Spróbowałem się wyprostować.
– Cieszę się, że cię widzę – mówił. – Bain mi powiedział, co ci się przytrafiło. Podaj ich do sądu.
– Do sądu? Kogo? Po co?
– Na tej uliczce już od dawna jest niebezpiecznie. Pamiętasz? Niecały rok temu też kogoś tam napadnięto. Powinni ją lepiej oświetlić. Podaj szpital do sądu, mówię ci, człowieku.
– Chyba dam sobie z tyni spokój.
– Czemu? Niech jakaś cholerna firma ubezpieczeniowa wreszcie raz zapłaci. Co się przejmujesz? Oni mają nas gdzieś, prawda? Powinieneś mi odpalić znaleźne za dobrą radę.
Po Karlsteinie trudno było poznać, czy mówi poważnie, czy żartuje. Powróciłem myślami do Tess.
– Co się stało z córką Bishopa? – spytałem, przygotowując się na najgorsze. – Masz niedobre wieści?
– Tylko do mojej statystyki. Przenieśliśmy ją na telemetrię. Wyszła na prostą. Stymulator działa jak ta lala.
Telemetria jest „przejściowym” oddziałem kardiologicznym, gdzie pacjenci wciąż są monitorowani, ale mają więcej swobody.
– Dzięki Bogu – odetchnąłem.
– Ale mieliśmy z nią jeszcze pewien mały problem – oznajmił Karlstein.
– Jaki?
– Miliarder. Bardzo chciał zobaczyć dziecko.
– Ktoś mu w tym przeszkodził?
– Twoja przyjaciółka. Pokazała, że ma pazurki.
– Moja przyjaciółka…
– Julia. Matka. – Karlstein mrugnął do mnie, dając do zrozumienia, że zorientował się, co mnie łączy z Julią. – Dwie godziny przed tym, jak się tu pojawił mąż, pojechała do sądu w Suffolk, który tymczasowo zakazał mu zbliżania się do córki. Miała kopertę z wszystkimi papierami. Ochrona szpitala pokazała mu je, gdy przyszedł na oddział ze swoją obstawą.
– Z obstawą?
– Tak sądzę. Ci faceci byli więksi ode mnie.
Wiedziałem, że to jeszcze nie koniec starcia.
– Jak Julia to zniosła?
– Wobec męża była jak skała, ale potem się rozkleiła. Po prostu zalała się łzami. Wezwałem ponownie Caroline Hallissey, żeby pomogła jej dojść do siebie.
– I co?
– No wiesz, jaka ona jest – odparł Karlstein wymijająco.
– Co powiedziała?
– Nic sensownego.
– Daj spokój, powiedz mi.
– Powiedziała, że pani Bishop udaje złość i gra na naszych emocjach, byśmy jej nadskakiwali.
– Ty też tak uważasz?
Pokręcił głową.
– Jeśli grała, to należałby się jej Oscar. Znasz mnie. Nie rozczulam się nad ludźmi. Jeśli dwa razy proszę dla kogoś o konsultację psychiatryczną, to znaczy, że naprawdę jest w złym stanie.
– W każdym razie dzięki, że powiedziałeś mi, co sądzi Hallissey. Im więcej informacji, tym lepiej. – Zrobiłem pauzę. – Dziękuję też za to, co zrobiłeś dla Tess.
– Nie dziękuj, ale podaj szpital do sądu i przyjmij mnie do spółki. – Jego uśmiech nie pozostawiał wątpliwości, że żartuje. Potem nachylił mi się do ucha i ściszył głos. – Odpocznij trochę. Wyglądasz, jakbyś za chwilę miał tu paść trupem, a na to nie możemy sobie pozwolić.
Wszedłem po schodach na telemetrię, która prawie niczym się nie różniła od większości oddziałów szpitalnych: korytarz i szereg pojedynczych pokojów dla pacjentów. Zatrzymałem się przy dyżurce pielęgniarskiej, odszukałem numer pokoju Tess i ruszyłem w jego stronę. Kiedy stanąłem w drzwiach, zobaczyłem Julię siedzącą przy łóżku małej. Podobnie jak wcześniej na OIOP-ie, nie spuszczała wzroku z córki. Badałem swoją reakcję na jej widok. Zgodnie z oczekiwaniami poczułem między innymi lęk i ukłucie złości, ale te negatywne emocje zaćmiło uczucie, którego się nie spodziewałem – coś w rodzaju otuchy. Takie uczucie ogarnia człowieka, który przyjeżdża do domu, wiedząc, że stało się coś złego, że w rodzinie wydarzyła się jakaś tragedia, ale on mimo to czuje się pokrzepiony, bo wie, że będzie uczestniczył w sprawach, które są także jego sprawami. O dziwo, wzięcie na swe barki cząstki problemów rodzinnych może przynieść ulgę.
