W drogerii, w której kupił tabletki, środki antykoncepcyjne w kolorowych opakowaniach wisiały na ścianie w gablocie z pleksi, oprawione jak dzieła sztuki.

Wolał drogerie i różne drobiazgi swojego dzieciństwa. Czterdziestka siedziała mu na karku i właśnie zaczynał odczuwać nostalgię za czasem minionym; jak kotwica wlokąca się za statkiem w sztormową pogodę.

Przypomniał mu się Smoot. Kiedy Graham był dzieckiem, stary Smoot zarządzał drogerią dla lokalnego właściciela i wiecznie przesiadywał koło syfonu. Smoot, który popijał w pracy, zapomniał raz rozwinąć markizę i słońce rozpuściło tenisówki w oknie wystawowym. Zapomniał wyłączyć maszynkę do kawy i trzeba było wezwać strażaków. Smoot sprzedawał dzieciom wafle do lodów na kredyt.

Największą zbrodnię popełnił zamawiając pięćdziesiąt laleczek „Cupie" od komiwojażera, kiedy właściciel wyjechał na wakacje. Po powrocie właściciel wylał go na tydzień. Potem zrobiono wyprzedaż. Pięćdziesiąt laleczek „Cupie" posadzono na wystawie w półkolu, tak że spoglądały na przechodniów.

Oczy miały duże i błękitne jak bławatki. Zaiste przedziwna wystawa, której Graham długo się przyglądał. Wiedział, że to tylko laleczki „Cupie", ale czuł na sobie ich zbiorowe spojrzenie. Tyle ich patrzyło. Wielu ludzi zatrzymywało się, by na nie popatrzeć. Niby plastikowe laleczki, każda z takim samym głupim spiralnym loczkiem, a jednak ich ześrodkowane spojrzenie powodowało wypieki na jego twarzy.

Graham trochę się odprężył. Patrzyły na niego laleczki „Cupie". Zaczął popijać drinka, zakrztusił się i wypluł wszystko na pierś. Po omacku zapalił nocną lampkę i wyciągnął teczkę z szuflady. Wyjął protokoły sekcji zwłok trojga dzieci Leedsów i swoje szkice sytuacyjne głównej sypialni, i rozłożył je na łóżku.

Oto trzy plamy krwi w rogu, a oto pasujące do nich plamy na dywanie. Oto rozmiary trójki dzieci. Brat, siostra, starszy brat. Pasuje, pasuje, pasuje.

Ułożono je w rzędzie, siedziały wzdłuż ściany twarzą do łóżka. Widownia. Martwa widownia. I Leeds. Przywiązany wokół piersi do szczytu łóżka. Siedzi sobie jakby nigdy nic. Stąd plamy podwiązania, stąd plamy na ścianie nad łóżkiem.

Na co spoglądali? Na nic, nie żyli. Ale oczy mieli otwarte. Obserwowali widowisko z udziałem szaleńca i ciała pani Leeds ułożonego koło zwłok jej męża. Widownia. Wariat patrzył na ich twarze.

Graham zastanawiał się, czy tamten zapalił świeczkę.

Drgające światło wywołuje efekt, jak gdyby twarze zmieniały wyraz. Nie znaleziono świeczki. Może pomyśli o tym następnym razem…

Pierwszy odruch sympatii z zabójcą zapiekł i ukłuł jak pijawka. Graham w zamyśleniu przygryzł pościel.

Po co ich znowu przesuwałeś? Czemu ich tak nie zostawiłeś? Jest coś, czego nie chcesz mi wyjawić. Dlaczego? Wstydzisz się? Czy po prostu nie możesz mi tego zdradzić?

Otwierałeś im oczy?

Pani Leeds ci się podobała, nie? Zapaliłeś światło, żeby zobaczyła, jak jej mąż pada z podciętym gardłem, czy tak? Pewnie byłeś wściekły, że musisz nosić rękawiczki, kiedy jej dotykasz, co?

Na jej nodze był talk.

W łazience talku nie było.

Ktoś inny bezbarwnym głosem kojarzył te dwa fakty.

Zdjąłeś rękawiczki, prawda? Talk wysypał się z rękawiczki, kiedy ją zdejmowałeś, żeby jej dotknąć, nie? TY SKURWYSYNU! Dotykałeś jej gołymi rękami, a potem włożyłeś z powrotem rękawiczki i starłeś ślady. CZY OTWIERAŁEŚ IM OCZY GOŁYMI RĘKAMI?

Jack Crawford podniósł słuchawkę po piątym sygnale. Często odpowiadał na nocne telefony, więc był całkiem przytomny.

– Jack? Tu Will.

– Tak, słucham.

– Czy Price pracuje jeszcze w „odciskach"?

– Nie. Siedzi już tylko w laboratorium. Opracowuje katalog pojedynczych odcisków.

– Chyba powinien przyjechać do Atlanty.

– Czemu? Sam mówiłeś, że tutejszy facet jest dobry.

– Jest dobry, ale Price jest lepszy.

– Jaką masz dla niego robotę? Gdzie ma szukać?

– Paznokcie rąk i nóg pani Leeds. Są pomalowane, mają gładką powierzchnię. I rogówka we wszystkich oczach. Jack, on chyba zdjął rękawiczki!

– Jezu! Price będzie się musiał uwinąć – powiedział Crawford. – Pogrzeb jest dzisiaj po południu.

3

– Musiał jej chyba dotknąć – rzekł Graham na powitanie. Crawford podał mu coca-colę z automatu w głównej kwaterze policji w Atlancie. Była za dziesięć ósma rano.

– Tak, poprzesuwał ją trochę – zgodził się Crawford. – Na przegubach i pod kolanami odcisnęły się ślady. Ale wszystkie odciski są od śliskich rękawiczek. Nie martw się, Price przyjechał. Stary zrzęda. Jest już w drodze do domu pogrzebowego. Kostnica wydała zwłoki zeszłej nocy, ale w domu pogrzebowym nic jeszcze nie robili. Coś mi się widzi, że jesteś trochę wykończony. Podłapałeś trochę snu?

– Z jakąś godzinkę. Chyba musiał jej dotknąć gołymi rękami.

– Obyś miał rację, ale laboratorium w Atlancie zarzeka się, że cały czas nosił rękawiczki – powątpiewał Crawford. – Zostawił te gładkie odciski na kawałkach luster. Palec wskazujący z tyłu kawałka wetkniętego w wargę, kciuk z przodu.

– Oczyścił go i włożył tak, żeby się w nim przeglądać – zgadywał Graham.

– Odłamek w jej ustach był zalany krwią. Tak samo te w oczach. Nie zdjął rękawiczek.

– Pani Leeds była przystojną kobietą – zauważył Graham. – Widziałeś przecież zdjęcia rodzinne. Ja bym chciał dotknąć jej skóry w trakcie intymnego zbliżenia, ty nie?

– Intymnego? – Crawford nie potrafił ukryć odrazy w głosie. Nagle zaczął szukać drobnych w kieszeniach.

– Intymnego, byli przecież sami. Inni nie żyli. Mógł im zamykać i otwierać oczy, jak chciał.

– Jak chciał – przytaknął Crawford. – Zdjęli odciski z jej skóry, i nic. Uzyskali tylko odcisk dłoni na szyi.

– Protokół nic nie mówi o badaniu paznokci.

– Paznokcie były chyba pomazane, kiedy brali próbki. Pobrano je w miejscach, w których paznokcie wbiły się w poduszeczki dłoni. Na pewno go nie podrapała.

– Miała ładne stopy – ciągnął Graham.

– No tak. Chodźmy lepiej na górę – uciął Crawford. -

Oddziały zgłosiły się na przegląd.

Jimmy Price przywiózł mnóstwo sprzętu: dwie ciężkie skrzynie, aparat fotograficzny i statyw. Narobił trochę szumu wchodząc do Domu Pogrzebowego Lombarda w Atlancie. Był to kruchy staruszek, któremu długa jazda taksówką z lotniska w porannym tłoku nie poprawiła humoru.

Oficjalny młodzieniec o wymodelowanych włosach skierował go pospiesznie do biura pomalowanego na pomarańczowokremowy kolor. Na biurku stała tylko rzeźba zatytułowana „Modlące się ręce".

Price oglądał właśnie czubki palców „Modlących się rąk", kiedy wszedł sam pan Lombard. Bardzo dokładnie sprawdził upoważnienia Price'a.

– Panie Price, oczywiście pana biuro, agencja czy jak to się zwie, uprzedziło mnie telefonicznie. Zeszłej nocy jednak musieliśmy wzywać policję, żeby usunąć natarczywego faceta, który chciał fotografować zwłoki dla „National Tattler", a zatem muszę uważać. Mam nadzieję, że pan to rozumie. Panie Price, zwłoki wydano nam o pierwszej w nocy, a pogrzeb jest o piątej po południu. Nie wolno nam się spóźnić.

– To nie potrwa długo – zapewnił Price. – Potrzeba mi jednego, w miarę inteligentnego pomocnika, jeśli ma pan kogoś takiego. Czy dotykał pan zwłok?

– Nie.

– Proszę się dowiedzieć, kto ich dotykał. Muszę wziąć od wszystkich odciski palców.

Poranna odprawa detektywów przydzielonych do sprawy Leedsów dotyczyła głównie zębów.

Szef wydziału śledczego policji w Atlancie, R.J. (Buddy) Springfield, krzepki mężczyzna bez marynarki, stał przy drzwiach z doktorem Dominikiem Princim, kiedy meldowało się dwudziestu trzech jego podwładnych.

– Dobra, chłopcy, proszę o szeroki uśmiech na dzień dobry – dowcipkował Springfield. – Pokażcie doktorowi Princi ząbki. O tak, pokazujemy wszyscy. Chryste, Sparks, to twój język, a może połknąłeś wiewiórkę? No, dalej.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: