Dlatego, że nie miała nikogo, kto pomógłby jej się przed nimi bronić - podpowiedział mi mój głos wewnętrzny.
Wydało mi się, że warto podążyć tą ścieżką.
– Jak by zareagował twój dziadek, gdybyś to ty wykonała pierwszy ruch? – zapytałem.
– Pierwszy ruch? – powtórzyła.
– Gdybyś poprosiła, żeby się z tobą kochał.
Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
– Nie chcę nawet o tym myśleć.
– Jak chcesz, ale jeśli zdecydujesz się stawić czoło tym myślom, być może przestaną cię one nawiedzać. Może dojdziesz do wniosku, że potrafisz je wywoływać lub o nich zapominać bez pomocy strzykawki.
Spojrzała na mnie tak, jakby niewiele brakowało, żeby podjęła tę próbę.
– Spróbuj, choćby przez dziesięć sekund.
Popatrzyła na mnie, by sprawdzić, czy mówię poważnie, po czym przewróciła oczami i potrząsnęła głową.
– Gniewałby się na ciebie? – podpowiedziałem.
– Nie. Jest bardzo wyrozumiały.
– Byłby zakłopotany?
Potrząsnęła głową.
– Wstrząśnięty?
Poczerwieniała i zachichotała.
– Na Boga, naprawdę nie wiem, co by powiedział.
Jej słowa wyszły prosto z serca i dotknęły sedna problemu. Nie potrafiła przewidzieć, czyjej dziadek wziąłby ją sobie za kochankę, gdyby go o to poprosiła.
Rozwój zdrowych stosunków psychoseksualnych wymaga, aby dzieci wiedziały, że otaczający je dorośli nigdy nie wykorzystają ich seksualnych fantazji. Kiedy mała dziewczynka pyta ojca, czy się z nią ożeni, on powinien powiedzieć coś w rodzaju: „Jestem mężem twojej mamy. Kocham ją. Kiedyś na pewno spotkasz kogoś, kto ciebie też tak pokocha”. Ojciec – albo dziadek – nie powinien odpowiadać porozumiewawczym mrugnięciem lub żartobliwym głaskaniem po ramieniu – albo ciszą. Bojąc się nieświadomie, że dziadek mógłby przyjąć jej propozycję, Lilly całkowicie stłumiła w sobie pociąg seksualny. Gdy podczas miesiąca miodowego znowu go poczuła, ujawnił się on z poczuciem winy i lękiem małej dziewczynki próbującej się kryć przed panem domu. Jej ciągoty seksualne były dla niej tabu. Zasługiwały na karę. Były czymś plugawym.
– Czy twój dziadek miał inne kobiety? – zapytałem.
– Och, chyba tak. Na pewno.
– Skąd wiesz?
– Kłócili się o to z babcią. Często przychodził późno z pracy. Czasem w ogóle nie wracał na noc. Kiedyś babcia zrobiła mu dziką awanturę o kobietę, którą zatrudnił jako sekretarkę.
– Czy kiedykolwiek wspominał ci o tych kobietach?
– Raczej nie. W każdym razie nie wprost. Ale wiem, że nie był szczęśliwy z babcią.
– Skąd wiesz?
– Często wspominał dawne dziewczyny, z którymi się umawiał, zanim się ożenił. Zwłaszcza jedną. Na imię miała Hazel. Była żydówką, a mój dziadek jest irlandzkim katolikiem, i przez to musieli ze sobą zerwać. Wtedy były inne czasy. Ale powiedział mi, że on i Hazel byli sobie przeznaczeni.
– Ile miałaś lat, kiedy ci o tym opowiedział?
– Chyba osiem. Może dziewięć. – Zrobiła pauzę. – Dziwne, że to zapamiętałam, prawda?
Ludzie często kurczowo trzymają się pojedynczych wspomnień z dzieciństwa, które symbolizują ich ważne przeżycia psychiczne. Zanim Lilly skończyła dziewięć lat, zdążyła poznać wiele toksycznych faktów związanych z dziadkiem. Nie kochał żony. Umawiał się z innymi kobietami. A co ważniejsze, dzielił się z wnuczką bardzo osobistymi, dorosłymi informacjami. Być może dziewięcioletnia Lilly doszła do wniosku, że pewnego dnia będzie mogła zastąpić babcię w związku, w którym jej dziadek znajdzie spełnienie. Bardzo chciała go zadowolić, zwłaszcza po stracie ojca.
– Mam wrażenie, że nie wiesz, jak by zareagował twój dziadek, gdybyś się chciała mu oddać. A to znaczy, że cię uwiódł, mimo że nawet cię nie dotknął.
– Trudno mi w to uwierzyć. Przecież nie zachowywał się ani podle, ani zaborczo. Był taki… kochający.
– Nie sądzę, żeby chciał ci zrobić coś złego. Ale czuł się wypalony emocjonalnie i szukał czegoś, co znów roznieci w nim dawny ogień – nawet jeśli miały to być romantyczne fantazje wnuczki. Ty się na to zgadzałaś, bo tak zwykle postępują ośmio-, dziewięcio – czy dziesięcioletnie dziewczynki. – Przerwałem, aby mogła przetrawić moje słowa.
– I to dlatego czuję się winna? – spytała po chwili – Tak. Poczucie winy mogło cię chronić przez jakiś czas. Kiedy byłaś mała, powstrzymywało cię przed uwikłaniem się w zbyt głęboki związek, który fatalnie by się dla ciebie skończył. – Nachyliłem się nad łóżkiem. – Obecnie ta emocja, poczucie winy, straciła cel, któremu służyła. Czas się jej pozbyć.
Spojrzała na swoją nogę.
– Co mam robić, kiedy takie myśli i uczucia powracają? Czy jest na to jakieś lekarstwo?
– Moja rada różni się nieco od tego, co usłyszałabyś od innych psychiatrów.
– Dlaczego? Co takiego by powiedzieli?
– Myślę, że większość zapisałaby ci leki zwalczające stany lękowe, jak klonopin albo środek działający jednocześnie przeciwdepresyjnie i przeciwlękowo w rodzaju zoloftu. I gdybyś je zaczęła brać, objawy twojej choroby zaczęłyby się zmniejszać lub nawet zniknęłyby na jakiś czas.
– A co ty byś zalecił?
– Ja bym ci poradził, żebyś nie uciekała od tych myśli, lecz wyszła im naprzeciw. Znajdź psychiatrę, który pomoże ci analizować po kolei ich znaczenie. Sądzę, że twoje poczucie winy szybko przerodzi się w złość, a z tą emocją o wiele łatwiej się uporać.
– Nie mogę tego robić z tobą?
Lilly bez wątpienia starała się zdobyć względy każdego spotkanego mężczyzny, którego uważała za autorytet. Dziadka. Wszystkich lekarzy. Czemu więc nie psychiatry? Jej przypadek był fascynujący, ale miałem okazję, by jej pokazać, że chcę zrobić coś dla niej, a nie dla siebie. Jeśli zobaczy, że w przeciwieństwie do jej dziadka potrafię dokonać takiego rozróżnienia, może się to dla niej okazać pierwszym kroczkiem na długiej drodze do wyzdrowienia.
– Radziłbym ci skorzystać z usług kogoś starszego.
Spojrzała w dal.
– Nie wiem, czy potrafiłabym się otworzyć przed kimś innym.
– To ktoś, do kogo mam ogromny szacunek.
– Powiedziałeś, że będziesz ze mną przez cały czas.
Postanowiłem jej wyjawić coś, czego zwykle nie mówię pacjentom, gdyż czułem, że Lilly potrzebuje jakiegoś dalszego związku ze mną. Bałem się, że bez tego nie będzie kontynuować terapii.
– Mam na myśli psychiatrę, który mnie samemu bardzo pomógł. Mojego psychoanalityka. Popatrzyła na mnie.
– Twojego psychoanalityka? Skierowałbyś mnie do niego? – Tak. – Kto to taki?
– Doktor Theodore James. Jest w wieku twojego dziadka.
Kiedy szklane drzwi OIOP-u otworzyły się przede mną, zorientowałem się, że na oddziale panuje sytuacja kryzysowa. Pielęgniarki biegły z woreczkami do kroplówek, a John Karlstein ze szklanego pokoiku Tess wykrzykiwał polecenia. Ktoś zaciągnął zasłony. Julia stała w kącie centralnego pomieszczenia i płakała. Pielęgniarka próbowała ją pocieszyć.
– Frank! – krzyknęła, gdy mnie zobaczyła. Podbiegła do mnie. Podtrzymałem ją. Oddychała tak ciężko, że z trudem mogła mówić. – Przestała… oddychać. Tess… O mój Boże.
– Tokainid – polecił Karlstein. Z dyżurki pielęgniarskiej dobiegał przeraźliwy pisk alarmu. Spojrzałem w tamtą stronę i zobaczyłem, że linia na monitorze Tess zrobiła się płaska. – Na razie nie puszczajcie tokainidu. Jeszcze raz spróbujemy elektrowstrząsu. Uwaga! – wrzasnął.
Julia przylgnęła do mnie.
– Nie! – błagała. – Frank, pomóż.
Zaprowadziłem ją do dyżurki i posadziłem na krześle przy biurku pielęgniarki dyżurnej, skąd nie mogła widzieć pokoju Tess. Następnie przywołałem pielęgniarkę.
– Zostań tutaj – powiedziałem do Julii, gdy pielęgniarka weszła do dyżurki. – Zobaczę, co się dzieje.
Podszedłem do ludzi stłoczonych wokół łóżka Tess. Mała była zaintubowana, a jedna z pielęgniarek wtłaczała jej powietrze do płuc gumowym workiem do sztucznego oddychania. Karlstein, górując nad gąszczem wiszących butelek, worków i gumowych rur, wyglądał jak generał na polu bitwy. W rękach wciąż trzymał łopatki defibrylatora. Zerknął na mnie.