– Każę zrobić odbitkę – zaproponował Fields. – Będzie gotowa za kilka minut.

Zostawiliśmy fiolkę Leonie, żeby mogła zdjąć odciski palców z wewnętrznej ścianki, i poszliśmy do biura Cranberga. Po drodze podrzuciliśmy negatyw do laboratorium fotograficznego.

Simon Cranberg okazał się niechlujnym mężczyzną w kitlu, z kędzierzawymi bakami i okularami do czytania na nosie – wyglądał jak skrzyżowanie Bena Franklina i Attyli. Miał już załadowane do komputera odciski palców Darwina Bishopa i mogliśmy od razu zacząć porównywać je z tymi, które Leona zebrała z fiolki. Cranberg oglądał każdy pasek pod szkłem powiększającym, raz po raz zerkając na monitor. Po niespełna minucie postanowił przepuścić jeden z nich przez skaner. Ekran komputera podzielił się na dwie części: na jednej znajdował się zeskanowany odcisk palca, a na drugiej odcisk pochodzący z akt Bishopa.

– Te do siebie pasują – rzucił bez wahania. – Na fiolce są odciski Darwina Bishopa.

Nie zdziwiłem się. Zerknąłem na Andersona, spodziewając się zobaczyć ulgę na jego twarzy, ale o dziwo malował się na niej jakiś niepokój.

– Co się stało? – zapytałem go.

– Nic – odparł bez przekonania. – Wygląda na to, że jest tak, jak myśleliśmy.

– Sprawdźmy teraz chłopca – zaproponował Fields.

Cranberg skrupulatnie zaczął sprawdzać każdy pasek, ładując zebrane odciski do komputera i porównując je z odciskami Billy’ego otrzymanymi z Urzędu Imigracyjnego. Kilka razy brał sprawdzone już paski do ponownego porównania. Kiedy sprawdził ostatni, potrząsnął głową.

– Żaden z tych odcisków nie należy do Billy’ego Bishopa – oświadczył.

– Jesteś pewny? – spytałem.

– Paru ludzi dotykało tej fiolki gołymi łapami, ale na pewno nie Billy.

– No to wiemy już wszystko – rzekł Fields. – Macie odpowiedź. Daję głowę, że kapitanowi O’Donnellowi się ona nie spodoba.

Po raz pierwszy, odkąd zacząłem się zajmować sprawą Bishopa, poczułem prawdziwą ulgę. Zgadzałem się bowiem z rozumowaniem Andersona: gdyby Billy otruł Tess, nie zostawiłby odcisków palców wszędzie oprócz fiolki. Nie mówiąc już o tym, że nie zostawiłby notatki. A skoro to nie on próbował otruć Tess, było mało prawdopodobne, że zabił Brooke. Miałem nadzieję, że ława przysięgłych również będzie tak rozumowała.

Ponownie zerknąłem na Andersona, spodziewając się, że na jego twarzy ujrzę odbicie swojego nastroju. Mrugnął do mnie i niepewnie kiwnął głową. Żadnych oznak triumfu. Może, powiedziałem sobie w duchu, tyle go to kosztowało, że teraz uszła z niego para.

W drzwiach pojawił się młody człowiek z laboratorium fotograficznego, trzymając w ręku żółtą kopertę.

– W samą porę – rzekł Fields. – Obejrzyjmy sobie tę fotografię. Może jest na niej coś ciekawego.

– Może lepiej najpierw sam pan na nią spojrzy – odezwał się młody człowiek. Powiedział to tak, jakby nalegał, żeby Fields to zrobił.

Do Fieldsa albo to nie dotarło, albo to zignorował.

– Nie ma potrzeby – odparł. – Znajdujemy się w gronie przyjaciół. – Wziął kopertę i wyciągnął z niej błyszczącą czarno-białą odbitkę formatu pięć na osiem. Spojrzał na nią i zamarł. Po raz pierwszy w ciągu tego spotkania z jego twarzy zniknął ów wieczny uśmiech.

– Co to ma znaczyć? – powiedział cicho.

Podszedłem do niego i spojrzałem na zdjęcie. Serce we mnie zamarło. Poczułem, jakby mięśnie pleców zacisnęły mi się na wnętrznościach. Spojrzałem na Andersona, który zwiesił głowę. Bez wątpienia zorientował się, co przedstawia scena na plaży, już wtedy, gdy Lorna pokazała nam negatyw, gdyż postaciami obejmującymi się czule na bezludnej plaży na Nantucket była Julia i on. Zanim zdołałem coś powiedzieć, minął nas bez słowa i wyszedł z pokoju.

Ruszyłem za Andersonem, skupiając się na stawianiu kroków. Targały mną różne emocje. Czułem się jednocześnie zdradzony, wściekły i wykiwany. A także wytrącony z równowagi. Straciłem orientację w sprawie Bishopa. Skoro North nie powiedział mi o swoim związku z Julią, równie dobrze mógł coś zataić lub skłamać w innych sprawach. Czy mogłem polegać na innych informacjach, jakie mi przekazał na temat Bishopa? To w końcu on powiedział mi o jego romansie z Claire Buckley. To on potwierdził, że Bishop wykupił dla bliźniaczek polisę na życie.

W głowie miałem zamęt. Czy Anderson od początku tak pokierował wydarzeniami, żebym się zakochał w Julii? Czy on i Julia wspólnie dokonali przestępstwa i wykorzystali mnie, bym skierował podejrzenia na Darwina Bishopa lub usunął go im z drogi?

A co z napadem na mnie przed Mass General? Anderson lepiej niż ktokolwiek inny znał mój rozkład zajęć. Czy to możliwe, że chciał mnie zabić za to, że odbiłem mu kobietę, której tak pragnął? Czy list od Julii był przeznaczony dla niego?

Nie chciało mi się wierzyć, że mogę potrzebować broni, ale mimo to sprawdziłem, czy mam w kieszeni swojego browninga.

Szedłem do lądowiska helikopterów, ale nie dotarłem tam. Kiedy byłem już blisko wyjścia i przechodziłem obok otwartych drzwi, usłyszałem, jak Anderson woła mnie po imieniu. Zatrzymałem się i zajrzałem do pomieszczenia, które wyglądało na prosektorium – zastawione było błyszczącymi metalowymi stołami do sekcji zwłok. Przy jednym z nich siedział Anderson. Ostrożnie wszedłem do środka.

Patrzył w sufit, w końcu potrząsnął głową i spojrzał na mnie.

– Chciałbym ci to wyjaśnić, ale nie mogę – powiedział. – To samo jakoś tak wyszło. Nigdy bym cię nie…

– Powiedz mi tylko jedno… – zacząłem. – Przecież ja nie chciałem tej pieprzonej sprawy! – wrzasnąłem. – Nie potrzebowałem jej! Rozumiesz? Sam mnie w to wszystko wciągnąłeś. – Poczułem, jak mi się naciągają szwy. Zamknąłem oczy, starając się złapać oddech, i ból stopniowo zelżał. Spojrzałem znów na Andersona. – Dlaczego, do diabła, mi o tym nie powiedziałeś?

– Próbowałem. Na swój sposób. Ostrzegałem cię, żebyś się trzymał od niej z daleka.

– To nie to samo co powiedzieć mi, że jesteście razem.

– Nigdy nie byliśmy razem – powiedział, podnosząc ręce. – Może by do tego w końcu doszło, nie wiem. Nie umiem ci nawet powiedzieć, czy to w ogóle wchodziło w rachubę. – Opuścił ręce i położył je na udach. – Pozwól, że ci wyjaśnię, co się właściwie stało.

Wlepiłem w niego wzrok.

– Spotkałem Julię jakiś miesiąc po podjęciu tutaj pracy. Czyli około półtora roku temu. Ona i Darwin zorganizowali zbiórkę pieniędzy na Pine Street Inn, największe schronisko dla bezdomnych w Bostonie. Na imprezę przyszły wszystkie szychy z wyspy, łącznie z lokalnymi politykami. Byłem tu nowy, więc rozmawiałem po dziesięć-piętnaście minut z różnymi ludźmi o tym, jak rozumiem zadania policji na wyspie. Około trzech miesięcy później Julia zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chciałaby pomóc w zwalczaniu narkomanii wśród dzieci, na przykład organizując jakąś grupę aktywistów.

Spojrzałem na niego z ukosa.

– Ona do ciebie zadzwoniła?

– Wiem, że to żadna wymówka. – Zawiesił głos. – Między mną a Tiną nie układało się najlepiej. Może przeżywaliśmy zwykły kryzys małżeński, tak jak inne pary, ale było naprawdę źle. Prawie nie rozmawialiśmy ze sobą, a jak już, to się kłóciliśmy. Miałem do niej pretensje, że się tu przeprowadziliśmy. Przez pewien czas byłem naprawdę zły z tego powodu.

– Dlaczego? – spytałem, nie potrafiąc, pomimo wściekłości, zrzucić płaszcza psychoterapeuty.

– Bo kocham Baltimore. Wrosłem w to miasto. Przeprowadziłem się, ponieważ po tym, co przeszliśmy z Lucasem, pomyślałem, że powinienem znaleźć bezpieczniejsze, czystsze i piękniejsze miejsce do życia dla Tiny i Kristie.

Nie miałem zamiaru dać mu się tak łatwo wywinąć.

– A zatem to Julia do ciebie zadzwoniła. I co dalej?

– Kilka razy umówiliśmy się na kawę i podczas jednego z takich spotkań powiedziała mi, jak bardzo jest nieszczęśliwa. A ja zacząłem jej trochę opowiadać o swoich problemach. Wychodziliśmy razem na spacery, telefonowaliśmy do siebie. – Spuścił głowę i westchnął. – Dobrze mi z nią było. Bardzo dobrze. Dawno się tak dobrze nie czułem. Jest szalenie atrakcyjną kobietą i to też miało pewne znaczenie. Ale chodziło o coś więcej. O jej głos, o to, jak na mnie patrzyła, jak mnie słuchała… Pomyślałem, że znalazłem kogoś, kto odmieni moje życie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: