– Wspaniale – odparł. Zabrzmiało to tak, jakby mówił szczerze.
– Wiem, że wszyscy będziemy musieli się oswoić z tą myślą. Jeszcze nawet nie rozmawiałem o tym z twoją matką. Nagle zrozumiałem, że to najlepsze wyjście. – Spojrzałem na ocean. Rozciągał się jak pomarszczony niebieskozielony koc pod słonecznym niebem. – Muszę ci powiedzieć, Garret, że jeszcze nigdy nikogo tak nie kochałem jak twojej matki. Kiedy jestem z nią, czuję, że niczego mi nie brakuje do szczęścia. Kiedy nie ma jej obok, myślę tylko o niej. – Znów popatrzyłem na niego. – Czy ty też kiedyś coś takiego czułeś?
– Nie wiem. Może.
– Czyli nie czułeś. Bo gdybyś czuł, wiedziałbyś to na pewno. To najpiękniejsze uczucie pod słońcem.
Kiwnął głową.
– Za dwa tygodnie wyjeżdżasz do Yale, prawda? – zapytałem. – Wierz mi, spotkasz tam na pewno wiele studentek, które zawrócą ci w głowie. – Mam nadzieję, że któraś z nich wzbudzi w tobie takie uczucia, jakie we mnie wzbudza twoja matka.
– Przekonamy się.
– Poza tym z jeszcze jednego powodu powinniśmy wziąć ślub. Wiesz, czuję się niezręcznie, że dzielę pokój z twoją matką, nie będąc jej mężem. Ona zresztą też.
Mimo siedemnastu lat Garret zrozumiał, że dopuszczam go do spraw, których zwykle bronimy zacieklej niż okopów podczas wojny.
– To są wasze sprawy.
– Nie chcemy po prostu stawiać was w kłopotliwej sytuacji. – Odczekałem kilka sekund. – Myślę, że musimy to zrobić. Chcę ją poprosić, żeby poleciała ze mną do Vegas… może już jutro.
– Ona jeszcze nie ma rozwodu – zauważył Garret z krzywym uśmieszkiem.
– W Nevadzie nie dbają o szczegóły. Za jakiś czas wszystko w papierach będzie w porządku.
– Nie mogę… wyjść ze zdumienia.
– Na razie nie mów nic matce – poprosiłem go, ale nie wspomniałem, że ma trzymać to w tajemnicy przed Billym. Wiedziałem, że w ciągu następnych pięciu minut Garret wszystko mu opowie. Chciałem, żeby to zrobił.
– Chyba już wrócę – oświadczył Garret. – Muszę dojść do siebie po tej niezwykłej nowinie.
– Zobaczymy się później?
– Tak.
Popatrzyłem za nim, gdy ruszył w stronę domu. Kątem oka zauważyłem, że w oknie salonu stoi Julia. Obserwowała nas. Później poczułem na sobie jeszcze czyjś wzrok. Spojrzałem w górę i zauważyłem Billy’ego stojącego na balkonie na piętrze. Gdy zobaczył, że na niego patrzę, odwrócił się i schował do domu. Kiedy znów popatrzyłem na okno od salonu, Julii już w nim nie było.
Nie ruszałem się z miejsca, dopóki Garret nie zniknął w drzwiach frontowych. Gdy zamknął je za sobą, pomyślałem, jak silne psychoseksualne napięcie wywołałem w tym wyspiarskim ustroniu. Niemal widziałem, jak emocjonalne fajerwerki zaczynają sięgać nieskazitelnie czystych tafli szyb.
O trzynastej dwadzieścia z archiwum Cornell Medical Center zadzwoniła do mnie na komórkę doktor Mossberg. Dane, które zebrała, przeglądając mozolnie kartoteki Bishopów, potwierdziły moją teorię, że Darwin Bishop najprawdopodobniej nie zamordował Brooke. Wskazywały za to na kogoś innego – w istocie na osobę, którą podejrzewałem. Kiedy się rozłączyłem, ciężar nowiny sprawił, że kolana się pode mną ugięły. Musiałem głęboko odetchnąć i przełknąć ślinę, żeby nie zwymiotować.
Śmierć Brooke była apogeum mrocznego dramatu, w którym sam niechcący się znalazłem.
Mdłości mi jeszcze nie przeszły, gdy ktoś zapukał do drzwi domku. Zmusiłem się, żeby wstać, i ostrożnie je otworzyłem. Zobaczyłem Billy’ego.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – stwierdził.
– Jestem po prostu głodny i to wszystko – odparłem.
Minął mnie i usiadł na kanapie.
– Garret powiedział mi o tobie i mamie.
Tak jak się spodziewałem.
– No i?
– Wyjeżdżasz się z nią pobrać? Jutro?
– Jeśli twoja matka powie „tak”. Jeszcze jej o to nie zapytałem. – Podszedłem do kanapy i usiadłem na jej drugim końcu.
– Powie.
– Skąd wiesz?
– Nie potrafi powiedzieć „nie”
– Co przez to rozumiesz? – zapytałem.
– To, że nie wszyscy tutaj są głusi i ślepi – odparł, nachylając się do mnie.
– Słucham cię.
– Nie chcę ci łamać serca, ale nie jesteś pierwszym facetem, którego złowiła na haczyk. Jesteś którymś z kolei. – Urwał i zamrugał nerwowo. – Szybko jej się znudzisz. Rozumiesz?
Trzeba kuć żelazo póki gorące, pomyślałem.
– Poradzę sobie – stwierdziłem.
– Wszystko zniszczysz – oświadczył śmiertelnie poważnie. – Któregoś dnia jej odbije i cię zostawi i nigdy już nie będziemy mogli zamieszkać razem.
– Przesadzasz. Wszystko się ułoży. Ludzie się zmieniają.
Billy pochylił głowę i spojrzał na mnie z ukosa.
– Co ty właściwie kombinujesz? – zapytał, przyglądając mi się badawczo. – Jaki jest prawdziwy powód, że chcesz się mnie pozbyć i wysłać do Riggs? Czy przez moją matkę tak ci, kurwa, odbiło, że chcesz wysłać Garreta do Yale, a mnie do tych czubków? – Wstał. – Nigdy nie zamierzałeś tam ze mną pojechać.
– Bardzo się mylisz.
– Nie mogę uwierzyć, że ci zaufałem – rzucił, kręcąc głową.
– Zawsze możesz mi ufać.
Wyszedł z domku.
Stanąłem w oknie i patrzyłem, jak odchodzi w stronę dużego domu. Potem podniosłem słuchawkę i wybrałem numer domowy Arta Fieldsa, szefa laboratorium kryminalnego policji stanowej w Bostonie.
Fields potwierdził, że wyciągnąłem poprawne wnioski na podstawie informacji o grupach krwi, które dostałem od Laury Mossberg. Oznaczało to, że istniał bezpośredni dowód łączący Brooke Bishop z zabójcą. Fields ostrzegł mnie jednak, że jest to wciąż dowód o charakterze poszlakowym, choć przyznał, że dość mocny.
Rozłączyłem się i zerknąłem na zegarek. Była trzynasta dwadzieścia dziewięć. Teraz pozostało mi już tylko poczekać na Julię.
Minęła druga, potem trzecia i czwarta. Zacząłem wątpić, czy mój plan rzeczywiście tak szybko przyniesie wyniki, jakich się spodziewałem. Jednak piętnaście po czwartej Julia w końcu zawołała do mnie, żebym ją wpuścił. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem, jak stoi przede mną w prostej jasnożółtej plażowej sukience. Przez materiał prześwitywały sutki.
– Nie ma powrotu do przeszłości – oświadczyła. – Umowa stoi? Co było, to było?
– Stoi.
– Przysięgasz na śmierć i życie?
Wyszedłem za próg, chwyciłem ją w ramiona i pocałowałem. Gdy się do mnie tuliła, poczułem rosnące podniecenie.
– Wejdźmy do środka – zaproponowała.
Potrząsnąłem głową i przesunąłem ręce po jej udach, zadzierając sukienkę. Wsunąłem palce pod materiał. Nie miała majtek.
– Daj spokój – pisnęła, starając się wyrwać. – Nie róbmy tego na widoku.
Zabrałem ręce, ale pocałowałem ją jeszcze namiętniej.
– Zabierz mnie znowu w jakieś ustronne miejsce – poprosiłem. – Gdzieś daleko stąd. Mam dla ciebie niespodziankę.
Spojrzała na moje krocze.
– Chyba się domyślam.
– Wspomniałaś kiedyś o jakiejś swojej kryjówce.
Uśmiechnęła się.
– Dobrze – odparła.
Poprowadziła mnie obok domu swojej matki, potem przez podwórze za domem, do ścieżki ciągnącej się w głąb gęstego zagajnika. Zaczarowanego lasu. Gdy przeszliśmy jakieś trzydzieści stóp, chwyciłem Julię i przycisnąłem do cienkiego pnia drzewa. Położyłem ręce na jej nogach i przesunąłem je do góry, pod sukienkę. Moje palce wędrowały po wewnętrznej stronie ud coraz wyżej, nie zatrzymując się, aż jeden z nich wślizgnął się głęboko w nią. Pochyliła się, żeby mnie pocałować, ale odsunąłem się. Zabrałem ręce i zadarta sukienka opadła. Odstąpiłem od niej.
– Nie tutaj. Chodźmy tam, dokąd mnie prowadziłaś.
Odwróciła ode mnie twarz. Przez chwilę wyglądała, jakby była zła. Potem jednak uśmiechnęła się figlarnie.
– Złap mnie! – zawołała i pobiegła ścieżką.
Ruszyłem za nią w pogoń. Biegła szybko. Musiałem pędzić z całych sił, aby nie stracić jej z oczu. Ale pomimo tupotu moich stóp i poszumu wiatru w uszach parę razy odniosłem wrażenie, że słyszę za sobą czyjeś kroki. Miałem nadzieję, że nie było to złudzenie. Jeśli wydarzenia rozwijały się zgodnie z moim planem, mieliśmy być z Julią śledzeni, a w kotle miało naprawdę zacząć wrzeć.