Garret rozejrzał się dookoła, a potem znów popatrzył na nas. Wziął głęboki oddech.

– Czy dostałbym jakąś ochronę? – zapytał.

Serce podskoczyło mi na myśl, że Garret wreszcie zdecydował się postawić ojcu.

– Ochronę policyjną? – spytał Anderson. – Myślę, że w tych okolicznościach dałoby się to załatwić. Jestem nawet tego pewny.

– Komu miałbym złożyć zeznanie? – pytał Garret, wyraźnie starając się uspokoić.

– Przesłuchiwałyby cię trzy osoby: funkcjonariusz policji bostońskiej, funkcjonariusz policji stanowej i prokurator okręgowy. Doktor Clevenger i ja także moglibyśmy być obecni. – Zerknął na mnie, a potem znów spojrzał na Garreta. – Moglibyśmy nawet ściągnąć paru dziennikarzy. Dzięki temu przemawiałbyś do całego stanu, a nawet całego kraju.

Garret przez kilka sekund stał ze zwieszoną głową, trawiąc naszą ofertę. Potem znowu na nas spojrzał.

– Niech pan to zorganizuje – powiedział do Andersona. – Chcę, żeby ten drań poszedł siedzieć na resztę życia. Nigdy więcej nie podniesie ręki na moją matkę.

– Załatwione – rzekł Anderson. – Spotkamy się w holu za godzinę i zawieziemy cię na komendę. Od razu zabieram się do roboty.

– Do zobaczenia – powiedział Garret. Minął nas i poszedł w stronę OIOM-u.

– To jest to – ucieszył się Anderson. – Naoczny świadek potwierdzający związek Darwina ze śmiercią Brooke pozwoliłby postawić go w stan oskarżenia. Mam nadzieję, że Garret do końca zachowa zimną krew i się nie spietra.

– A co z postanowieniem sądu, które zakazuje przesłuchiwania Garreta bez zgody obojga rodziców?

– Zadzwoń do swojego kumpla Rossettiego i poproś go, żeby w te pędy zasuwał do sądu najwyższego w Suffolk. Skoro Darwin siedzi w więzieniu za napad na Julię, Rossetti powinien bez większego kłopotu przekonać sędziego, żeby cofnął zakaz. Ja załatwię resztę.

– Zajmę się tym.

– A zatem do zobaczenia w holu za, powiedzmy, czterdzieści pięć minut.

– Za czterdzieści pięć minut.

Była prawie dziesiąta, nim w pokoju przesłuchań komendy głównej policji bostońskiej przy Causeway Street zjawili się wszyscy ważni gracze: detektyw Terry McCarthy z Bostonu, kapitan policji stanowej O’Donnell, prokurator okręgowy Tom Harrigan i Carl Rossetti, który teraz oficjalnie reprezentował Julię, Garreta i Billy’ego.

Dwie godziny wcześniej Rossettiemu udało się skłonić sędziego Bartona z sądu najwyższego w Suffolk, by wydał postanowienie pozwalające nam przesłuchać Garreta.

Napaść Darwina Bishopa na Julię zmniejszyła animozje między zgromadzonymi w pokoju przesłuchań. Miliarder był skończony i jego poplecznicy o tym wiedzieli. Okazało się, że w szpitalu podsunął Julii do podpisania wnioski o zamknięcie dwóch kont bankowych na nazwiska bliźniaczek, na których znajdowało się po ćwierć miliona dolarów. Tak się również złożyło, że miał przy sobie dwa bilety w jedną stronę do Aten – miły przystanek, zanim na zawsze rozpłynie się w powietrzu. Jeden bilet wystawiony był na jego nazwisko, a drugi na Claire Buckley.

Postanowiliśmy, że przesłuchanie przeprowadzi Terry McCarthy. Ten wygadany mężczyzna po czterdziestce, choć wyglądający na pięćdziesiąt pięć, grał kiedyś w hokeja w drużynie Boston College. Z tych czasów został mu specyficzny sposób chodzenia: przy każdym kroku pochylał prawe ramię, trochę podnosząc, a trochę przesuwając stopy, jakby ślizgał się na lodzie. Pomimo łagodnego głosu potrafił tak spojrzeć na człowieka, że miało się wrażenie, iż za chwilę przyciśnie cię do bandy Lub zdejmie rekawice i rzuci się na ciebie z gołymi pięściami. Być może dzięki temu umiał wyciągnąć prawdę niemal z każdego.

McCarthy usiadł tak, że po skosie przez stół miał Garreta. My siedzieliśmy za nim. McCarthy włączył magnetofon.

– Może na początek podaj swoje nazwisko – powiedział do Garreta.

– To proste – odparł. – Garret Bishop.

– Data urodzenia.

– 13 października 1984 roku.

– A którego mamy dzisiaj?

– 29 czerwca 2002.

– Czy składasz to zeznanie dobrowolnie? Z własnej woli?

– Tak.

– Nikt cię do tego nie zmuszał? Nie oferował ci czegoś w zamian?

– Niestety, nie – odparł Garret z leciutkim uśmieszkiem.

Kapitan O’Donnell roześmiał się.

W oczach McCarthy’ego również widać było wesołość.

– Po prostu odpowiadaj na pytania – pouczył Garreta Rossetti. – Nie dowcipkuj, dobrze?

– Zapytam cię jeszcze raz – rzekł McCarthy, opierając się o stół i przemawiając szczególnie łagodnym głosem. – Czy nikt nie oferował ci niczego w zamian za to zeznanie?

– Nie – powtórzył Garret.

– Dobrze. Zacznijmy więc. Opowiedz nam, co widziałeś w nocy 21 czerwca 2002 roku.

Garret popatrzył na McCarthy’ego tak, jakby chciał odpowiedzieć, ale zamiast tego skulił się na krześle i opuścił wzrok. Minęło kilka sekund.

– Garret – ponaglił go McCarthy.

Brak odpowiedzi.

Zerknąłem na Andersona, który zaniepokoił się tak samo jak ja, że Garret stracił zimną krew.

– Garret, jeśli nie chcesz… – zaczął McCarthy.

– Proszę mi powiedzieć, co zrobiliście, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo – rzekł Garret, wpatrując się w stół.

– Dobrze. Zostanie ci przydzielony funkcjonariusz policji stanowej jako ochroniarz. Będzie ci towarzyszył przez co najmniej sześć miesięcy lub dłużej, jeśli osoba, którą oskarżysz o przestępstwo, stanie przed sądem. Ważne jednak, abyś rozumiał to, co powiedzieliśmy twojemu adwokatowi i matce: nie możemy ci niczego zagwarantować. Nic, co zrobimy, nie wyeliminuje zagrożenia całkowicie.

Garret zacisnął usta, najwyraźniej namyślając się nad tym, co usłyszał.

Mogliśmy tylko siedzieć i czekać. Przyjrzałem się zgromadzonym w pokoju. Tom Harrigan przewrócił oczami i wzruszył ramionami.

– Chcesz zmienić zdanie, Garret? – zapytał McCarthy. – Nie możemy cię do niczego zmuszać. – Jego głos mówił co innego. – Jeśli chcesz, możemy w każdej chwili to zakończyć. Wszyscy się rozejdą jakby nigdy nic.

Garret popatrzył na niego, zerknął na mnie. Upłynęło jeszcze kilka sekund ciszy.

– Czytałem w swoim pokoju. Była mniej więcej jedenasta trzydzieści – powiedział w końcu.

Odprężyłem się nieco. Czułem, że zwyciężyliśmy. Popatrzyłem na Andersona. Siedział z zaciśniętymi pięściami. Nadeszła chwila, na którą czekaliśmy.

– Czytałem i nagle usłyszałem na dole jakiś hałas, jakby coś upadło na podłogę. Hałas dobiegł z piwnicy.

McCarthy zachęcająco skinął głową.

– Ponieważ wszyscy już poszli spać, pomyślałem, że to dziwne. Zacząłem więc schodzić na dół. – Przymrużył oczy, jakby sobie wyobrażał tę scenę. – Przeszedłem przez salon, idąc w stronę kuchni, gdzie są drzwi do piwnicy, gdy usłyszałem zbliżające się kroki. Zatrzymałem się i wtedy do pokoju wszedł Darwin. – Garret urwał i spojrzał wprost na McCarthy’ego. – Trzymał w ręku tubkę uszczelniacza do okien.

W pokoju przesłuchań zrobiło się cicho jak makiem zasiał. To, co powiedział, już pozwalało wyciągnąć Billy’ego z opresji, ale Garret jeszcze nie skończył.

– Powiedziałem Darwinowi, że usłyszałem jakiś hałas w piwnicy – ciągnął Garret. – Odparł, żebym się nie martwił, bo coś zrzucił, i że mam wracać do swojego pokoju.

– I co zrobiłeś? – zapytał McCarthy.

– Poszedłem na górę, ale nie podobało mi się to wszystko. Miałem złe przeczucia. Przede wszystkim Darwin nigdy nie schodził do piwnicy. A poza tym wyglądał, jakby był zamroczony.

– Zamroczony – powtórzył McCarthy – Przygnębiony czy zły, czy coś w tym rodzaju – wyjaśnił Garret. – Nie wiem.

– Co się stało później?

– Usłyszałem, że przechodzi obok mojego pokoju i idzie w stronę sypialni dziewczynek. Poczekałem więc, aż przejdzie, a potem wymknąłem się z pokoju i poszedłem za nim.

– I co było dalej? – zapytał McCarthy.

Garret zamknął oczy.

– Zobaczyłem, jak bierze tubkę z uszczelniaczem i…

– Co z nim zrobił?

– Włożył go do nosa Brooke. Najpierw do jednej dziurki, a potem do drugiej. Następnie do buzi. – Garret otworzył oczy. Były pełne łez.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: