– Powiem mu o tym i jestem pewien, że dostosuje się on do państwa życzenia – oświadczyłem.

– Dziękuję panu bardzo. Niełatwo mi było o tym mówić.

– Życzę dobrej nocy – powiedziałem, starając się, żeby zabrzmiało to w miarę uprzejmie. – Mam nadzieję, że Billy dał tym chłopcom nauczkę i przestaną oni dokuczać pani synowi.

– Tak. No cóż, dobranoc.

Usiadłem na kanapie obok Billy’ego, który zaczął płakać.

– Posłuchaj mnie – powiedziałem. – Nikogo nie zabiłeś. Ale pobiłeś tych chłopców, którzy dokuczali Jasonowi. Z tego, co słyszałem, to zdrowo im dołożyłeś. Być może nawet jednemu złamałeś rękę.

Kiwnął głową ponuro, odzyskując panowanie nad sobą.

– Nie wiem, co się ze mną stało – rzekł.

– To nie wszystko.

Billy domyślił się z tego, co usłyszał z mojej rozmowy telefonicznej, że chodzi o córkę państwa Sanderson.

– Po prostu stałem tam, próbując sobie wyobrazić, co przeżyła Brooke. Wcześniej nie dopuszczałem do siebie takich myśli. Ani razu. Ale kiedy przechodziłem obok pokoju siostry Jasona i zobaczyłem ją śpiącą, nie mogłem się powstrzymać, żeby o tym nie pomyśleć. – Spuścił wzrok. – Wszedłem tam i popatrzyłem na nią. Wyobraź sobie: budzisz się i nie możesz zaczerpnąć powietrza. Dusisz się w łóżeczku, twoja matka jest na dole, a ojciec przypatruje się, jak umierasz.

Chociaż ucieszyło mnie, że Billy tak silnie zaczyna przeżywać cierpienia innych, martwiło mnie, że nie dostrzega niczego niestosownego w swoim zachowaniu.

– Nie zwracałeś uwagi na pana Sandersona. Musiał tobą potrząsnąć.

– Patrzyłem na nią, ale widziałem Brooke.

Kiedy spojrzał na mnie, w jego oczach zobaczyłem smutek, ale też (albo mi się wydawało) leciutkie oznaki zaciekawienia śmiercią, bliskiego fascynacji.

– Straciłeś panowanie nad sobą, gdy rzuciłeś się na tych chłopców. Poza tym nie powinieneś wchodzić do pokoju siostry Jasona bez pozwolenia.

Billy kiwnął głową.

Spojrzałem przez okno na księżyc w pełni, zbierając się w sobie, by mu powiedzieć o konsekwencjach jego zachowania.

– Sandersonowie potrzebują czasu, żeby znów nabrać do ciebie zaufania. Nie chcą, żebyś przychodził do ich domu ani spotykał się z Jasonem.

Billy zmrużył oczy.

– Dlaczego?

– Nie mają do ciebie zaufania.

– Stanąłem w obronie Jasona.

– Nie. Zrobiłeś coś więcej. Chodziłeś sam po ich mieszkaniu, wszedłeś do pokoju dziecka i…

– Co takiego powiedzieli? – zapytał z oburzeniem. – Sądzą, że to ja zabiłem Brooke, tak?

– Sandersonowie martwią się o swoje dziecko – powiedziałem wymijająco. – Krótko mówiąc, chyba przypominasz im, jak kruche jest życie. A oni nie chcą, żeby im teraz o tym przypominano. Są świeżo upieczonymi rodzicami.

– Gówno prawda. Myślą, że to ja zrobiłem. – Zacisnął usta. Koniec z drżeniem, koniec z płaczem. – Pieprzyć ich. Mogą iść do diabła. – Wstał. – Nie mam zamiaru przestać się kolegować z Jasonem tylko dlatego, że jego rodzice są dupkami. – Zrobił krok w kierunku drzwi.

Też wstałem i podniosłem rękę, żeby namówić go na rozmowę i rozładować jego gniew. Ale zanim zdążyłem coś powiedzieć, Billy odepchnął mnie i wypadł za drzwi.

– Billy! – zawołałem za nim.

Pobiegł w kierunku domu i zniknął w ciemnościach.

22

Dałem Billy’emu kilka minut, żeby ochłonął, i ruszyłem za nim do domu. Otworzyłem sobie sam drzwi, nie chcąc nikogo budzić. W salonie zastałem jednak Julię, jej matkę i Garreta, którzy wyglądali na zaniepokojonych. Billy wszystkich ich pobudził, kiedy wpadł do domu, zatrzasnął za sobą drzwi i wbiegł do swojego pokoju, przeklinając po drodze mnie, Sandersonów i całe swoje marne życie.

– Co się stało? – zapytała mnie Julia. Miała na sobie białą bawełnianą koszulkę, którą zdejmowała, gdy ją podpatrywałem. Koszulka zasłaniała niewiele ciała. Gdy na nią spojrzałem, Julia zerknęła na swoje odsłonięte uda z wyraźnym skrępowaniem.

– Może porozmawiamy o tym na osobności – powiedziałem do niej.

– Billy krzyczał, że chciałby umrzeć – rzekł Garret.

Nie byłem pewien, jak wiele mogę powiedzieć Candace i Garretowi.

– Wdał się dziś wieczór w bójkę z kilkoma chuliganami. Chłopakami, którzy od jakiegoś czasu dokuczali Jasonowi Sandersonowi. Sprawy wymknęły się spod kontroli i Sandersonowie zaczęli się obawiać usposobienia Billy’ego. Nie chcą, by się więcej spotykał z ich synem.

Candace pokręciła głową z niesmakiem.

– Czy komuś coś się stało? – zapytała Julia. – Czy Billy…

– Zdaje się, że nic gorszego od złamanej ręki. Nie można wykluczyć, że ktoś wniesie oskarżenie przeciwko Billy’emu, ale… – Podchwyciłem spojrzenie Julii. – Może jednak porozmawiamy o tym w cztery oczy i zastanowimy się, co zrobić.

– Myślę, że to dobry pomysł.

Przeszliśmy do jadalni i usiedliśmy przy stole. Przyciemnione światło współgrało z mrokiem wczesnej godziny. Opowiedziałem Julii wszystko, co wiedziałem.

– Billy potrafi być tak czarujący, że łatwo zapomnieć, że wciąż potrzebuje pomocy – powiedziałem.

– Myślisz, że powinniśmy go oddać do jakiegoś zakładu? Prywatnego szpitala czy czegoś podobnego? Może tak będzie dla niego lepiej na wypadek, gdyby go o coś oskarżono?

Myśl o umieszczeniu Billy’ego w kolejnym szpitalu niezbyt mi się podobała, ale wiedziałem, że może to być jedyne wyjście.

– Musimy z nim o tym porozmawiać, kiedy się uspokoi. I powinniśmy zadzwonić do Carla Rossettiego na wypadek, gdyby Billy potrzebował prawnika. – Zerknąłem na zegarek. Była druga nad ranem. – Policja jak dotąd się nie zjawiła. To dobry znak.

– Czy znasz jakieś miejsce, w którym czułby się… w miarę komfortowo? – zapytała Julia. – Wiesz, nie jakiś oddział zamknięty dla psychopatów. To byłoby dla niego straszne przeżycie.

Przez kilka sekund myślałem nad odpowiedzią i wpadł mi do głowy pewien pomysł.

– Mógłbym porozmawiać z Edem Shapiro, moim przyjacielem, który kieruje Riggs Center w Stockbridge. To bardziej schronisko niż szpital. Nazywają to „społecznością terapeutyczną”. Pacjenci mieszkają w osobnych domkach i codziennie uczestniczą w psychoterapii. – Wziąłem głęboki oddech i potrząsnąłem głową. – Ale nie wiem, czy nawet dla mnie zgodzą się wziąć kogoś takiego jak Billy, kto w przeszłości uciekał się do przemocy.

– Wszystko tak dobrze szło – powiedziała Julia. Chwyciła mnie za rękę. – Jak podczas miesiąca miodowego.

Jak podczas miesiąca miodowego. Gdybym się chwilę zatrzymał przy tym zdaniu, uświadomiłbym sobie, że już je kiedyś słyszałem. Od Lilly. I byłbym się pewnie zastanowił nad pewnym istotnym podobieństwem między tymi dwiema kobietami. Jednak kłopoty, jakie mieliśmy z Billym, sprawiły, że Julia stała mi się jeszcze bliższa. Już teraz myślałem o nim jak o naszym synu. Zacząłem głaskać wnętrze ręki Julii, ale przestałem, gdy w drzwiach do jadalni zobaczyłem Garreta. Zabrałem dłoń. Staraliśmy się unikać fizycznych kontaktów w obecności chłopców.

– Co się stało, chłopie? – zapytałem.

– Pomyślałem, że muszę warn coś powiedzieć – odparł.

– Co takiego?

Garret podszedł do nas. Jego twarz miała poważny wyraz.

– Garret? O co chodzi? – spytała Julia.

– O Billy’ego – powiedział krótko.

– Chcesz usiąść?

– Nie. – Wydawał się roztrzęsiony. – Nie miałem zamiaru warn o tym mówić – rzucił, zerkając najpierw na mnie, a potem na Julię.

– Co cię martwi? – zapytałem.

– Coś znalazłem – oświadczył. Zrobił kółko z palca serdecznego i kciuka.

Czekałem.

– Miałem nadzieję – zaczął. – Właściwie nie wiem na co.

– Co znalazłeś, Garret? – zapytała Julia łagodnie, ale stanowczo.

– Kota – odparł, patrząc na nią.

– Szedłem w stronę strumienia. – Przeniósł wzrok na mnie. – Tego, który płynie w lesie za domkiem gościnnym – wyjaśnił. – Chodzę tam czasami pomedytować. Billy także. No i znalazłem tam kota.

– Martwego – domyśliłem się.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: