– Zapytam cię wprost. Czy masz coś wspólnego ze śmiercią Brooke i otruciem Tess?

Wytrzymał moje spojrzenie, nie mrugnąwszy okiem, i potrząsnął głową.

– Nie mam – stwierdziłem, choć wolałem, żeby on to powiedział.

– Było mi ich żal. Urodziły się w złym czasie, w złej rodzinie. Podobnie jak ja, który straciłem rodziców. Nie miałem żadnego powodu, by je skrzywdzić.

Kiwnąłem głową.

– Pomogę ci znaleźć adwokata. Tymczasem staraj się mieć stale zajęty umysł. I nie trać nadziei.

– Gra chyba skończona, nie sądzi pan?

– Jeszcze nie. Obiecuję ci.

Oczy Billy’ego zaszkliły się. Odwrócił wzrok, bym nie zauważył, że jest bliski płaczu. Potem wziął głęboki oddech i znów spojrzał na mnie.

– Mam pomysł – powiedział. – To moja jedyna nadzieja, inaczej w ogóle bym o tym nie wspominał.

– Co to takiego?

– Jeśli Garret widział coś w tę noc, kiedy zamordowano Brooke, coś związanego z Darwinem, to jaką wagę miałyby dla sądu jego słowa? Czy ława przysięgłych uwierzyłaby mu?

Pomyślałem o wszystkich poszlakach, które wskazywały na związek Darwina Bishopa ze zbrodnią. Naoczny świadek, zwłaszcza syn Bishopa, mógłby przekonać sędziów, że Billy został niesłusznie oskarżony.

– Myślę, że jego zeznanie mogłoby wszystko zmienić.

– No to powinien pan go poprosić, żeby zeznawał.

– Prosiłem.

– Ale to było, zanim mnie złapano. Niech pan poprosi jeszcze raz.

– Dlaczego mi nie powiesz, o co chodzi? Co Garret takiego zobaczył? Musiał ci powiedzieć.

Billy potrząsnął głową.

– Nie mogę.

Nie rozumiałem, czemu Billy miałby dotrzymać przysięgi milczenia, gdy w grę wchodziło coś, co mogłoby uwolnić go od zarzutu popełnienia morderstwa i próby zabójstwa.

– Dlaczego nie?

– Ponieważ jest duża szansa, że mimo zeznań Garreta sędziowie nie zmienią zdania, a wtedy ja pójdę siedzieć na resztę życia, a on zostanie sam na sam z tym diabłem. Tylko oni dwaj: Garret i Darwin. Gdyby to o mnie chodziło, zaryzykowałbym. Wie pan, nie byliśmy sobie zbyt bliscy. Nie jest moim prawdziwym bratem. Przez ten czas, gdy razem mieszkaliśmy, wyciąłem mu parę paskudnych numerów. Kradłem mu pieniądze i takie tam. Lepiej by mu było beze mnie.

Ujął mnie tym wyznaniem. Stracił rodzinę w Rosji i nigdy nie stał się pełnoprawnym członkiem rodziny Bishopa. W końcu Julia nie pochwalała pomysłu, żeby go zaadoptować. Może właśnie dlatego pakował się w kłopoty.

– Poproszę Garreta, żeby to jeszcze raz przemyślał. Też powinieneś go o to poprosić. Ponieważ to on może przekręcić klucz i cię stąd wypuścić.

Pokiwał głową, zerknął na mnie, a potem spojrzał na stół. – Jeślibym stąd wyszedł… – zaczął i urwał w pół zdania.

– No mów – zachęciłem go. Ucieszyłem się, że przynajmniej wziął pod uwagę tę możliwość.

– To nic takiego. Głupi pomysł. Będzie się pan śmiał.

– Zobaczymy.

Tylko wzruszył ramionami.

– Nie zliczę, ile głupot powiedziałem w życiu – zapewniłem go. – Nie masz szans mnie w tym przebić.

Uśmiechnął się. Znów zerknął na mnie, tym razem trochę dłużej.

– Cóż, gdybym stąd wyszedł, nie miałbym dokąd pójść. Bishopowie nie wzięliby mnie z powrotem. – Odchrząknął. – Nie znaczy to, że sam bym do nich poszedł.

– To się da załatwić. Między Wydziałem Spraw Społecznych a Pomocą Rodzinie na Nantucket istnieje…

– Chodzi mi o to… Może mógłbym się na jakiś czas zahaczyć u pana? Myślę, że mógłbym się zmienić, gdybym miał obok siebie kogoś, komu mógłbym zaufać. No wie pan. – Spojrzał na mnie wyczekująco.

Zareagowałem z opóźnieniem, gdyż umysł miałem zaprzątnięty myślami o Billym Fisku. Sprawy mogłyby się potoczyć inaczej, gdybym wtedy zaryzykował.

Billy wyglądał na zawstydzonego.

– To głupi pomysł. To znaczy…

– Chciałbyś spróbować? – przerwałem mu.

– A pan? – W jego głosie pobrzmiewała mieszanina zdumienia, wątpliwości i ulgi.

– No pewnie – odparłem. – Czemu nie? Co mamy do stracenia?

Powiedzieliśmy sobie z Billym do widzenia i strażnik, przyjaciel Andersona, zaprowadził mnie do tylnego wyjścia, żebym mógł dotrzeć do samochodu nie nagabywany przez hordę dziennikarzy.

– Czekają na pana – wyjaśnił, podając mi egzemplarze „Boston Globe” i „Boston Herald”. Obie gazety, najwyraźniej chcąc zaspokoić apetyt czytelników na nowe informacje w sprawie Bishopa, opublikowały artykuły o mnie. Nagłówki były takie, jakie zwykle bywają w brukowcach: Powrót doktora: Bohater dramatu zakładników wyjaśnia sprawę dzieci miliardera, Psychiatra, który się kulom nie kłaniał. Fotografie, którymi zilustrowano artykuły, zostały zrobione podczas głośnego procesu Trevora Lucasa.

Mimo wszystko wiedziałem, że rozgłos może się nam przydać. Dziennikarze chętniej wysłuchają tego, co ja i Anderson będziemy mieli im do przekazania. Musiałem tylko we właściwej chwili pociągnąć za spust.

Było dziesięć po czwartej. W drodze do domu zadzwoniłem do laboratorium analitycznego w Mass General, żeby się dowiedzieć o wyniki badania krwi Tess. Laborant powiedział mi, że badanie toksykologiczne dało wynik ujemny: w jej krwi nie stwierdzono obecności żadnej nowej substancji. To wykluczało hipotezę, że zaburzenia oddychania spowodował jakiś środek, który jej podała Julia – przynajmniej taki, którego nie można było wykryć w rutynowym badaniu toksykologicznym. Następnie zadzwoniłem do Northa Andersona. Art Fields zawiadomił go, że otrzymał wyniki badań odcisków palców, które Leona zdjęła z wewnętrznej strony fiolki. Dotykały jej trzy osoby – w tym Darwin Bishop – ale nie było wśród nich Billy’ego. A więc bez niespodzianek.

– Myślę, że pozostałe odciski należą do Julii i może do farmaceuty, który realizował receptę – rzekł Anderson. – Mamy więc kolejną wyrwę w materiale dowodowym, jaki Harrigan zebrał przeciwko Billy’emu. – Zawiesił głos. – Jak przebiegła twoja wizyta u niego? Wpuścili cię bez problemów?

– Tak. Właśnie wracam.

– Jakie na tobie zrobił wrażenie? Trzyma się jakoś?

– Trochę stracił na wadze. I zaczął się bać. Ale nie stracił nadziei.

– Dobrze. To twardy chłopak. Powiedział coś, co moglibyśmy wykorzystać?

– Myśli, że Garret coś ukrywa. Chce, byśmy go jeszcze raz spytali, czy widział coś w noc, kiedy zamordowano Brooke.

– Trudno będzie się teraz do niego dostać, ale warto spróbować.

– Nic lepszego nie mamy.

– Więc przyjedziesz tutaj?

– Jak najprędzej.

– Zadzwoń przed odlotem. Wyjadę po ciebie na lotnisko.

– Zadzwonię.

Skręciłem w lewo w Winnisimmet Street, kierując się w stronę swojego domu. Na szczęście zerknąłem w pierwszą przecznicę o nazwie Beacon. Stały tam dwa range rovery Bishopa z zapalonymi silnikami. Zły znak. Przed wejściem do mojego domu stało dwóch ludzi Bishopa, ale nie zauważyłem, czy grzecznie naciskają dzwonek, czy szykują się do wyłamania drzwi.

Obolały i bez broni, którą zostawiłem w mieszkaniu na stoliku, wolałem nie szukać zaczepki. Pomyślałem, że polecę na Nantucket bez bagażu i kupię sobie coś do przebrania na wyspie. W zasadzie potrzebowałem tylko nowej pary dżinsów i czarnej bawełnianej koszulki. Mój ulubiony strój był poplamiony krwią, a koszulka na dodatek miała na plecach okropne rozdarcie.

Skręciłem we Front Street i pojechałem prosto na lotnisko Logana, gdzie wszedłem do pierwszego samolotu odlatującego na Nantucket.

Anderson odebrał mnie z lotniska o siódmej trzydzieści, czyli na godzinę przed spotkaniem z burmistrzem Keene. Pojechaliśmy do tymczasowego punktu dowodzenia kwatery policji stanowej, który urządzono w przyczepie kempingowej zaparkowanej obok komendy policji.

Brian O’Donnell przywitał nas bardzo uprzejmie, może dlatego, że spodziewał się, iż Anderson wyleci z pracy.

Przechodząc przez pokój operacyjny ze stołem zawalonym mapami wyspy i ścianami obwieszonymi zdjęciami lotniczymi różnych jej zakątków, z trudem powstrzymywałem się od uszczypliwej uwagi, że Billy’emu najwyraźniej udało się uciec, zanim samochody terenowe i helikoptery zaczęły przeczesywać żurawiny i trudno dostępne lasy.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: