13
Wpadłem do Cafe Positano na szybką i późną kolację. Gdy czekałem na trzy kawałki pizzy, jaką można zjeść tylko w Rzymie, Mario podał mi cappuccino. Dobrze wrócić na znajome terytorium. Kiedy wszedł Carl Rossetti, po raz pierwszy od kilku dni poczułem się odprężony.
– Będziesz chciał to kupić – oświadczył, siadając obok mnie przy barze.
– A co, znudził ci się twój dwukaratowy kamień? – zapytałem.
– Mam dla ciebie informacje. Ale to cię będzie kosztować. Podwójne espresso, flaszkę lemoniady i canoli.
– Zgoda.
Rossetti położył ręce na barze, wciąż dumnie obnosząc się ze swoim pierścionkiem.
– Byłbym do ciebie zadzwonił, ale wiem to dopiero od dwóch godzin i musiałem poczekać, bo wiesz, byłem na rozprawie w Suffolk, a tam nie wolno wnosić telefonów komórkowych.
– Jak ci poszło?
– Nie najlepiej tym razem. Gwałt kodeksowy. Facet jest księgowym, dwadzieścia sześć lat, nie karany poza mandatami. Spotkał dziewczynę, która powiedziała mu, że ma siedemnaście lat, tak on to przedstawia, a naprawdę ma czternaście, no prawie piętnaście. Siedzę tam i patrzę na tę dziewczynę, która wygląda niesamowicie, jak z rozkładówki. I tak sobie myślę, że niewielu facetów oparłoby się pokusie, co? Nie Roman Połański, nie Elvis Presley, nie Jerry Lee Lewis. Pewnie ja też nie. Miałem ochotę zapytać sędziego i woźnego, czy oni też nie daliby się skusić tej małej.
– Założę się, że tego nie zrobiłeś.
– Nie. Poprosiłem o sześć miesięcy aresztu.
– A co dostałeś?
– Sędzia Getchell dał mu popalić, wysłał go do MCI Concord na dwa lata. Jego nazwisko trafi do rejestru pedofilów, warunkowo na pięć lat. Oczywiście o ile wyjdzie żywy z Concord. Jeśli inni więźniowie dowiedzą się, że trafi do nich facet oskarżony o przestępstwo seksualne, z utęsknieniem będą go wypatrywać.
– Sędzia wlepia taki wyrok, gdy musi się zastanawiać, czy sam byłby zdolny popełnić takie przestępstwo. – Uchwyciłem wzrok Vinniego. – Podwójne espresso dla mecenasa.
– I… – zaczął Rossetti.
– …lemoniadę i canoli – dokończyłem.
– Dzięki, Franko.
– Za co właściwie ci płacę?
– Otrzymałem wieści od kumpla Wiktora z Rosji, tego, który kieruje rafinerią.
– Tak…?
– Wiktor powęszył tu i ówdzie, popytał swoich przyjaciół z wielkiego świata o Darwina „Wina” Bishopa, którego, jak słyszałem, spotkała kolejna rodzinna tragedia.
– Tess, druga bliźniaczka, jest w Mass General. Właśnie stamtąd wracam. Została otruta, doszło do zatrzymania akcji serca.
– I co? Przeżyła? Wyszła z tego?
– Na to wygląda.
– To dobrze.
– Ponoć zrobił to ten mały Rusek – powiedział Rossetti.
– Mieli tego nie rozgłaszać. Billy jest nieletni – zauważyłem.
– No cóż, od dziesięciu minut trąbią o tym we wszystkich wiadomościach. Włamał się do domu Bishopa i tak dalej. Wszystko, co go dotyczy, będzie przeciekać do prasy. Harrigan bardzo chce go dopaść. Jak każdy prokurator okręgowy. Jeszcze jeden karb na prokuratorskiej lasce. – Wzruszył ramionami. – Ja w każdym razie nie kupuję wersji oficjalnej. Im więcej wiem na temat Darwina Bishopa, tym bardziej się upewniam, że to on jest mordercą.
– Czego dowiedział się Wiktor?
– Krótko mówiąc, Bishop nie jest Trampem, o ile w ogóle Trump jest Trumpem.
– Chyba nie rozumiem. – Byłem pewien, że nie rozumiem.
– Bishop może sobie mieć miliardy w aktywach, ale oprócz tego ma długi na jakieś pięćdziesiąt-sześćdziesiąt milionów. Facet jest bliższy krachu finansowego niż ja. A to daje do myślenia.
Mario przyniósł espresso, lemoniadę i canoli dla Rossettiego i postawił wszystko przed nim.
– Skąd Wiktor to wie? – zapytałem.
Rossetti odgryzł połowę canoli i przeżuwał kęs z zamkniętymi oczami.
– Mniam – zamruczał.
– Dobrze się czujesz?
Podniósł palec i upił łyk espresso.
– Niebo w gębie! – zawołał do Maria, po czym znowu skupił na mnie wzrok. – Ci faceci od razu wiedzą, gdy któryś z nich dostaje sraczki – powiedział w końcu. – Według Wiktora jest tajemnicą poliszynela, że Bishop znalazł się na skraju przepaści. Większość tego, co zarobił dzięki Consolidated Minerals and Metals, włożył w cztery firmy internetowe: Priceline.com, Microstrategy Inc., CMGI i Divine Interventures. Niedługo potem ceny ich akcji spadły o dziewięćdziesiąt pięć procent. Priceline – ze stu trzydziestu sześciu do jednego dolara za akcję. Nieźle, co? Bishop szuka okazji, by upłynnić część swojej kolekcji sztuki, posiadłość, którą ma w Cannes, i jeszcze jedną w Turnberry Isle w północnym Miami.
– Tb by wyjaśniało, dlaczego kiedy go spotykam, wciąż sprawdza notowania giełdowe.
– A wiesz, co to znaczy? Jeszcze więcej kłopotów. Tonący brzytwy się chwyta.
– Zwłaszcza jeśli nakupował więcej tych technologicznych akcji. Odpływ od nich zaczął się już jakiś czas temu.
– Powstaje pytanie, czy ubezpieczył dzieciaki.
– Brooke i Tess? Polisa na życie dla niemowlaków?
– Każdego można ubezpieczyć.
– Dobrze, sprawdzimy to.
– Namierzyli już Billy’ego?
– Nie wiem. Ale jeśli wciąż jest na wyspie, dopadną go. Mają psy, helikoptery i małą armię wystawioną przez policję stanową.
– Miejmy nadzieję, że nie będzie stawiał oporu i nie ma broni.
Nie przyszło mi do głowy, że policja może coś zrobić Billy’emu, nie mówiąc już o zastrzeleniu.
– Jeśli dostanie kulkę w pierś – powiedziałem, głośno myśląc – wszyscy z zadowoleniem uznają, że sprawa jest zamknięta.
– Tak jak ci powiedziałem: walczysz teraz z zawodnikami wagi ciężkiej. Ktoś taki jak Bishop umie sprawić, by wszystko potoczyło się po jego myśli, zwłaszcza gdy ma nóż na gardle.
Za pięć jedenasta wreszcie znalazłem się w domu. Tym razem dla odmiany w poczcie głosowej nie było żadnych niepokojących wiadomości ani serii przerwanych połączeń. Zadzwoniłem do Northa Andersona na komórkę, żeby go poinformować, czego się dowiedziałem od Carla.
– Mój przyjaciel prawnik, Carl Rossetti, ma wysoko postawionych znajomych w rosyjskich sferach przemysłowych. Na ulicach, a raczej w gabinetach, mówi się, że Bishop ma kłopoty finansowe. Przejechał się na akcjach, narobił masę długów. Wystawił na sprzedaż trochę dzieł sztuki i kilka posiadłości.
– Popatrz, popatrz, jak to pozory mylą.
– Otóż to. – Zrobiłem pauzę. – Rossetti pomyślał, że powinniśmy sprawdzić, czy Brooke i Tess miały polisę na życie.
– Dobrze. Wysłałem już detektywa do szpitala, żeby przesłuchał Julię. Nazywa się Terry McCarthy. Wkrótce będę miał jej zeznania. Kazałem też komuś z policji w Duxbury sprawdzić tę niańkę, którą Julia wylała, Kristen Collier.
– Dowiedzieli się czegoś ciekawego?
– Niespecjalnie. Powiedziała, że była wściekła na Julię, gdy kazała jej się wynosić. Ale teraz jej trochę przykro, jakby częściowo też czuła się winna za całą sytuację. Myślę, że Claire Buckley przez cały czas kładła jej do głowy, że Julia zacznie popadać w coraz większą depresję, pokręci jej się w głowie, a w końcu w ogóle nie będzie zdolna do opieki nad bliźniaczkami.
– Niezła z niej cwaniara – przyznałem. – Poróżniła matkę z opiekunką. Claire udaje się rządzić w tym domu.
– Ta Collier w końcu przestała rozumieć, dla kogo naprawdę pracuje. Zaczęła u Claire potwierdzać plany Julii dotyczące bliźniaczek, nawet w tak rutynowych sprawach jak wybór kosmetyków czy kalendarz wizyt u lekarza.
– Dla nas mogą to być błahe sprawy, ale nie dla kobiety w ciąży.
– Mnie o tym mówisz? – mruknął Anderson. – Tina po kilka razy czyta każdy poradnik dla młodych matek, jaki jej wpadnie w ręce. W tej dziedzinie nie ma czegoś takiego jak błahe sprawy.
– A kobieta cierpiąca na depresję poporodową chce być silna, a nie wyglądać na chorą. Alergicznie reaguje na ludzi, którzy traktują ją jak inwalidkę.
– Najwyraźniej. Julia wylała tę Collier, nie dając jej okazji, żeby się wytłumaczyła.