Jeśli chodzi o Tess, wyglądała o wiele lepiej niż poprzednio, gdy leżała ze skrępowanymi kończynami. Spała spokojniej, oddychała z mniejszym trudem i bardziej regularnie. Jej buzia nabrała kolorów, nie była już biała jak papier.
Julia odwróciła się i zobaczyła mnie w drzwiach. Wstała, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się.
– Długo tu stoisz? – zapytała.
– Właśnie się zjawiłem. – Wszedłem do pokoju. Wskazałem głową Tess. – Doktor Karlstein powiedział mi, że z nią coraz lepiej.
– To wspaniały lekarz. Nikt nie zapewniłby Tess lepszej opieki. – Spojrzała na podłogę, po czym przeniosła wzrok z powrotem na mnie. – Darwin przyszedł do szpitala. Na szczęście byłyśmy drugim punktem w jego programie, jak zwykle. Zadzwonił do mnie, nim poszedł na zebranie zarządu jakiejś bostońskiej firmy. Dzięki temu zdążyłam pojechać do sądu. Załatwiłam, że Darwin dostał zakaz zbliżania się do Tess.
– Karlstein powiedział mi o tym. Bardzo dobrze zrobiłaś.
Uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę.
– To ty mi dałeś siłę. Ja nigdy bym jej w sobie nie znalazła.
Z całych sił pragnąłem jej uwierzyć, co świadczyło, jak bardzo się w niej zakochałem. Dopiero się dowiedziałem o jeszcze jednym jej romansie – z Northern Andersonem. A przypuszczalnie był też trzeci mężczyzna, założywszy, że listu, który pokazała nam Claire Buckley, Julia nie pisała do Northa. Mimo to czułem, że łączy ją ze mną coś zupełnie innego niz z tamtymi dwoma, coś nieporównanie dla niej ważniejszego.
– Widziałaś Czarnoksiężnika z krainy Ozl - zapytałem. – Nikt ci nie da odwagi, serca czy rozumu. Musisz mieć je w sobie.
– Obejmij mnie.
Ruszyłem w jej stronę, ale zatrzymałem się dwa kroki od niej.
– Co się stało?
– Musimy porozmawiać.
Przechyliła głowę.
– O czym?
– Na początek o Andersonie.
Kiwnęła głową, jakby się tego spodziewała.
– Powiedział ci, że spędziliśmy trochę czasu razem.
– Tak – odparłem. Postanowiłem nie wspominać o fotografii.
– I jak mam nadzieję, dodał, że między nami nic nie było.
Bo nie było. No wiesz, chodzi o…
– Ale czułaś coś do niego. Zresztą może wciąż czujesz. Nie wiem.
– Nie, nie czuję. To nie to, co myślisz. Lubię go, ale nie kocham.
Wzruszyłem ramionami, nie przekonany.
– W porządku – powiedziałem.
– Czy możemy usiąść? Proszę.
Zająłem jeden z foteli stojących przy łóżku Tess, a Julia drugi.
– Wiesz, jakie miałam ciężkie życie z Winem – zaczęła. – Chyba wierzysz w to, co ci mówiłam? Przez co musiałam przejść?
– Owszem, wierzę. – I naprawdę wierzyłem, ale zacząłem się zastanawiać nad tym, co powiedziała Caroline Hallissey – że Julia potrafi grać na emocjach.
– Spotkałam Northa podczas zbiórki pieniędzy na Pine Street Inn w Bostonie – podjęła Julia. – Pomyślałam, że może mi pomóc przy projekcie, który zamierzałam uruchomić. Chodziło mi o dotarcie do dzieciaków biorących narkotyki. Jest ich tu więcej, niż się wydaje, i myślałam, że North ze swoim doświadczeniem z Baltimore będzie znacznie mniej naiwnie podchodził do tych spraw niż jego poprzednik.
Zauważyłem, że gdy Julia wypowiada imię Andersona, denerwuje mnie to prawie tak samo jak wtedy, gdy nazywa Darwina swoim mężem.
– No, naiwny to on nie jest. Miał okazję poznać te sprawy aż za dobrze. – Dałem jej do zrozumienia, że ma mówić dalej.
– Zaczęliśmy się spotykać, żeby pomówić o walce z narkotykami, i polubiłam go. Ale w żadnej mierze nie był to związek, jaki łączy nas. – Nachyliła się do mnie. – Musisz mi uwierzyć. North dał mi poczucie bezpieczeństwa i podziwiałam go, ale nie kochałam.
Co znaczyło, że mnie kocha. Powiedziała to głośno i wyraźnie. Nie powiem, spodobało mi się to, co usłyszałem.
– Widziałem zdjęcie, na którym byliście razem na plaży.
– Na plaży?
– Obejmowaliście się. Całowaliście. – Skuliłem się, słysząc swój głos – głos zazdrosnego nastolatka robiącego wymówki swojej dziewczynie za to, że poszła z innym na spacer do parku.
Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.