– Mowy nie ma… – zaczęła, ale Janeczka nie dopuściła jej do głosu.
– Ale my byśmy woleli się z panią zamienić. Mamy coś odpowiedniego.
Sięgnęła do torby. Pawełek podjął temat.
– To jest nasza prywatna własność i możemy z tym robić, co chcemy. Chcemy wymienić na znaczki, dziadek powiedział, że tak może być i że to będzie uczciwe. Mamy nadzieję, że pani się zgodzi.
Zanim pani zdążyła znów zaprotestować, Janeczka odpakowała z serwetki śniadaniowej mały kawałek czegoś twardego. Na stole zalśniło nagle głębokim, tajemniczym fioletem.
– Ach…! – wyrwało się pani.
– To jest pani, a tamto nasze – zadecydował kategorycznie Pawełek. – Sprawa jest fix. Interes ubity.
Pani nie mogła oderwać oczu od kawałka ametystu. Wzięła go do ręki, obejrzała, odłożyła na serwetkę z powrotem.
– Ależ dzieciaki, nie, ja tak nie mogę. Nie, to wykluczone, ja te wasze znaczki przecież wyrzuciłam! Nic mi się od was nie należy, nic absolutnie!
– Owszem, należy się. Może pani zadzwonić do dziadka i on pani wytłumaczy. Albo może nam pani dać swój numer telefonu i dziadek zadzwoni do pani. Inaczej musimy pani oddać znaczki, a wcale nie chcemy.
– A w ogóle to te znaczki są o wiele więcej warte i pani jest przez nas wyzyskana – wyznał bezwstydnie Pawełek. – Wielkie mi co, taki nędzny ametyst!
Pani broniła się coraz słabiej. Nędzny ametyst, większy od dużego laskowego orzecha, połyskujący fioletowo w świetle lampy, miał w sobie nieprzeparty urok.
– No nie, czuję się obrzydliwie… To ma być nędzny…! Chyba że wasz dziadek rzeczywiście potwierdzi… Bez rozmowy z nim ja nie mogę… Mam wasz numer telefonu…
– Dziadek ma inny numer, chociaż nazywa się tak samo jak my, Chabra wieź. Może pani sprawdzić w książce telefonicznej, że jest ekspertem filatelistycznym.
– W takim razie dam wam także mój numer. Proszę, to jest moja wizytówka, Amelia Bortuń to ja. Oświadczam wam, że zadzwonię jeszcze dzisiaj.
– Znaczy, załatwione – rzekł z zadowoleniem Pawełek i podniósł się z krzesła. – Teraz możemy zacząć wyrzucać te śmieci!
Śmieci składały się z butelek i słoików, na których dnie zaschły jakieś resztki, puszek skamieniałej farby, starych butów, miliona skorup, makulatury, zardzewiałych i połamanych szczątków różnych okuć i mnóstwa innych niepotrzebnych rzeczy. Była tam także olbrzymia ilość książek, tych jednakże pani Amelia wyrzucać nie zamierzała. Część chciała zabrać sobie, a część sprzedać w antykwariacie.
– Już się dowiadywałam, trzeba zrobić spis – rzekła z westchnieniem. – Ciągle na to nie mam czasu. Chyba że… Może by tak… Może wy…
Zakłopotała się i popatrzyła prosząco na Janeczkę i Pawełka. Zrozumieli ją od razu.
– Możemy, dlaczego nie – zgodził się ochoczo Pawełek, którego wygarniany przez panią Amelię śmietnik ogromnie zainteresował.
– Tylko nie zaraz – zastrzegła się Janeczka. – Teraz będziemy musieli wrócić do domu. Ale następnym razem… Pani Amelia podjęła nagle męską decyzję.
– Słuchajcie, co byście powiedzieli na to, że zostawiłabym wam klucze? Mam zapasowe. Moglibyście przyjść wtedy kiedy wam wygodniej, a porozumieć się możemy przez telefon. Do wyrzucenia jest to wszystko tutaj, książki trzeba spisać, ja sobie potem wybiorę te dla siebie, a resztę się zapakuje oddzielnie. Dam wam za to wszystkie znaczki z Libii i każę mojemu mężowi kupić coś specjalnie dla was. Zgadzacie się? Tylko… Zaraz…
– Tylko co? – spytał podejrzliwie Pawełek. – Zgadzamy się, nawet i bez znaczków.
– Tylko, o Boże, ten włamywacz! Teraz mi się przypomniał!
– Włamywaczem może się pani nie przejmować wcale – zapewniła lekceważąco Janeczka. – Weźmiemy ze sobą naszego psa.
– I co…?
– Nic. On nam powie, czy w środku jest ktoś. Gdyby był, wcale nie wejdziemy, tylko od razu zawiadomimy milicję i złapią go na gorącym uczynku. Włamywacz się w ogóle nie liczy.
– Do milicji można zadzwonić od Stefka – podsunął Pawełek. – To znaczy od mojego kumpla. On tu mieszka bardzo blisko.
– A czy jesteście pewni, że pies będzie wiedział…?
Obydwoje jak na komendę, prychnęli wzgardliwie. Po krótkiej chwili urażonego milczenia Janeczka raczyła wyjaśnić, że ich pies jest niezawodny. Będzie wiedział, czy włamywacz jest, lepiej od samego włamywacza. Nawet teraz, siedząc w domu, wie, co się z nimi dzieje i czy nie grozi im jakieś niebezpieczeństwo.
– Nasz pies jest po prostu nadziemski – zakończyła wyniośle i z niezachwianym przekonaniem.
Pani Amelia pozbyła się wahań z dość dużą łatwością.
Opuścili mieszkanie wszyscy razem, zamknęła drzwi i dała im klucz.
– W najbliższym czasie przejrzę resztę szaf w tym drugim pokoju – powiedziała z wyraźną, ogromną ulgą. – A za godzinę będę już w domu i zadzwonię do waszego dziadka…
Zaraz nazajutrz wizyta w porządkowanym mieszkaniu połączona została z wizytą u Zbinia. Przyszli za wcześnie, Zbinia jeszcze nie było, należało poczekać na niego małe pół godzinki. Honory domu czynił Stefek, kumpel Pawełka.
Kiedy otwierał im drzwi, wyglądał całkiem normalnie. Natychmiast potem jednakże, wedle opinii Pawełka, napadło go coś, co potocznie nosiło nazwę małpiego rozumu. W nagłym wybuchu niepojętego szału rzucił się do zabawiania gości. Zrujnował krzesło turystyczne, które złamało się, kiedy runął na nie z impetem, mającym zaprezentować swobodę i nonszalancję, wyrwał z zawiasów drzwiczki biblioteczki, otwierając je z niedbałym rozmachem, i stłukł lampę za pomocą zamaszystych gestów, obrazujących szerokie horyzonty i wzgardę dla drobiazgów. Gadał przy tym jak nakręcony. Nie rozumiejąc zjawiska, Pawełek przyglądał mu się podejrzliwie, nieufnie i ze zdumieniem.
Janeczka odgadła od razu. Najzwyczajniej w świecie Stefek zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i gwałtowne uczucie wstrząsnęło nieco jego umysłem. Nie zamierzała odpłacić mu wzajemnością, przyjmowała hołdy z królewską wyniosłością i lodowatym lekceważeniem aż do chwili, kiedy niezdolny do opanowania rozszalałej energii Stefek wpadł na szczęśliwy pomysł zachwycenia się Chabrem. Wówczas zmiękła nieco i pozwoliła sobie na okazanie odrobiny łaskawości, dzięki czemu Stefek zmiótł z komody porcelanowy talerz z owocami i wyrwał ze ściany gniazdko elektryczne. Gniazdko miało z Chabrem ścisły związek. Włączony był do niego sznur stłuczonej lampy, który przeszkadzał psu ułożyć się wygodniej.
Sam Stefek nie precyzował miotających nim emocji. Nie mógł pojąć, jakim cudem nie zauważył dotychczas bóstwa, chodzącego do tej samej szkoły. Do niższej klasy wprawdzie, ale jednak… Ujrzał je dopiero, kiedy wkroczyło w progi jego domu i zajaśniało blaskiem złocistych włosów i gwiaździstych, błękitnych oczu. Pewnie przedtem był ślepy. Ten Pawełek, to chyba kretyn, skoro do tej pory sam składał mu wizyty, mając taką siostrę… Chociaż z drugiej strony owszem, kumpel na poziomie, inteligentny wyjątkowo, równy facet i przyjaciel od serca… I co to za pies prze- cudowny, takiego psa w życiu nie spotkał…!
Widząc całkowitą niemożność stłumienia tego jakiegoś tajemniczego obłąkaństwa, które znienacka opętało jego dotychczas normalnego kumpla, Pawełek energicznie wkroczył do akcji. Niektóre sprawy koniecznie należało załatwić przed powrotem do domu Zbinia. Stłuczona lampa i połamane krzesło zostały uprzątnięte, urwane drzwiczki wyjęto z zawiasów do reszty i odstawiono pod ścianę. Pod wpływem presji fizycznej Stefek zostawił w spokoju rower, na którym zamierzał zaprezentować jakieś wymyślne akrobacje. Udało się go w końcu w pewnym stopniu unieruchomić.
– Zamknij się i słuchaj, co mówię! – zażądał zirytowany Pawełek, niepewny, czy pomieszanie zmysłów Stefka nie okazało się trwałe. – Przede wszystkim to jest absolutna tajemnica i nie waż się do nikogo w ogóle gęby otworzyć.
Grób i mogiła!
– No coś ty?! – oburzył się Stefek. – Za kogo mnie masz?! Czy ja kiedy cokolwiek komukolwiek…
– Dobra, mówię tylko, żebyś wiedział. Słuchaj, tam gdzie idziemy, może się okazać, że jest włamywacz. Stefek wręcz rozkwitł.
– No to co? Wielkie rzeczy! Mogę iść razem z wami, zobaczysz, jak się załatwia włamywacza…!
– Zamknij się! Nie potrzeba go załatwiać. O rany, idzie o to, że jakby był, przylecę do ciebie zadzwonić na milicję…
– A na plaster ci milicja, co to, sami nie damy rady…?
– Kurczę flak! – wrzasnął rozwścieczony Pawełek. – Dasz mi wreszcie powiedzieć, czy nie?!!!
– Dobra, nadawaj. Chociaż jakieś głupoty tu…
– Zamknij się!!! Musi być milicja, bo jego trzeba złapać oficjalnie! Przyłożyć drągiem z zaskoczenia każdy kretyn potrafi i co z tego? Wyprze się, że tam był i powie, że go elementy napadły i tyle, a musi być złapany na gorącym uczynku! Więc jakby był, przylecę tu dzwonić i trzeba, żebyś wiedział o co chodzi, żeby nie marnować czasu! Rozumiesz, co ja mówię, czy nie?!
Emocje Stefka nie zmalały w najmniejszym stopniu, zmieniły tylko zabarwienie. Rozdrażniony Pawełek wyjawił mu tu jakieś potężne sekrety, w których najwyraźniej w świecie uczestniczyła także jego niebiańska siostra. Za możność wejścia do spółki oddałby wszystko co posiadał, dołożyłby chętnie również mienie swojego brata i swoich rodziców.
– Dobra! – rzekł głosem podobnym do dźwięku spiżowej trąby. – Przyswajam, możesz więcej nie truć. Masz mnie po swojej stronie, żelbet i granit! O co chodzi?
Pawełek zawahał się, niepewny, ile można wyjawić szaleńcowi. Siedząca na fotelu w pozie eleganckiej damy Janeczka poruszyła się i wytwornym gestem poprawiła włosy. Doskonale wiedziała, że patrzący w inną stronę wielbiciel nie traci z oczu najmniejszego jej drgnięcia.
– O znaczki – powiedziała chłodno i zwróciła się do Pawełka. – Uważam, że on powinien być zorientowany. Ja mu powiem.
Pierwszych zdań Janeczki Stefek nie zrozumiał, ponieważ brzmiały mu w uszach jak melodia bez słów, coś w rodzaju pień anielskich. Po dłuższej chwili zdołał się jakoś zmobilizować. Pojął, że wszystko obraca się wokół znaczków, które stanowią sedno sprawy. Przeznaczony do łapania włamywacz prawdopodobnie jest wmieszany w znaczkową aferę. Od Zbinia trzeba uzyskać niezmiernie ważne informacje, ma on bowiem bezpośredni kontakt z jednostką, nie dość, że podejrzaną, to jeszcze posiadającą następne ważne informacje. Stefek może dopomóc w tych staraniach, zna własnego brata, wie, co on lubi i w jaki sposób można go dobrze usposobić. Breloczki dla niego przynieśli, ale, być może, istnieje jeszcze jakiś inny, pożądany przez Zbinia przedmiot.