Garret skinął głową.
Twarz Julii zmartwiała. Instynktownie znowu wyciągnąłem do niej rękę, ale ona szybko zabrała dłoń, rzucając mi spojrzenie mówiące, że mamy ukrywać naszą zażyłość.
– Może po prostu zdechł – rzekł Garret. – Nigdy nic nie wiadomo.
– Czasem wiadomo – zauważyłem.
– Dobrze, że nam o tym powiedziałeś – stwierdziła Julia. – Dziękuję ci.
– Przykro mi i przepraszam – powiedział bardziej do mnie niż do matki.
Potrząsnąłem głową.
– Nie ma za co – odparłem, zmuszając się do uśmiechu. – Dobrze zrobiłeś. Nie po to wyciągnęliśmy Billy’ego z więzienia, żeby się przyglądać, jak z powrotem tam trafia.
Drzwi do pokoju Billy’ego były zamknięte. Zapukałem, ale Billy nie odpowiedział.
– To ja, Frank – powiedziałem. Nadal cisza. Delikatnie nacisnąłem na klamkę, ale drzwi były zamknięte na klucz. – Billy, wpuść mnie – poprosiłem. Minęło kilka sekund, po czym usłyszałem skrzypnięcie materaca, a chwilę później drzwi się uchyliły.
– O co chodzi? – zapytał, nie patrząc na mnie.
– Masz trochę czasu?
Odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę łóżka, ale zostawił drzwi otwarte.
Wszedłem do pokoju. Billy usiadł na krawędzi łóżka ze skrzyżowanym ramionami na piersiach, lekko kiwając się do przodu i do tyłu.
– To niesprawiedliwe – rzucił gorzko.
Usiadłem obok niego.
– Myślę, że jednak sprawiedliwe – odparłem.
Przestał się kiwać i spojrzał na mnie tak, jakbym go zdradził.
– Sandersonowie nie mogą wejść do twojej głowy i stwierdzić, dlaczego przyglądałeś się ich córce.
Billy spuścił wzrok.
– Poza tym mocno przesadziłeś z obroną Jasona – powiedziałem. – To był niekontrolowany wybuch wściekłości.
Potrząsnął głową i głośno przełknął ślinę, jakby znowu miał się rozpłakać.
Położyłem mu dłonie na ramionach.
– Nie wiedziałeś, co robisz. Cale szczęście, że nikogo nie zabiłeś.
– I co teraz? – zapytał, powstrzymując łzy.
Poczułem, jakby wreszcie się przede mną całkowicie otworzył. – Chcę porozmawiać ze swoim przyjacielem, który kieruje Riggs Center.
– Jeszcze jedna pieprzona klinika psychiatryczna?
– Nie. To raczej coś w rodzaju schroniska. W zachodnim Massachusetts.
– Och przepraszam. Pomyliłem się. Szpital dla czubków.
– Dyrektorem jest tam mój przyjaciel, który…
– Nigdzie nie jadę. Zostaw mnie w spokoju.
Nie planowałem wyciągnięcia sprawy martwego kota, którego znalazł Garret, ale musiałem jakoś przekonać Billy’ego, żeby pomógł sobie sam. Nie chciałem przy tym niszczyć do reszty szans na poprawę stosunków między chłopcami.
– Znalazłem kota za domkiem gościnnym – skłamałem. – Przy drodze do strumienia.
Billy popatrzył na mnie, nerwowo mrugając oczami.
– Martwego – dodałem.
Billy przestał mrugać.
– I co?
– Zmartwiło mnie to i sądzę, że ciebie również powinno zmartwić.
– Dlaczego? Myślisz, że to ja go zabiłem?
Nie odpowiedziałem, wiedząc, że Billy właściwie zinterpretuje moje milczenie.
W oczach Billy’ego na krótko coś się pokazało, coś, czego nie potrafiłem w pełni zrozumieć, dopóki nie zniknęło – wiara we mnie. Nie wiedziałem tylko, czy było to coś więcej niż wiara socjopaty, który liczył na mnie, że go nigdy nie zawiodę. Wstał.
– Wyjdź – powiedział, usilnie starając się zapanować nad sobą. Dłonie miał zaciśnięte w pięści.
– Billy…
– Proszę – rzekł. Mięśnie jego ramion drżały.
Wstałem.
– Przemyśl moją propozycję. To najlepsze wyjście. – Minąłem go i wyszedłem z pokoju.
Kiedy się kładłem, tuż przed trzecią, w dużym domu wciąż paliły się światła. Za kwadrans czwarta ktoś zapukał do moich drzwi. Nie wiem dlaczego, ale uznałem, że to na pewno Julia, zaniepokojona z powodu Billy’ego, chce o tym ze mną porozmawiać. Zwlokłem się z łóżka, włożyłem spodnie i podszedłem do drzwi, żeby ją wpuścić. Za szklanymi drzwiami zobaczyłem jednak Billy’ego. Po raz pierwszy na jego widok pomyślałem o miejscu ukrycia browninga – szafce nocnej. Otworzyłem drzwi.
– Nie chciałem z tym czekać do rana – powiedział. Wyglądał na skruszonego.
– Już jest rano – odparłem i mrugnąłem do niego.
– Racja. Chyba tak.
Już chciałem go wpuścić, ale po namyśle zmieniłem zdanie.
– Co się stało?
Popatrzył mi prosto w oczy.
– Ja nie zabiłem tego kota – oświadczył.
– W porządku…
– Ale zgadzam się pojechać do tego Riggs.
Skinąłem głową. Nie wszystko naraz, pomyślałem. Ucieszyłem się jednak, że Billy przynajmniej na tyle wstydził się zabicia bezbronnego zwierzęcia, iż zaprzeczał, że to zrobił. Gdyby się poddał terapii, później przyszłaby pora na to, żeby się przyznał.
– Czemu zmieniłeś zdanie?
– Garret mnie przekonał.
– Garret?
– Po raz pierwszy naprawdę rozmawialiśmy ze sobą. O latach spędzonych w domu Darwina, o tym, jak nas bił, i podobnych sprawach. O tym, że ja o wiele więcej oberwałem. – Wzruszył ramionami. – Garret ma wyrzuty sumienia, że mnie zawiódł.
Może potrzebny był następny kryzys, by mogła się rozpocząć następna faza uzdrawiania rodziny Bishopów – tym razem uzdrawiania stosunków między Billym a Garretem.
– Cieszę się ze względu na ciebie. Ze względu na was obu. Byłoby świetnie, gdybyście stali się sobie bliscy.
– Powiedziałem mu o twojej propozycji, a on odparł, że powinienem się na nią zgodzić. Poprosił mnie, żebym się zgodził. Żebym to zrobił dla niego.
Wolałbym, żeby Billy sam doszedł do wniosku, że potrzebuje pomocy, ale nie miałem zamiaru odrzucać przysługi Garreta.
– Dobrze, wszystko załatwię.
– W porządku – odparł. Popatrzył w bok, a potem znowu na mnie, jakby ze wstydem.
– Coś jeszcze?
– Pojedziesz tam ze mną? Do Riggs? Znasz tego kierownika. Gdybyś był w pobliżu, mógłbyś mnie odwiedzać przez pierwsze tygodnie.
– Jasne.
– To także pomysł Garreta. Ale jeśli żądam zbyt wiele lub…
– To doskonały pomysł – zapewniłem go.
Poniedziałek, 22 lipca 2002
Przed wpół do dziesiątej Ed Shapiro zakomunikował nam, że załatwił Billy’emu przyjęcie do Riggs na 25 lipca, skracając normalny czteromiesięczny okres oczekiwania do czterech dni. Opłaca się mieć przyjaciół w różnych miejscach.
W stosunkach Billy’ego i Garreta rzeczywiście nastąpił zwrot. Zrobili dla nas śniadanie – ubili jajka na gofry i pokroili owoce niczym zawodowi kucharze. Musiałem sobie przypomnieć o chorobie Billy’ego, by poprzez dobrą atmosferę panującą w domu dostrzec ciężką pracę, jaką należało wykonać, żeby chłopcu zapewnić bezpieczną przyszłość.
Zaplanowaliśmy, że wynajmiemy żaglówkę i spędzimy miły dzień w gronie rodzinnym. Poszedłem do domu po parę rzeczy i w wiklinowym koszu wiszącym na drzwiach znalazłem dużą żółtą kopertę. Wyjąłem ją i zobaczyłem, że została wysłana przez doktor Laurę Mossberg z Payne Whitney 18 lipca. Domyśliłem się, że zawiera dokumentację medyczną z poprzednich pobytów Billy’ego w szpitalach, o którą ją prosiłem.
Wchodząc do domu, otworzyłem kopertę i usiadłem na kanapie, żeby przeczytać załączony list.
Szanowny Panie Doktorze!
W załączeniu przesyłam Panu kartotekę pana Darwina Bishopa dotyczącą jego pobytu na oddziale urologicznym, którą dzisiaj otrzymałam. Normalnie nie mogłabym przekazać Panu tych dokumentów, ale przed Pańską wizytą u mnie na oddziale państwo Bishopowie podpisali standardową (i bezwarunkową) zgodę na ujawnianie danych lekarskich dotyczących całej rodziny znajdujących się w Cornell Medical Center i Payne Whitney Clinic. Może te dokumenty przydadzą się w śledztwie, które Pan prowadzi.
Niestety nie otrzymałam dokumentacji medycznej dotyczącej Billy’ego z innych ośrodków.
Z niecierpliwością oczekuję na nasze następne spotkanie i życzę wszystkiego dobrego.