– Na razie mamy do czynienia tylko z jednym zabójstwem – przypomniałem mu. – I mam nadzieję, że tak zostanie.
– Mniejsza z tym – rzucił O’Donnell, obrzucając mnie niecierpliwym spojrzeniem. Opanował się. – North, nie chcę ci podcinać skrzydeł, staram się tylko, żeby wszystko było robione jak należy. Na początek złapmy Billy’ego i wynośmy się stąd.
– Jak warn idzie? – zapytałem.
– Myślę, że go osaczamy – odparł O’Donnell. – Przeczesujemy teren tak szybko, jak to tylko jest możliwe, ale nie za szybko, by ignorować potencjalne niebezpieczeństwa. Błonia to zaskakująco ciężki teren do prowadzenia poszukiwań. A poza tym nie wiemy, czy Billy jest uzbrojony, czy nie.
Uwaga ta przypomniała mi obawy Carla Rossettiego, że najczystszym sposobem pogrzebania prawdy w sprawie Bishopa byłoby pogrzebanie Billy’ego.
– On nigdy wcześniej nie używał broni – zauważyłem.
– Jak również nigdy wcześniej nie udusił jednej siostry i nie starał się otruć drugiej – odparował O’Donnell.
– Jeśli to zrobił – zaoponowałem.
O’Donnell uśmiechnął się.
– Wiem, że rozmawiał pan z Billym w Payne Whitney. Jak długo? Pół godziny?
– Wystarczająco długo, by na podstawie tego, czego się od niego dowiedziałem, dowiedzieć się więcej.
– No to niech się pan także dowie czegoś o mnie, doktorze. Też będę szybkim przypadkiem do zanalizowania. Prowadziłem dwadzieścia sześć dochodzeń w sprawach o zabójstwo. I powiem panu, że umieszczanie kogoś innego z tej rodziny na liście podejrzanych jest zawracaniem głowy. Billy Bishop na milę śmierdzi zabójcą. Koniec. Kropka. Jego droga do morderstwa wiodła, jak to zwykle bywa, poprzez niszczenie cudzej własności, kradzieże, podpalenia i znęcanie się nad zwierzętami. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego.
– Takie to oczywiste – mruknął Anderson.
– Myśl, co chcesz – warknął O’Donnell. – Ale proszę, byś robił to, co obiecałeś. A obiecałeś, że będziesz uzgadniał ze mną każdy ruch.
Zauważyłem, że Anderson zacisnął szczęki. Jego oddech przeszedł w coś, co wyglądało na ćwiczenie panowania nad sobą w stylu zen.
O’Donnell także wyraźnie starał się uspokoić.
– Tak to zwykle bywa, North – zauważył. – Wiem, że ci się nie podoba, że ktoś panoszy się na twoim terenie, ale wkrótce będziesz miał nas z głowy. – Zrobił pauzę. – Znaleźliśmy na Błoniach strzęp kurtki Billy’ego, dlatego myślę, że zmierzamy we właściwym kierunku. To tylko kwestia czasu.
Anderson kiwnął głową.
– No to na razie – powiedział i poszedł w kierunku samochodu.
Ruszyłem za nim.
– Miło mi było pana poznać, doktorze – rzekł O’Donnell, wyciągając dłoń, gdy go mijałem.
Potrząsnąłem nią.
– Myślę, że się jeszcze zobaczymy – odparłem.
15
Anderson ruszył spod domu Bishopa, a ja próbowałem opanować ból w plecach, który odbierał mi dech w piersiach. Wsunąłem rękę do kieszeni, wyjąłem cztery tabletki motrinu i połknąłem je.
– Claire musiała zadzwonić do O’Donnella, gdy rozmawialiśmy z Garretem – zauważył Anderson. – Jeśli dotąd nie byłem tego pewny, teraz nie mam już wątpliwości: kapitan siedzi u Bishopa w kieszeni.
– Tym bardziej musimy przyspieszyć śledztwo – powiedziałem. – Nie podobała mi się jego uwaga o tym, że Billy może mieć broń.
– Mnie też nie.
Anderson i ja znów nadawaliśmy na tych samych falach, z czego się bardzo ucieszyłem.
– Jak zdobędziemy tę fiolkę nortryptyliny, powinienem złożyć następną wizytę Julii – powiedziałem. – Chciałbym zobaczyć jej reakcję na ten list, a nie tylko ją usłyszeć.
– Zgoda – odparł Anderson, wybierając numer na swoim telefonie komórkowym. – Zobaczmy, co nowego. Możesz polecieć dzisiaj wieczorem lub pierwszym samolotem jutro rano. – Kiedy mijaliśmy zastępy reporterów, Anderson zerkał przez przednią szybę, trzymając przy uchu komórkę. Następnie rozłączył się i potrząsnął głową. – Twój przyjaciel adwokat to niegłupi facet – rzucił.
– Rossetti? Dlaczego? Co się stało?
– Dostałem wiadomość od detektywa, któremu poleciłem sprawdzić polisy na życie Bisbopów.
– I co? Bliźniaczki były ubezpieczone?
– Na dziesięć milionów każda. Polisy wystawiła Atlantic Benefit Group wspólnie z Northwestern Mutual.
– Dwadzieścia milionów dolarów to dużo pieniędzy, nawet dla Darwina Bishopa.
– Zwłaszcza gdy ma się mnóstwo akcji, które zamieniły się w kupę śmieci.
Bishopowi, pomyślałem, niczym Wielkiemu Gatsb’emu udało się wyrwać z Brooklynu i znaleźć bardzo daleko od biedy i głodu, których zaznał w dzieciństwie. Gdyby poczuł, że w wyniku obecnych problemów finansowych może do tego wrócić, mógłby zrobić wszystko, by chronić swoje przerośnięte ego – nawet zabić Brooke i Tess. Mógłby nawet sobie wytłumaczyć, że ich życie z pogrążonym w niesławie ojcem bankrutem nie byłoby wiele warte. Czy nie lepiej poświęcić je w imię dobra innych i pozwolić, by ich krew zasiliła resztę rodziny?
Niektórzy ludzie prowadzą takie dziwne kalkulacje, kiedy czują się osaczeni, i to niezależnie od tego, czy ich strach ma racjonalne podstawy, czy nie. Zeznawałem kiedyś na procesie mężczyzny, który zamordował żonę, gdyż, jak mówił, traktowała zbyt apodyktycznie jego i ich dwie córki. Wierzył, że jak się jej pozbędzie, wszystko będzie lepiej, nawet jeśli miałby spędzić resztę życia w więzieniu. Pewnego dnia, zamiast pójść do pracy, wrócił do domu i zadał żonie trzydzieści sześć ciosów nożem. Potem poszedł do sklepu, zostawiwszy ją nieprzytomną na łóżku, by się wykrwawiła na śmierć. Włożył zakupy do lodówki i posprzątał pokoje dziewczynek. Chciał zapewnić dzieciom trochę ładu w czekającym je chaosie: pogrzebie matki, aresztowaniu ojca i procesie. Następnie przebrał się i zadzwonił na policję, żeby opowiedzieć, co zrobił.
Badałem pewnego dziewiętnastolatka, który się wściekł, że jego kuzyn – członek gardzącego czarnymi gangu z południowego Bostonu – zachorował na białaczkę. Aby mu pomóc wyzdrowieć, wpakował cztery kule czarnemu chłopakowi z Roxbury. „Zrobiłem to, co zrobiłby mój kuzyn, coś, co mogłoby go wyleczyć” – powiedział mi.
Zaiste dziwna kalkulacja. Ale nic już mnie nie zaskoczy, zwłaszcza po tym, czego dowiedziałem się później na temat Bishopów.
Przyjechaliśmy do Brant Point Racket Club tuż po drugiej po południu. W klubie kręciło się sporo ludzi, toteż mogliśmy poszukać szafki Garreta, nie zwracając zbytniej uwagi.
Kiedy North włożył klucz do zamka, nagle obleciał mnie strach.
– Zaczekaj – powiedziałem.
Anderson znieruchomiał i spojrzał na mnie.
– Co jest?
– Tak bez namysłu idziemy według mapy Garreta. Nie sądzisz, że ktoś mógł tu coś zmajstrować?
Anderson spojrzał na mnie z ukosa.
– I co? Podłożył ładunek wybuchowy?
Wzruszyłem ramionami.
– Nie wiem. Mówię tylko, że jest taka możliwość. – Anderson obrócił klucz w zamku, pociągnął za drzwiczki i otworzył je do połowy. – Wygląda na to, że jest czysto. – Wyszczerzył zęby. – Zbyt długo przebywałeś w towarzystwie paranoików. Jak to się wszystko skończy, powinieneś trochę od nich odpocząć.
– Nie żartuj – odparłem. Nie sądziłem, by udzielały mi się obsesje moich pacjentów. Bardziej prawdopodobne, że mój strach wywołało oszustwo Julii, obawa o to, co mógłbym znaleźć w jej szafie.
Szafka Garreta była oknem jego duszy. W dolnej części stała oparta o ścianę rakieta, ale próżno tam było szukać typowych utensyliów fanatyka tenisa: rękawiczek z jagnięcej skóry, bandaża elastycznego, opasek na włosy, okularów Bolle’a, a nawet pary tenisówek. Tylną ściankę pokrywały bardzo dobre czarno-białe zdjęcia przedstawiające Nantucket: zatokę, Błonia, wydmy i plażę.
– Trzeba przyznać, że chłopak umie się posługiwać aparatem, jeśli to on robił te zdjęcia – zauważył Anderson.
– Są piękne – przyznałem. Przez kilka sekund przypatrywałem się fotografiom, po czym przeniosłem wzrok na kilkanaście starych książek wrzuconych na górną półkę – Kafki, Salingera, Steinbecka.