– W szafie?
– Mam taki przymus. W szafach, pod łóżkiem, za szafkami – nie mogę usiąść, dopóki wszędzie nie jest posprzątane i poukładane.
Powstrzymałem się od postawienia diagnozy.
– I co takiego znalazłaś? – zapytałem.
– Wzięłam pudło z kapeluszami. Wydawało mi się, że jest puste, więc chciałam w nim schować opaski na włosy i takie tam, ale jak je otworzyłam, znalazłam to. – Uniosła kartkę. – I przeczytałam. Nie powinnam była, ale zrobiłam to.
– No i co tam jest napisane? – spytał Anderson.
– Nie wiem, na ile to jest ważne – oznajmiła, dramatycznie wstrzymując oddech. – I dlatego daję to wam. – Potrząsnęła głową. – Ale mam wyrzuty sumienia.
Nie mogłem dłużej zdzierżyć wystudiowanej powściągliwości Claire. Podszedłem do niej i wyciągnąłem rękę.
– Dziękujemy ci. Rozumiemy twoją rozterkę.
Podała mi kartkę z przesadną ostrożnością, jakby to był zraniony ptaszek. A następnie odwróciła wzrok.
Usiadłem z powrotem na kanapie, rozłożyłem kartkę i zobaczyłem fragment listu napisany kobiecą ręką. Mój wzrok padł na dół kartki, gdzie widniał podpis Julii i data 20 czerwca 2002 roku, czyli dzień przed zamordowaniem Brooke. Serce mi zamarło. Ponieważ Anderson obserwował mnie, schowałem się za maską pokerzysty i czytałem po cichu.
Żałuję, że zgodziłam się na to małżeństwo. Trzymam się go z powodu moich najgorszych cech: strachu, niesamodzielności i - choć zdaję sobie sprawę, że to żałosne – przywiązania do dóbr materialnych. Jakby tego wszystkiego było mało, pojawiły się jeszcze bliźniaczki. Darwin wciąż jest na mnie wściekły z ich powodu.
Odkąd cię poznałam, podtrzymujesz mnie na duchu. Bez przerwy myślę o wspólnie spędzonych chwilach. Muszę się teraz zebrać na odwagę, aby z tym wszystkim skończyć bez względu na to, ile cierpień pociągnie to za sobą na krótką metę. Koniec nie może być gorszy od wszystkiego, co dotąd przeżyliśmy.
Codziennie płaczę, nie śpię, prawie w ogóle nie jem i często nie mam już siły dłużej tego ciągnąć…
Oprócz chwil, gdy myślę o tym, że cię znowu zobaczę. Na razie to wystarcza, żeby mi dodać otuchy.
Moje pokusy są stateczne. Gdy życie kresu już dobiega.
Julia 20 czerwca 2002
Serce biło mi jak szalone. Mdłości zagłuszyły ból w plecach. Najbardziej optymistyczny wniosek, jaki się nasuwał po lekturze tego fragmentu listu, był taki, że Julia miała innego kochanka. Czytając go na trzeźwo, nasuwało się raczej, że doszła do takiej desperacji, iż mogła zrobić coś złego bliźniaczkom. Wers „Gdy życie kresu już dobiega” zabrzmiał szczególnie złowieszczo. Podałem kartkę Andersonowi.
North czytał, poruszając ustami. Kilka razy przebiegł oczami tekst z góry do dołu. Następnie z powrotem złożył kartkę i wsadził ją do kieszeni koszuli.
– Co o tym sądzisz? – spytał Claire.
– Nie wiem – odparła. – Byłam tym wstrząśnięta.
– Czy gdy to przeczytałaś, pomyślałaś, że Julia targnęła się na życie bliźniaczek? Że zabiła Brooke? – naciskał Anderson.
– Trudno mi w to uwierzyć, ale wziąwszy pod uwagę jej depresję i teraz ten list… Nic już nie wiem.
Anderson zerknął na mnie, i przeniósł wzrok z powrotem na Claire.
– Zapytam cię jeszcze raz: czy coś ukrywasz? Czy widziałaś coś ważnego w noc, kiedy zamordowano Brooke lub otruto Tess?
– Nie – zaprzeczyła mało przekonywająco.
– No, dobrze – ustąpił Anderson. – Porozmawiajmy w takim razie o twoich stosunkach z Darwinem Bishopem. Czy nie sądzisz, że mogły się przyczynić do depresji Julii? A może myślisz, że ona nie wie, co się dzieje?
Spojrzałem na Andersona, zastanawiając się, do czego zmierza.
– Nie wiem, co masz na myśli. Jestem z nim w równie bliskich stosunkach jak z Julią – odparła Claire.
– Bądźmy ze sobą szczerzy – powiedział Anderson. Claire uciekła spojrzeniem w bok i potrząsnęła głową, jakby nie wiedziała, do czego North zmierza.
