domu, ale wiedziałem, że tam czeka mnie przewracanie się w łóżku z boku na bok. Przejechałem na wprost przez targ w Chelsea i skierowałem się w stronę motelu Sir Galahad.

W tym zbudowanym z pustaków budynku, który otaczały hurtownie warzywnicze, mieścił się lokal ze striptizem. Tamtejsze dziewczyny nie nosiły wymyślnych strojów i nawet nie próbowały kłamać, że są studentkami. Nikt zresztą nie udawał, że jest to klub dla dżentelmenów.

Kiedy zajmowałem się sprawami kryminalnymi, byłem namiętnym bywalcem Sir Galahada. Mogłem tam poznać nagą prawdę o życiu, żeby móc się wczuć w zazdrość, nienawiść i inne emocje, które wyzwalają w ludziach agresję.

Wpadałem tam również na drinka. I to o nim właśnie myślałem, gdy parkowałem swojego pikapa przed budynkiem. Przez chwilę siedziałem nieruchomo, wpatrując się w błyskający w ciemności różowy neon przedstawiający tancerkę. Wspominałem, jak życie na granicy człowieczeństwa zmuszało mnie do sięgania po szkocką, kokainę, a częściej i jedno, i drugie. Teraz widziałem, jaka to była porąbana strategia – pozwalać, żeby codziennie rosły odsetki od mojego bólu.

Nie wiem, dlaczego wysiadłem z samochodu. Może sprawiło to wspomnienie ran na plecach Billy’ego albo próba wyobrażenia sobie cierpień niemowlęcia bezskutecznie walczącego o łyk powietrza, lub nawrót uczuć, które niegdyś żywiłem do Kathy. A może żadna z tych rzeczy. Może odezwała się moja dawna skłonność do kroczenia prostą drogą przez świat usłany emocjonalnymi minami.

Niezależnie od przyczyny wszedłem do Sir Galahada. W środku grzmiała muzyka wydobywająca się z kolumn, które wystarczyłyby pewnie do nagłośnienia koncertu rockowego na stadionie. Na ścianach i suficie odbijały się czerwone, niebieskie i purpurowe światła. Usiadłem z przodu naprzeciwko wybiegu, na którym dawała występ blondwłosa striptizerka. Dziewczyna, na oko pod dwudziestkę, była już rozebrana do majtek. Właśnie opuściła je o parę cali ku uciesze kilkunastu kierowców ciężarówek i motocyklistów. Mężczyźni kiwali, mrugali i uśmiechali się do niej. Potem striptizerka szybko podciągnęła majtki, aż napięły się w kroczu. Zerwała się burza oklasków.

– Co pan pije? – zagadnęła mnie pięćdziesięcioparoletnia kelnerka w obcisłych dżinsach i bluzce opinającej chude ciało.

Myślałem, żeby zamówić dietetyczną colę, ale tylko przez sekundę.

– Szkocką – odparłem. – Z lodem.

– Już się robi – rzuciła i ruszyła w stronę baru.

Striptizerka opuściła majtki do kostek, po czym zrobiła krok i strząsnęła je z siebie. Podeszła do mężczyzny siedzącego dwa miejsca ode mnie, który położył na mosiężnej barierce pięć banknotów jednodolarowych. Dziewczyna przegięła się do tyłu i szeroko rozwierając nogi, oparła na wyprostowanych rękach.

Kelnerka przyniosła mi szkocką. Zapłaciłem i uniosłem szklaneczkę, by obejrzeć bursztynową ciecz pod kolorowe światła. Jarzyła się rdzawoniebieskim, rdzawoczerwonym i rdzawo-purpurowym blaskiem. Magiczna tęcza zsyłająca spokój. Podniosłem szklaneczkę do ust i poczułem zapach ojca oraz jego gorący alkoholowy oddech. Następnie, wykręcając głowę, spojrzałem na striptizerkę i zauważyłem na jej brzuchu bliznę po cesarskim cięciu.

Część mnie gorąco pragnęła odrętwienia, chciała tak zaszyfrować przekazy niesione przez chemicznych posłańców w moim mózgu, by zamazać okrutne obrazy, które się w nim pojawiały. Były one zbyt wyraźne. Tak bardzo, że mogły wyrządzić poważną szkodę. Ale inna część mnie zaczynała się zastanawiać, gdzie teraz może być dziecko striptizerki. Z dziadkiem? Chłopakiem? Samo w domu? A może nie żyje? Gdy na nią spojrzałem, miała przekrzywioną głowę i zamknięte oczy. Chwyciła się za kolana i jeszcze szerzej rozwarła nogi.

Odstawiłem drinka, nie wypiwszy ani kropli.

– Zajebista dupa, co?! – zawołał do mnie ten facet od pięciu dolarów. Miał około czterdziestki i ciało ciężarowca. Ubrany był w bluzę z logo drużyny footballowej New England Patriots i czarną nylonową myckę.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: