– Tak przy okazji, jak ona wygląda?

– Jest młoda i ładna, jak Claire. A jeśli idziesz tym samym torem co ja, to ci powiem, że mam przeczucie, że Julia krzywo patrzyła też na jej stosunki z Winem.

– Mów jaśniej – poprosiłem.

– Myślę, że praca niani była dla niej dorywczym zajęciem. Zrobiła dyplom pielęgniarski, a teraz zapisała się na kurs MBA. Przez ten tydzień, gdy mieszkała u Bishopów, skorzystała z okazji, by zwierzyć się Darwinowi ze swoich planów na przyszłość i radzić się go w sprawach finansowych i tym podobnych. Spędzali razem czas.

– Julii mogło się to nie podobać, ale Claire musiała dostawać szału – zauważyłem.

– W ciągu ostatnich kilku miesięcy Claire dzwoniła do niej kilka razy, rzekomo po to, by sprawdzić, czy daje sobie jakoś radę. Collier miała jednak wrażenie, że sprawdzała, czy nie utrzymuje kontaktów z panem domu.

– A utrzymywała?

– Twierdzi, że nie.

– Ma urazę do Bishopów? – zapytałem.

– Nie sądzę. W każdym razie nie taką, żeby się posunęła do morderstwa. Sprawia wrażenie szczerej.

– Przynajmniej ona jedna.

– Zobaczymy się jutro na wyspie?

– Oczywiście. Wtedy pogadamy.

Rozłączył się.

Zacząłem chodzić po mieszkaniu, żeby uporządkować myśli. Zatrzymałem się przed obrazem Bradforda Johnsona, który tak się spodobał Justine Franzy – przedstawiającym akcję ratowniczą na wzburzonym morzu. Scena na obrazie zawsze do mnie silnie przemawiała, ale nie byłem już taki pewien, że to z powodu odwagi tych marynarzy, którzy zaryzykowali życie, by pospieszyć innym na ratunek. Tym razem odczytałem w nim inny przekaz – że jestem człowiekiem, który lubi się obarczać kłopotami innych, jakbym się czuł nieswojo na spokojnych wodach. Czy to znaczy, że do końca życia jestem skazany na obracanie się wśród cierpiących i załamanych? Czy też znajdę dla siebie bezpieczną przystań, gdy wreszcie sam ze sobą dojdę do ładu?

Moje spojrzenie powędrowało w kierunku barku, ale zmusiłem się, żeby odwrócić wzrok. W nadziei, że zajmie to moją uwagę, włączyłem telewizor i obejrzałem ostatnie trzydzieści sekund relacji na żywo z obławy na Billy’ego, którą przekazywał David Robicheau ze stacji WBZ. Reflektory oświetlały pagórkowate Błonia przeczesywane przez policjantów z psami. Kapitan policji stanowej, Brian O’Donnell, który według Andersona naciskał na burmistrza, by mógł przejąć całe śledztwo, obiecywał telewidzom:

– Gdziekolwiek się ukrywa, znajdziemy go. Obiecuję panu Bishopowi, burmistrzowi i gubernatorowi, że aresztowanie zbiega jest kwestią czasu, w tym wypadku niedługiego.

Zapamiętałem sobie tę hierarchię: Bishop był pierwszy.

Właśnie miałem zamiar zmienić program na coś mniej absorbującego, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi wejściowych. Podszedłem do domofonu.

– Tak? – rzuciłem.

– Frank, to ja, Julia. Przepraszam, powinnam była najpierw zadzwonić.

– Nie przepraszaj. Proszę, wejdź.

Nacisnąłem guzik otwierający drzwi. I stanąłem w oczekiwaniu, wystraszony i podniecony, a także, o dziwo, czując się, jakbym był nagi. Goszczenie w domu kogoś, na kim nam zależy, jest czymś w rodzaju obnażenia się. Moje mieszkanie na poddaszu w zapuszczonej dzielnicy Chelsea nie było w końcu rezydencją na Nantucket czy apartamentem na Manhattanie. Czułem się o wiele lepiej, oceniając życie innych, niż odsłaniając swoje. Nasłuchiwałem kroków Julii na schodach. Kiedy zapukała do drzwi, otworzyłem je powoli, jakbym sądził, że łatwiej mi będzie zapanować nad wydarzeniami, jeśli będą się rozwijały stopniowo.

Julia, ubrana w niebieskie dżinsy, białą koszulkę i krótką skórzaną kurtkę, wyglądała jak zawsze pięknie.

– Gdy przyszła opiekunka, uznałam, że chyba się nic nie stanie, jeśli na trochę opuszczę Tess, i poszłam do hotelu. Próbowałam się zdrzemnąć, ale nie mogłam zasnąć. Pomyślałam, że może tutaj, u ciebie… Oczywiście, jeśli ci to nie sprawi kłopotu lub nie postawi cię w niezręcznej sytuacji. Bo…

Wziąłem ją za rękę i delikatnie wciągnąłem do mieszkania. Namiętnie się pocałowaliśmy. Gorąco jej warg i języka, dotyk jej rąk na moich plecach, zapach jej włosów wprowadziły mnie w stan, w którym namiętność i wewnętrzny spokój nie tylko współistniały ze sobą, ale także podsycały się wzajemnie. To, że pragnę Julii, przyjąłem jak coś oczywistego, jakbym od zawsze jej pożądał. Oderwaliśmy się od siebie i staliśmy w milczeniu niczym trzymające się za ręce nastolatki na skąpo oświetlonej werandzie.

– Cieszę się, że przyszłaś – powiedziałem.

– Małe odstępstwo od tradycji składania wizyt domowych – rzekła. – Zdziwiłam się, że twój numer jest w książce telefonicznej, jak pierwszej lepszej osoby.

– Jestem pierwszą lepszą osobą, jeśli już o tym mowa.

– Nie, nie jesteś. Daleko ci do tego. No wiesz, ci wszyscy przestępcy, z którymi miałeś do czynienia… mogą cię tak łatwo znaleźć.

– W ten sposób pokazuję im, że się ich nie boję.

– I rzeczywiście nigdy się nie boisz?

– Nie. Nigdy. Ale to może znaczyć, że coś jest ze mną nie w porządku.

Weszła do salonu, ocierając się o mnie. Ruszyłem do kuchni.

– Zjesz coś? Wypijesz?

– Zjadłam w szpitalnej stołówce – powiedziała, chodząc po mieszkaniu. – Ale jeśli jesteś głodny, to się nie krępuj.

Patrzyłem, jak poznaje moje mieszkanie, biorąc do ręki figurki, dotykając niektórych mebli. Zatrzymała się przed oknem.

– Masz tu jeden z najpiękniejszych widoków, jakie w życiu widziałam. Jak znalazłeś to miejsce?

– Moja przyjaciółka mieszkała w tym budynku. Lubiłem patrzeć na tankowce.

– Z jej mieszkania – zażartowała Julia.

Kiwnąłem głową.

Julia zdjęła kurtkę i podeszła do mojego łóżka.

– Muszę się trochę zdrzemnąć. Jestem wyczerpana. Nie masz nic przeciwko temu?

– Skądże.

Położyła się na szarej lnianej narzucie i zwinęła w kłębek jak kot.

– Przytulisz mnie?

Podszedłem do łóżka i położyłem się obok niej. Przed oczami miałem jej lśniące włosy, rękami objąłem ją za brzuch tuż pod piersiami. Czułem na skórze dotyk jej pierścionka zaręczynowego, ale był to już dla mnie przedmiot należący do jej poprzedniego życia, zanim nasze drogi się skrzyżowały.

– Lekarka, psychiatra, przyszła na oddział, żeby ze mną porozmawiać – odezwała się Julia.

– I…

– Powiedziałam jej, że jeśli Tess umrze, nie będę mogła dalej żyć ze świadomością, że do tego dopuściłam.

– Doktor Karlstein walczy jak lew ojej życie.

– Wiem i wierzę, że Tess przeżyje, inaczej nie zostawiłabym jej nawet na godzinę.

Julia spała, a ja leżałem obok niej. Zanim zasnąłem, rozmyślałem o najbliższej przyszłości: o tym, co się stanie za dwa – - trzy miesiące, gdy dochodzenie się skończy, a byłem pewien, że zakończy się aresztowaniem Darwina Bishopa. Widziałem, jak razem z Julią układamy sobie dalsze życie, stwarzając Garretowi i Billy’emu bezpieczną przystań po tych wszystkich burzach, przez które przeszli. Pomyślałem nawet, że byłaby to dla mnie szansa, bym się mógł zrehabilitować za samobójstwo Billy’ego Fiska.

Obudziliśmy się w tym samym momencie. Julia przewróciła się na drugi bok i spojrzała mi w oczy.

– Chcę poczuć, że jesteśmy razem – szepnęła. – Chcę się z tobą kochać.

Wsparłem się na łokciu i odgarnąłem jej włosy z czoła.

– To nie najlepszy moment na rozpoczęcie romansu.

– Rozpoczęliśmy go, gdy po raz pierwszy dotknąłeś mojej ręki. Wtedy, gdy szłam z Garretem i spotkaliśmy się przed domem.

– Ja tylko…

– Nie potrafisz zapanować nad swoimi uczuciami do mnie – rzekła, spoglądając na wybrzuszenie w moim kroczu. Rozpięła dżinsy, wzięła moją rękę i wsunęła ją sobie pod majtki, między nogi. Wzgórek miała zupełnie ogolony, a jej niesamowicie gładka skóra była ciepła i mokra. – Ja zresztą też.

Trochę zaniepokoił mnie ten apetyt seksualny Julii mimo śmierci Brooke i ciężkiego stanu Tess, ale skarciłem się za to, że ją oceniam. W końcu jakiej podręcznikowej reakcji miałbym oczekiwać? Dzikiej złości? Zamknięcia w sobie? Czy chciałem, żeby popadła w jeszcze głębszą depresję?


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: