– Nie zastanawiałam się nad tym. Jestem jeszcze młoda, prawda?

Zauważyłem. I nie tylko ja, także Darwin Bishop. Trudno było nie zauważyć młodości Claire Buckley. Proste kasztanowe włosy, które podczas mojej poprzedniej wizyty miała splecione w warkocz, tym razem były rozpuszczone i sięgały jej do połowy pleców. Miała ciało gimnastyczki, teraz lepiej widoczne w szortach i prostej bluzce bez rękawów. Zatrzymałem wzrok na jej twarzy i uświadomiłem sobie, że jest nie tyle ładna, ile piękna z tymi ciemnobrązowymi oczami, pełnymi wargami i wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi dodającymi jej elegancji i zmysłowości. Wyglądała jak świeżo upieczona nauczycielka angielskiego, do której wzdycha męska połowa klasy.

– Racja. Masz jeszcze na to czas. Poza tym państwo Bishop cię potrzebują.

– Cieszę się, że mogę im pomóc. Są dla mnie cudowni. – Tess poruszyła się w kocyku i wyciągnęła rączki, zmuszając Claire, żeby chwyciła ją inaczej. – Zbliża się czas karmienia. Zaprowadzę cię do Wina.

Ruszyliśmy w stronę gabinetu.

– Czy pani Julia jest w domu? – zapytałem.

– Dałam jej wychodne – zażartowała Claire.

– Och, jak to miło z twojej strony – zauważyłem z przekąsem.

Spoważniała.

– Pojechała odwiedzić matkę na Vineyard. Przyjadą razem po południu. – Zrobiła pauzę. – O piątej jest pogrzeb Brooke. – Też się na niego wybieram.

– Jestem pewna, że państwo Bishop to docenią. Ja zostaję z Tess. Nastrój w kościele mógłby nie najlepiej na nią wpłynąć.

– To chyba dobry pomysł – odparłem, choć myślałem coś wręcz przeciwnego. Wolałbym widzieć Tess z Julią lub jej matką.

Kiedy stanęliśmy w drzwiach gabinetu, Darwin Bishop siedział pochylony nad laptopem. Na widok tego człowieka poczułem przypływ nienawiści. Zdziwiła mnie intensywność tego doznania.

Bishop spojrzał na mnie znad okularów do czytania.

– Proszę, niech pan wejdzie – rzucił na powitanie.

– Przyjdę po ciebie, gdy będziesz wychodził – zapewniła mnie Claire.

Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym wszedłem do gabinetu Bishopa. Przez chwilę przyglądałem się obrazom przedstawiającym jego konie, by dać sobie czas na uspokojenie nerwów.

– Witam, doktorze – powiedział Bishop, wskazując mi miejsce naprzeciwko biurka. Usiadłem, ale on dalej wpatrywał się w ekran komputera.

– Potrzebuje pan jeszcze trochę czasu? – zapytałem.

– Potrzebuję całego roku – odparł, odrywając wzrok od ekranu. – Akcje Acribat Software spadły o czterdzieści pięć procent od marca ubiegłego roku. Sporo w nie zainwestowałem.

Nie spodobało mi się, że Bishop sprawdza notowania giełdowe w dzień pogrzebu córki, ale nie mogłem powiedzieć, by mnie to zdziwiło.

– Bardzo mi przykro – odparłem, starając się, żeby w moim głosie nie było słychać sarkazmu.

– Nie tak bardzo jak mnie. – Znów zerknął na ekran. – Gra pan na giełdzie?

– Raczej nie.

– Dobrze pan robi. – Zdjął okulary i po raz pierwszy skupił na mnie uwagę. – To twarda gra. Jak do większości spraw na ziemi, lepiej do niej nie przystępować, jeśli nie można sobie pozwolić na przegraną. Bywa że człowiek mocno się sparzy.

Wątpiłem, by Bishop mówił o grze na giełdzie. Ostrzegał mnie, żebym się trzymał z dala od dochodzenia w sprawie morderstwa Brooke – albo od Julii.

– Dziękuję za radę. Zapamiętam ją sobie.

– Proszę bardzo. – Na jego twarzy pojawił się obłudny uśmieszek. – Co pana do mnie sprowadza?

Postanowiłem na początek powiedzieć mu o telefonie Billy’ego.

– Pański syn zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem.

Nie okazał najmniejszego zdziwienia.

– Udało się panu ustalić, skąd dzwonił?

Bishop nie spytał, jak się czuje Billy, gdzie mieszka, w jakim jest stanie psychicznym. Jego pytanie miało ściśle strategiczny cel: chciał wiedzieć, czy można go namierzyć.

– Zbyt krótko rozmawiał, a poza tym nie byłem przygotowany na śledzenie połączenia.

– Czego chciał?

– Pożyczyć pieniędzy, ale mu odmówiłem.

– Dobrze pan zrobił. Może jak zgłodnieje lub się wystraszy, wróci do szpitala. – Potrząsnął głową. – Po co on uciekł? Umieszczając go tam, chcieliśmy dla niego jak najlepiej.

– Widać miał co do tego wątpliwości.

– Taki już jest. Trudno komuś zaufać, jeśli się straciło rodziców w takich okolicznościach jak on.

– Jasna sprawa.

Trudno komuś zaufać - odezwał się mój wewnętrzny głos – jeśli ma się przybranego ojca, który leje cię pasem.

– Powinien pan wiedzieć, że Billy jest wściekły – powiedziałem do Bishopa. – Obawiam się, że może zrobić coś złego panu lub komuś z rodziny.

– Od dawna musieliśmy sobie radzić z agresją Billy’ego. Po śmierci Brooke przedsięwzięliśmy wszelkie środki bezpieczeństwa. Ten dom jest strzeżony jak Fort Knox. Nic się nam nie stanie.

– Czy pan wie, z czego wynika ta jego agresja?

– Myślę, że z tragicznych przeżyć. Ale pan rozumie to lepiej niż ja.

– Czy wiedział pan, że policja miała go dziś rano aresztować?

– Wiedziałem. To posunięcie policji pomogło mi skrystalizować plany. – Skrzyżował grube ręce na piersiach.

– To znaczy?

– Skoro postanowili go aresztować i postawić przed sądem, to największe szansę na uniewinnienie daje mu po prostu nieprzyznawanie się do winy. Jego stan psychiczny i traumatyczne przeżycia nie mają w takim razie żadnego znaczenia, gdyż nikt nie będzie się powoływał na niepoczytalność, czy to całkowitą, czy ograniczoną. Jak powiedziałem, w noc zabójstwa Brooke w domu było kilka osób. Nie wiem, jakim cudem policja czy prokurator okręgowy mogliby udowodnić, że Billy jest mordercą.

Plan był prosty: Billy stanąłby przed sądem pod zarzutem morderstwa i albo zostałby uniewinniony, albo skazany na dożywocie. W obu wypadkach szansę, że podejrzenia padłyby na kogoś innego z rodziny, praktycznie równałyby się zeru. Sądząc z tego, co powiedziała mi Laura Mossberg z Payne Whitney, Bishop od początku miał taki plan. Przez cały czas tak naprawdę chciał doprowadzić do postawienia Billy’ego przed sądem. Zdecydowałem się zagrać ostrzej.

– Skoro uważa pan, że prokurator okręgowy nie zdoła dowieść winy Billy’ego, dlaczego pan tak bardzo w nią wierzy?

Bishop spojrzał na mnie tak, jakby nie zrozumiał pytania.

– Dlaczego pan myśli, że on to zrobił? – zapytałem wprost. – Widział pan, jak zabijał Brooke?

Bishop wstał i bez słowa poszedł zamknąć drzwi gabinetu. Następnie wrócił do biurka, usiadł i popatrzył na mnie.

– Ma pan inną teorię? – zapytał poważnie.

– Powiedział pan, że w noc zabójstwa w domu było pięć osób: Billy, pańska żona, Claire, Garret… i pan.

Pokiwał głową, spojrzał przez okno na trawnik za domem, po czym znów popatrzył na mnie.

– Nauczyłem się stawiać sprawy jasno, jeśli to tylko jest możliwe. Powiem panu, co myślę. Pojechał pan do Payne Whitney odwiedzić mojego syna, a on zawrócił panu w głowie tak wydumanymi historiami, że stracił pan kontakt z rzeczywistością.

– Jestem łatwowiernym naiwniakiem.

– Tego nie powiedziałem, ale długo trwało, zanim przekonałem się, jak sprytnie Billy potrafi kłamać i manipulować ludźmi.

– Nie przeczę.

– Nie wiem, co takiego panu nakłamał – mówił Bishop – w każdym razie spowodował, że poprosił pan o spotkanie moją żonę, żeby wziąć ją na spytki.

Prawda wyglądała nieco inaczej. To Julia do mnie zadzwoniła, a nie ja do niej. Nie miałem jednak zamiaru mówić o tym Bishopowi.

– To prawda, że chciałem się czegoś więcej dowiedzieć o Billym i pańskiej rodzinie. Umówiłem się z pańską żoną na lunch w Bostonie. Ale pan to wie. – Zrobiłem pauzę. – A tak z ciekawości, jeśli już kazał mnie pan śledzić, nie lepiej było wysłać coś mniej rzucającego się w oczy niż range rover a z przyciemnianymi szybami? Na przykład jakiegoś chevroleta lub terenówkę?

– Nie mam się czego wstydzić.

– Ani ja. Czy zawsze każe pan śledzić ludzi? Bishop zachowywał twarz pokerzysty.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: