Widziałem w życiu wiele okropnych rzeczy, łącznie z koszmarami, które spowodowały, że zrezygnowałem z psychiatrii sądowej, ale ciężki stan Tess pozostawił je wszystkie daleko z tyłu. Szukałem w myślach słów, którymi mógłbym dodać otuchy matce, kiedy Julia się odwróciła i ujrzała mnie w drzwiach. Sprawiała wrażenie zagubionej i zrezygnowanej, wręcz pogodzonej z losem. Była cieniem siebie samej. Jednak mimo że próżnia emocjonalna wyssała z niej wszelkie uczucia, jej uroda pozostała nietknięta. Wyglądała jak istota z innego świata – choć nie ułożone, jej długie czarne włosy były jeszcze bardziej urzekające, zielone oczy błyszczały nawet w świetle fluorescencyjnym. Może to sterylność i nastrój śmierci tego miejsca sprawiały, że na jego tle wydawała się pełna życia. A może po prostu się w niej zakochałem. Wszedłem do pokoju.
Na moje szczęście odezwała się pierwsza.
– Miałeś rację – powiedziała głosem wypranym z uczuć.
– Co do czego?
– Co do Wina.
– O czym myślisz?
– To on otruł Tess. – Odwróciła się do dziecka.
Tętno mi podskoczyło. Stanąłem po drugiej stronie łóżka i spojrzałem na Tess.
– Skąd wiesz?
– Zapytał mnie, gdzie są pigułki.
– Nortryptyliny?
Kiwnęła głową.
– Kiedy?
– Wczoraj. – Zamknęła oczy. – Zanim pojechaliśmy… na pogrzeb Brooke.
– Powiedział, po co ich potrzebuje?
Julia popatrzyła w róg pokoju, bez celu. Wyglądała na zatopioną w myślach.
– Julio – ponagliłem ją. – Czy Darwin powiedział, po co mu nortryptylina?
Wzięła głęboki oddech.
– Julio?
– Powiedział, że się boi, czy ich nie połknę. Czy się nie zabiję.
– A myślałaś o samobójstwie?
– Byłam przygnębiona, to wszystko. Przecież miałam pochować córkę. Czy to takie dziwne, że byłam smutna i trochę płakałam?
– Oczywiście, że nie – odpowiedziałem łagodnie.
– Obiecałam mu, że nic sobie nie zrobię, ale on mimo to żądał, bym mu dała tabletki. – Znów posmutniała. – Fiolka była w bocznej kieszonce torby, którą mieliśmy zeszłego roku w Aspen. Troska Wina wydała mi się podejrzana. Chciałam mu nawet powiedzieć, że ją zgubiłam. – Jej głos przeszedł w szept. – Ale w końcu mu ją dałam. – Popatrzyła na Tess.
– Czy powtórzysz to wszystko Northowi Andersonowi?
– Tak. – Spojrzała na mnie niewidzącym wzrokiem. – Dałam Darwinowi lekarstwo, którym otruł moją córeczkę. A ty błagałeś mnie, żebym ją wywiozła w bezpieczne miejsce.
– Wyzdrowieje.
– W szpitalu w Nantucket powiedzieli, że może mieć po tym uszkodzony mózg.
Wiedziałem, że stwierdzenie Julii jest w istocie pytaniem, ale nie znałem na nie odpowiedzi. Tess groziły powikłania neurologiczne, ale nie wiedziałem, jak poważne jest niebezpieczeństwo.
– Musimy trochę poczekać. Jest duża szansa, że w pełni wróci do zdrowia. Za kilka dni, a może nawet godzin, jej stan może się bardzo poprawić.
– Ja stąd nie wyjdę.
– Nikt cię nie zmusza. Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz. – Podszedłem do niej i uklęknąłem obok jej taboretu, tak że nasze twarze znalazły się na tym samym poziomie.
Po raz pierwszy Julia spojrzała mi prosto w oczy.
– Przede wszystkim będzie jej potrzebna zdrowa matka – powiedziałem.
– Czy mógłbyś z nami trochę zostać? – zapytała. Wyciągnęła do mnie rękę.
Chwyciłem jej dłoń. Drżała leciutko, jak delikatny, przestraszony ptaszek, co sprawiło, że poczułem się potrzebny i silny. Przypomniało mi się ostrzeżenie Andersona, żebym się trzymał z dala od Julii, gdyż zbytnia bliskość może mi przeszkodzić w dotarciu do prawdy. Jednak w tym momencie wydawało mi się, że jest tylko dwóch oczywistych podejrzanych: Billy i Darwin Bishop.
– Zostanę z wami przez jakiś czas. Później muszę odwiedzić jedną pacjentkę, ale jeszcze do was zajrzę.
Przygryzła wargi jak uwodzicielska mała dziewczynka.
– Ale mnie chodzi o to, czy wyjedziesz z nami. Postanowiłam nie wracać do domu.
– Co zamierzasz?
– Zabieram Garreta i Tess do swojej matki.
Skinąłem głową.
– Chciałabym, żebyś z nami pojechał. Żebyś był przy mnie, póki nie poczuję się bezpieczna. – Wzruszyła ramionami. – Kto wie? Może skończy się na tym, że oboje poczujemy się bezpieczniejsi razem.
Patrząc wstecz, myślę, że słowa te musiała usłyszeć zraniona w dzieciństwie część mnie, której w wieku dorosłym nie zdołał uzdrowić doktor James, usiłując poskładać do kupy fragmenty mojej psychiki. Czułem bowiem, że muszę przyjść z pomocą nieszczęśliwej kobiecie – żonie i matce – która uratowałaby mnie. Było to moim wielkim marzeniem, które chowałem w nieświadomości przez czterdzieści lat. Czy w tej sytuacji mogłem pamiętać, że Julia miała równie łatwy jak Darwin dostęp do Tess i do nortryptyliny?
– Obiecuję, że nie opuszczę cię w niebezpieczeństwie – rzuciłem na odchodnym, ale na wszelki wypadek zostawiłem drzwi otwarte.
Zadzwoniłem do Northa Andersona, żeby poinformować go o podejrzeniach Julii. Powiedział, że poprosi jakiegoś detektywa z policji bostońskiej, aby spisał jej zeznania.
– Muszę ci powiedzieć, że odsuwają mnie na bok, więc powinieneś uważać, o co prosisz. Władze stanowe wzięły się ostro do roboty, żeby znaleźć Billy’ego, ale wraz z posiłkami dają mi kapitana policji stanowej nazwiskiem Brian O’Donnell. To on ma pokierować całym spektaklem.
– Co to za facet?
– Nikt, z kim chciałbyś iść na piwo… – Anderson ugryzł się w język.
– Spoko. Potrafię wysłuchać żartu, nie obalając butelki.
– Powiedzmy, że jest służbistą. Bardzo się przykłada do tego, co robi. Traktuje wszystko bardzo serio. – Zrobił pauzę. – Jakbym miał postawić diagnozę, powiedziałbym, że to megalomania, o ile w ogóle jest taka choroba.
– Teraz mówi się na to narcystyczne zaburzenie osobowości.
– Brzmi dobrze. Kiedy wracasz?
– Jutro rano. Postaram się porozmawiać z Claire i Garretem, jak mi radziłeś.
– Na twoim miejscu zrobiłbym to jak najprędzej. O’Donnell ma wpływy u gubernatora. Obaj możemy zostać udupieni.
– Rozumiem.
– Zadzwoń, kiedy dotrzesz na wyspę.
Poszedłem do pokoju Lilly Cuningham i ku swojemu zdziwieniu zobaczyłem, że siedzi w łóżku i czyta „Boston Herald”. Jej noga, choć wciąż obandażowana, nie wisiała już na wyciągu. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że sprawa Bishopa trafiła na pierwszą stronę popołudniowego wydania i została opatrzona tytułem Tragedia bliźniaczek, który wydrukowano wielką czcionką. Towarzysząca artykułowi fotografia przedstawiała Julię i Darwina podczas jakiegoś spotkania w eleganckim gronie. Wkomponowano w nią mniejsze zdjęcie – rezydencji Bishopa. Skoncentrowałem się na Lilly.
– Widzę, że czujesz się lepiej.
Odłożyła gazetę i uśmiechnęła się do mnie.
– Lekarze wreszcie znaleźli właściwy antybiotyk. Zerknąłem na stojak. Wisiała na nim tylko jedna plastikowa torebka.
– Widzę.
– Cieszę się, że przyszedłeś.
– Przecież ci obiecałem.
– Dużo myślałam o dziadku.
To, jak wypowiedziała te słowa, kazało mi się zastanowić, czy to antybiotyk wyleczył jej nogę, czy też jej umysł otworzył się na tyle, by wyrzucić z siebie trochę zabójczego jadu.
– I co?
– Nie sądzę, aby te myśli, które mnie nachodziły, były retrospekcją lub uświadomionym po fakcie wspomnieniem. Nie wydaje mi się, by dziadek mnie kiedykolwiek tknął.
– Dobrze – powiedziałem, żeby ją zachęcić. – Skąd twoim zdaniem biorą się te myśli?
– Z mojej wyobraźni. To fantazje… koszmary, które nawiedzają mnie za dnia. Czy wszystkie małe dziewczynki nie mają jakichś fantazji w związku ze swoimi ojcami?
Freud rzeczywiście uważał, że wszystkie dziewczynki nieświadomie czują pociąg seksualny do mężczyzn ze swoich rodzin. Ale uczucia takie generalnie zanikają w wieku dorosłym i nie dają poważnych objawów psychicznych. Zastanawiałem się, co sprawiło, że u Lilly jej dziecięce ciągoty przeszły nietknięte przez wiek dojrzewania. Czemu objawiły się akurat podczas jej miesiąca miodowego? I dlaczego wystąpiły z taką siłą, że aby się przed nimi bronić, Lilly sięgnęła po tak drastyczny środek jak wywołanie u siebie zakażenia?