– Mówię o twoim romansie z Darwinem Bishopem – wyjaśnił. – O apartamentach, w których mieszkaliście razem za granicą. O drogich winach. O tym wszystkim.
Na twarz wystąpiły jej rumieńce. Wstała.
– Myślę, że powinniście wyjść. – Spojrzała na mnie, jakbym ją zdradził. – Obaj.
Anderson nie ruszył się z miejsca.
– Nie chodzi nam o to, żeby ci rujnować życie – powiedział. – Wszystko zostanie między nami. Porozmawiamy tylko z Garretem i już nas nie ma. Nic więcej nie planujemy.
Teraz zrozumiałem, do czego zmierzał. Naciskał na Claire, by pozwoliła nam się spotkać sam na sam z Garretem.
Claire z trudem powstrzymywała się przed wybuchem.
Zastanawiałem się, czy pozwoli nam się spotkać z Garretem, czy wyrzuci za drzwi.
– Możesz na nas liczyć. Nic z tego, co powiedzieliśmy, nie przedostanie się do prasy – rzuciłem od niechcenia, wskazując ręką w stronę Wauwinet Road. Poczekałem chwilę, żeby dotarł do niej sens tej zawoalowanej groźby. – Sznur ich wozów ciągnie się stąd przez pół mili. Porozmawiamy tylko z Garretem i pójdziemy sobie.
Minęło kilka sekund, zanim Claire odpowiedziała.
– Powiem mu, że przyjdziecie do jego pokoju – wykrztusiła. – I liczę, że potem sobie pójdziecie.
Anderson poczekał, aż wyjdzie.
– Z Johnem McBride’em jako adwokatem i kapitanem O’Donnellem w roli kierującego śledztwem możemy nie mieć więcej okazji dotarcia do Garreta – wyjaśnił. – Myślę, że tak czy owak nadszedł czas, by narobić trochę zamieszania i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Kiwnąłem głową, a potem wskazałem na list Julii, który Anderson miał w kieszeni.
– Niezbyt dobrze to wygląda – powiedziałem. Pomyślałem o Julii siedzącej przy łóżku Tess. Nagle zapragnąłem, żeby Caroline Hallissey utrzymała dwudziestoczterogodzinną obserwację małej.
– Ostrzegałem cię.
– Wiem – przyznałem. – Powinienem był cię posłuchać.
– Przy takiej kobiecie niewiele słychać poza anielskimi surmami. Nie rób sobie z tego powodu wyrzutów.
Claire wróciła i zaprowadziła nas pod drzwi pokoju Garreta, a następnie odwróciła się na pięcie i odeszła bez słowa. Garret siedział pochylony nad biurkiem zawalonym książkami i pisał coś w notatniku. Ściany pokoju były zastawione od podłogi do sufitu półkami ciasno wypełnionymi książkami. W przeciwieństwie do nietkniętych tomów w gabinecie ojca, książki Garreta nosiły ślady częstego używania. Były tam dzieła filozofów starożytnych, powieści autorów w rodzaju Jacka Kerouaca, książki naukowe autorstwa Alberta Einsteina i Jamesa Watsona, tomiki poezji Eliota i Yeatsa, dzieła religijne Dalajlamy, Williama Jamesa i świętego Tomasza z Akwinu. Próżno tu było szukać przedmiotów typowych dla pokoju siedemnastolatka, takich jak modele porsche’a lub corvetty czy plakatów z młodzieżowymi idolami. W pokoju nie było telefonu ani niczego, co by się wiązało ze sportem, nawet z tenisem.
– Garret – powiedziałem, stając w progu. – To ja, doktor Clevenger. Jest ze mną kapitan Anderson.
Chłopak nie przerwał pisania.
– Garret – powtórzyłem i zrobiłem kilka nieśmiałych kroków w głąb pokoju. W głowie mi się kręciło od targających mną uczuć i fizycznego bólu. Cząstka mojej duszy pragnęła pospieszyć do Bostonu, do Julii, i poznać prawdę.
Dłoń Garreta przestała się poruszać.
– O Jezu, trochę szacunku – rzucił. – Czy powiedziałem, że możecie wejść?
Zrobiłem krok do tyłu.
– Nie zajmiemy ci wiele czasu – powiedziałem.
Westchnął ciężko i obrócił się wraz z krzesłem.
– Czego chcecie?
– Porozmawiać.
– No to rozmawiajcie.
Chciałem wprowadzić trochę lżejszy nastrój.
– Ładny zbiór – rzekłem, wskazując na półki z książkami.
Zignorował komplement.
– Jeśli ma to być dłuższa rozmowa, proponuję, żebyśmy poszli gdzieś indziej. Wolno mi przebywać w tym pokoju tylko dwie godziny dziennie. Nie chcę ich zmarnować.
– Co to znaczy, że możesz tutaj przebywać tylko dwie godziny? – zapytał Anderson. – Przecież to twój pokój?