– Owszem, pracowała jako modelka – potwierdziłem i postanowiłem rozwinąć temat, chcąc sprawdzić reakcję Hallissey. – Odnosiła duże sukcesy. Jej zdjęcia były na okładkach „Cosmo” i „Vogue’a”. Duża sprawa.

– Pewnie, że odnosiła sukcesy. To książkowy przypadek. Ta kobieta jest niesamowicie piękna, ale tak naprawdę brak jej poczucia własnej wartości. Ona istnieje tylko dla mężczyzn. Potrzebuje ich podziwu, gdyż sama się nienawidzi. I dlatego też od razu poczuła do mnie nienawiść. Bo jestem kobietą.

Myśl, że Julia może być źle nastawiona do kobiet, zmartwiła mnie. W końcu urodziła dwie dziewczynki.

– Myślisz, że może stanowić zagrożenie dla dziecka? – zapytałem Hallissey. – Uważasz, że opiekun jest potrzebny?

– Nie widzę w tym żadnego sensu. Po co trzymać dziecko pod obserwacją przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, skoro i tak za parę dni wyjdzie ze szpitala? – Hallissey przewróciła oczami. – W końcu pewnie wykorzysta to jako pretekst, by się wymknąć na zakupy. Po kiecki i buty od Gucciego.

Ta uwaga utwierdziła mnie w przekonaniu, że na opinię Hallissey o Julii wpływ ma zazdrość lub zła wola. Kiwnąłem głową i trochę się odprężyłem, ale tylko trochę. Nie mogłem sobie pozwolić na zignorowanie jej hipotezy.

– Zajrzysz jeszcze do niej?

– Tak. Doktor Karlstein prosił mnie, żebym jutro wpadła.

– Zawiadomisz mnie, gdy dowiesz się jeszcze czegoś interesującego?

– Zawiadomię.

– A tak przy okazji, gratulacje z powodu dziecka. Mam nadzieję, że nie zostanie modelką.

Hallissey rozpromieniła się.

– Nie ma mowy. Zapewniam cię, że nigdy do tego nie dojdzie.

Było dwadzieścia po siódmej, kiedy wreszcie wsiadłem do pikapa, by pojechać do domu po parę rzeczy, których potrzebowałem na Nantucket. Dzień był słoneczny i ciepły, jak to w Bostonie pod koniec czerwca. Jechałem Storrow Drive, biorąc powoli zakręty i uważając, żeby omijać dziury. Potem musiałem mozolnie się wspinać po schodach, robiąc przerwy na każdym półpiętrze, by zebrać siły i odwagę na dalszą drogę.

Prawie dobrnąłem na piąte piętro, gdy przypomniała mi się napaść w zaułku – jak zostałem popchnięty, poczułem ból, a potem straciłem równowagę i upadłem. Zamknąłem oczy i stojąc nieruchomo na schodach, próbowałem coś jeszcze wyłuskać z nieświadomości, ale bezskutecznie.

Wyjąłem czyste dżinsy i czarną bawełnianą koszulkę i już miałem się ubrać, kiedy zauważyłem, że bandaż na brzuchu jest przesiąknięty krwią. Poszedłem do łazienki i zdjąłem opatrunek.

Colin Bain musiał się sporo nadziergać. To, co zobaczyłem, nie przypominało zwykłej kłutej rany. Jej brzegi były postrzępione, jakby napastnik szarpnął nożem do góry, chcąc mnie wypatroszyć od tyłu. Bain odwalił imponującą ręczną robótkę – drobne szwy, oznaka zręczności chirurga, tworzyły na plecach kształt błyskawicy. Odwróciłem się tyłem do umywalki, przemyłem ranę zimną wodą i osuszyłem. Następnie zabandażowałem ją rolką gazy, którą Bain wrzucił mi w izbie przyjęć do torby razem z opakowaniem motrinu, receptą na kefleks i moim portfelem. Połknąłem trzy tabletki przeciwbólowe, wepchnąłem portfel do kieszeni dżinsów i ubrałem się.

Ponieważ szansę, że dojadę przytomny do Hyannis lub Wood Hole i że szczęśliwie znajdę miejsce siedzące na promie, nie mówiąc już o miejscu na pokładzie samochodowym, były dość mizerne, postanowiłem pojechać na lotnisko Logana i poczekać na samolot linii Cape Air odlatujący o dziesiątej piętnaście. Próbowałem się dodzwonić do Andersona na komórkę, ale odezwała się poczta głosowa. Zostawiłem mu wiadomość, że przylecę o jedenastej, i poprosiłem, aby przyjechał po mnie na Nantucket Memorial – zaiste intrygująca nazwa jak na miłe lotnisko na bardzo pięknej wyspie.

14

Anderson czekał na mnie przy bramce. Podczas ostatnich piętnastu minut lotu samolotem rzucało z powodu turbulencji, więc starałem się siedzieć pochylony na prawo, żeby nie naciągać mięśni po tej stronie ciała.

– Wyglądasz kwitnąco – powitał mnie Anderson, uśmiechając się z przymusem.

– Bardzo ci dziękuję.

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Prawda jest taka, że powinieneś leżeć w łóżku i się kurować.

– Czuję się dobrze.

– Coś mi mówi, że lepiej będzie, jeśli się usuniemy z drogi i pozwolimy stanowym glinom przejąć dochodzenie.

– Sam wiesz, że oni je rozpoczną i zakończą na Billym. Bishop ma niezłe koneksje polityczne.

– Nie chcę, żebyś skończył w trumnie – rzekł Anderson. Pokręcił głową i głęboko westchnął. – Dziś nocujesz u mnie. Koniec. Kropka.

– Tak jest. Lepiej się zabezpieczyć, niż później żałować. – Jęknąłem, prostując się.

– Przyjrzałeś się temu, kto cię tak urządził? Pamiętasz coś?

– Nic.

– Może to był przypadkowy napad. W izbie przyjęć w Mass General roi się od różnych twardzieli.

– Niewykluczone.

– Niestety, to mało prawdopodobne. Postawiłbym sto do jednego, że ten, kto to zrobił, polował na ciebie.

– Może kogoś wnerwiamy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. – Nie dodałem, że bardzo się starałem wzbudzić zazdrość w pewnej osobie, a mianowicie w Darwinie Bishopie.

Anderson pokiwał głową.

– Co z Tess?

– Znów miała nagłe zatrzymanie akcji serca. Na szczęście reanimacja się powiodła. Chcą jej tymczasowo wszczepić rozrusznik serca. Myślę, że wyjdzie z tego.

– Jak Julia to znosi?

– Tak jak każdy na jej miejscu. Bez wątpienia ciężko to przeżywa. Później sama będzie potrzebować pomocy.

– Mam nadzieję, że ten, kto jej udzieli, będzie osobą neutralną.

Zignorowałem tę uwagę.

– Powiedziała, że jeśli Bishop będzie próbował odwiedzić Tess w szpitalu, wystąpi do sądu o zakaz zbliżania się.

– Niektórzy z tej okazji strzeliliby na wiwat. Rozmawiałem z Lauren Dunlop, pierwszą żoną Bishopa. Wyszła po raz drugi za mąż. Ma trójkę dzieci. Mieszka teraz w Greenwich w Connecticut.

– I co?

– Wszystko potwierdziła. Powiedziała, że przez wiele lat Bishop znęcał się nad nią fizycznie i psychicznie, aż w końcu wzięła się na odwagę i zaczęła walczyć w sądzie, żeby Bishop dostał zakaz zbliżania się do niej, a potem wystąpiła o rozwód. Była to długa walka. Przez cały czas żyła w strachu przed nim.

– Zapytałeś ją, dlaczego w takiej sytuacji nie otrzymała prawa do opieki nad Garretem?

– Powiedziała, że to było wykluczone. Bishop walczyłby do upadłego, by nie dać jej rozwodu, jeśli miałoby to oznaczać oddanie chłopca. Ma na jego punkcie obsesję. Książę i żebrak – te sprawy. Chciał się zaopiekować porzuconym dzieckiem i zrobić z niego fizyka jądrowego, mistrza świata lub prezydenta Stanów Zjednoczonych. Starał się nawet zakwestionować prawo Lauren do widywania chłopca. Ona bardzo wątpi, by pozwolił Julii zabrać dzieci. Nie bez zaciekłej walki.

– Nie sądzę, żeby Julia łatwo ustąpiła. Po wypisaniu Tess ze szpitala nie ma zamiaru wrócić do domu. Mówi, że pojedzie do matki – z dziećmi.

– Bardzo dobrze. A tak przy okazji, Terry McCarthy streścił mi jej zeznanie. Moim zdaniem to najlepszy detektyw w bostońskiej policji.

– I co?

– Wyszła obronną ręką. Jej zeznanie we wszystkim zgadza się z tym, co powiedziała tobie: Bishop wziął od niej nortryptylinę, zanim u Tess wystąpiły objawy zatrucia. – Zrobił pauzę. – Tommy mówi, że jej wierzy. Nie wyczuł w jej głosie fałszu nawet wtedy, kiedy zablefował i zapytał ją, czy zgodziłaby się na badanie przy użyciu wykrywacza kłamstw.

Przypomniała mi się opinia Caroline Hallissey i zastanowiłem się, jak by Julia wypadła, gdyby przesłuchiwała ją kobieta.

– I co ona na to?

– „Choćby w tej chwili”.

– Bardzo dobrze – powiedziałem z ulgą i dodałem z ironicznym uśmiechem: – Ciekawe, czy Bishop by się zgodził.

– A wiesz, zapytałem go o to.

– Zapytałeś go, czy da się zbadać na wykrywaczu kłamstw?

– Oczywiście, w sądzie nie byłby to żaden dowód, ale chciałem sprawdzić jego reakcję.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: