– Dzieci, na litość boską! – wykrzyknęła zamiast powitania. – Wpadłam na włamywacza!

– I co? – zainteresowała się gwałtownie Janeczka.

– Uciekł! Odepchnął mnie i uciekł! Nie mam pojęcia, jak wyglądał!

– Kiedy to było? – spytał pośpiesznie Pawełek. – Dzisiaj?

– Przed chwilą! Przed dziesięcioma minutami! Wejdźcie, przepraszam was, to było takie strasznie głupie…

Pawełek zawahał się na moment, przyszło mu na myśl, że może jeszcze udałoby się tego włamywacza dogonić. Janeczka bystrym spojrzeniem obrzuciła przedpokój. Nie było w nim śladów jakichś gwałtownych poszukiwań, czy zniszczeń.

– Wejdźcie, wejdźcie – zapraszała pani. Pawełek porzucił myśl o pogoni, weszli do pokoju. Pani zapaliła papierosa i usiadła przy stole.

– Coś okropnego – powiedziała trochę żałośnie. – Jak to dobrze, że się akurat z wami umówiłam, chociaż z drugiej strony, to nie było przyjemne spotkanie. Ale śmieszne…

– Niech pani opowie, jak to było – poprosiła Janeczka, siadając obok.

– Może przynieść pani trochę wody, albo co? – zaproponował uczynnię Pawełek. – Może jakichś kropli? Nasza babcia bierze krople na uspokojenie.

– Dziękuję ci, już wzięłam. Znalazłam tu krople walerianowe. Okropne, ale chyba nawet nie zdążyłam się przestraszyć. Otworzyłam drzwi… To znaczy chciałam otworzyć, a nie mogłam przekręcić klucza, pomyślałam, że może zapomniałam zamknąć, jak tu byłam dziś rano. Wzięłam za klamkę, były otwarte, weszłam… I nagle ktoś się na mnie rzucił w przedpokoju, odepchnął mnie i wypadł na schody. Zasłaniał sobie twarz kołnierzem płaszcza… Właściwie nie płaszcza, kurtki. I uciekł. Tak mnie zaskoczył, że właściwie zdenerwowałam się dopiero potem…

Pawełek zdecydował się usiąść na sąsiednim krześle. Wymienił spojrzenie z siostrą i zagapił się na panią. Pani zgasiła papierosa i natychmiast zapaliła następnego.

– Pierwszy raz w życiu widziałam włamywacza – wyznała bezradnie. – Nie wiem, co powinnam zrobić.

– Przede wszystkim zobaczyć, co ukradł – poradziła rzeczowo Janeczka.

Pani odetchnęła głęboko i potrząsnęła głową.

– Nie mam pojęcia, czy w ogóle ukradł cokolwiek. A nawet jeśli, nie dowiem się tego nigdy w życiu.

– Jak to? – zdziwił się Pawełek.

– To nie było moje mieszkanie, tylko mojej ciotki – wyjaśniła pani smętnie. – Moja ciotka umarła prawie półtora roku temu. Napisała testament i uczyniła mnie swoją spadkobierczynią. To jest mieszkanie własnościowe, zamierzam je sprzedać, ale musiałam przedtem przeprowadzić postępowanie spadkowe. Trochę to się przeciągnęło i dopiero niedawno zaczęłam tu robić porządek. Muszę je opróżnić oczywiście, nie będę przecież sprzedawała ze śmieciami. Nie mam pojęcia, co ciotka posiadała, dowiaduję się stopniowo, ale to jest straszna robota. Nie ma tu już żadnych pieniędzy, ani w ogóle nic cennego… To znaczy przypuszczam, że nie ma. Moja ciotka mogła coś gdzieś schować, jakieś srebra na przykład, czy coś w tym rodzaju. Trochę już miała sklerozę… Jeżeli ten złodziej to ukradł, nie zgadnę przecież, bo nic o tym nie wiem.

– To na nic – zawyrokował Pawełek. – Nawet milicja odpada, bo nic im pani nie powie. Ani co ukradł, ani jak wyglądał, do bani takie zeznanie.

– No właśnie…

– A czy była jakaś różnica? – spytała Janeczka. – To znaczy, jak pani weszła i rozejrzała się, czy zobaczyła pani, że jest jakoś inaczej?

Pani pokręciła głową.

– Nie. Sami widzicie, że jest bałagan, ale to ja ten bałagan zrobiłam. W tym drugim pokoju i w kuchni wygląda tak samo, jak zostawiłam ostatnim razem. Wiecie, mnie się wydaje, że on nie zdążył. Chyba włamał się tu na krótko przed moim przyjściem, takie mam wrażenie.

– I od razu go pani wypłoszyła! – ucieszył się Pawełek. – Bardzo dobrze. Ciekawe, czego szukał…

– Zaraz – przerwała Janeczka. – A dlaczego pani to robi tak po kawałku? Dlaczego nie za jednym zamachem?

– Bo nie daję rady. Jeszcze nie wiem, co zrobię z meblami. Potrzebne rzeczy przenoszę stopniowo, śmieci wyrzucam…

Pawełek prychnął z naganą. Janeczka zgromiła go wzrokiem.

– I nikt pani nie pomaga? – spytała niedowierzająco i z odrobiną zgorszenia.

– Ach nie! To znaczy tak, ale w niewielkim stopniu. Kuzyn mojego męża pomaga mi czasem, ale on pracuje, mało ma czasu. A mojego męża nie ma, jest w Libii. A ja też pracuję i mam małą córeczkę, muszę ją zostawiać u sąsiadki, a w ogóle mieszkam na Chomiczówce, to strasznie daleko stąd, więc sami rozumiecie, że mam same trudności. Nic nie poradzę, jeszcze się to przeciągnie.

– W wyrzucaniu śmieci moglibyśmy pani pomóc – zaofiarował się wspaniałomyślnie Pawełek.

– Moglibyście, naprawdę…?

– Oczywiście – potwierdziła Janeczka. – Mieszkamy dosyć blisko, więc dla nas to nic takiego.

– Przyjmuję z wdzięcznością! – rozpromieniła się pani i nagle jakby oprzytomniała. – Zaraz, ale przecież nie po to umówiliście się ze mną, żeby mi pomagać w wyrzucaniu śmieci? Co to była za jakaś ważna sprawa? Napisaliście bardzo tajemniczy list. O co chodzi?

Pawełek odchrząknął uroczyście. Janeczka poprawiła się na krześle i sięgnęła po swoją torbę.

– To są dwie sprawy – rzekła z wielką powagą. – Po pierwsze, musi pani wiedzieć, że nasz dziadek jest filatelistą…

– Ekspertem filatelistycznym – poprawił Pawełek.

– Ekspertem. I także zbiera znaczki. I oczywiście zna mnóstwo ludzi, którzy się tym zajmują. Od nieskończonej ilości lat poszukuje takiej jednej, bardzo ważnej kolekcji, która zginęła bardzo dawno temu. To jest skomplikowana sprawa i w to jest wmieszany taki jeden pan, taki… no…

– Troszeczkę podejrzany – podpowiedział Pawełek.

– No właśnie, odrobinę. I w tej pani walizce znajduje się list od niego, od tego troszeczkę podejrzanego pana i chcieliśmy panią prosić, żeby nam pani pozwoliła ten list przeczytać. Jest jeszcze i druga sprawa, ale najpierw chcieliśmy załatwić tę pierwszą.

Otworzyła torbę i wyciągnęła ze środka list. Pani patrzyła na to z wyraźnym zdumieniem. Koperta była otwarta, w dodatku znaczek z niej został już wycięty.

– Czy mam rozumieć, że jeszcze tego listu nie przeczytaliście?

Janeczka się niemal obraziła.

– Oczywiście, że nie! Przecież obiecałam pani, że żadnego listu nikt nie przeczyta! Przyzwoity człowiek dotrzymuje obietnic!

– Bardzo cię przepraszam – powiedziała pani pośpiesznie i z wielką skruchą. – Tak mi się tylko głupio wyrwało… Jasne, oczywiście… Ale może najpierw ja…?

Janeczka bez namysłu podała jej szczątki koperty.

– Właśnie tak myśleliśmy, że może najpierw pani…

Pani wyjęła list. Był krótki, tylko na jednej stronie. Przeczytała, uniosła brwi i podała im kartkę. Janeczka i Pawełek stuknęli się głowami. Pan Fajksat pisał:

„Szanowna Pani. Pozwalam sobie zwrócić się do pani, jako bliski znajomy pana Jeremiego Płoszyńskiego, który o ile wiem, był zaprzyjaźniony z Pani nieżyjącym Małżonkiem. Pan Płoszyński poinformował mnie, iż w posiadaniu Małżonka Pani znajdowały się bardzo mnie interesujące walory, przede wszystkim pierwsza Polska, nadruki na zaborze austriackim i niektóre błędy. Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby zechciała Pani udzielić mi informacji na ten temat. Uprzejmie proszę o odpowiedź listownie lub telefonicznie. Z głębokim poważaniem. Zenobi Fajksat.”

Janeczka uniosła głowę i roziskrzonym wzrokiem popatrzyła na Pawełka.

– Dziękujemy bardzo – powiedziała grzecznie. – To jest właśnie to, o co nam chodziło.

– To znaczy co? – zainteresowała się pani. – Co to znaczy pierwsza Polska i błędy na zaborze?

– Tak się nazywają znaczki z tej kolekcji, której poszukuje nasz dziadek – wyjaśnił Pawełek, nie wdając się w sprostowania. – To wiadomość, że ha…!

– Czy mąż pani ciotki zbierał znaczki? – spytała Janeczka.

– Nie wiem – odparła pani trochę niepewnie. – Jakoś nie zwróciłam uwagi. Ale chyba trochę miał. Zdaje się, że ciotka coś tam na ten temat mówiła, nie pamiętam co. No owszem, oczywiście, że miał! Co teraz?

– Teraz to jeszcze nie koniec. Ja… To znaczy my… No trudno, musimy się pani przyznać, że zapisaliśmy sobie nadawców z tych listów. I chcieliśmy prosić, żeby nam pani powiedziała, czy zna pani te osoby i kto to jest. Bo może jest tu jeszcze ktoś podejrzany, taki jak ten pan Fajksat. O, proszę…

Coraz bardziej zaciekawiona tym wszystkim pani wzięła od Janeczki wygrzebaną z torby kartkę i zaczęła czytać nazwiska. Janeczka i Pawełek czekali w lekkim napięciu.

– Dwie osoby z tej waszej listy możecie wykreślić od razu – powiedziała. – To jestem ja, pod dwoma nazwiskami, panieńskim i obecnym, zapewniam was, że nie napisałam ani słowa o znaczkach i nie czuję się w najmniejszym stopniu podejrzana. Cztery osoby już nie żyją, w tym moja matka i brat wuja. Pozostałe, to są krewni i przyjaciele, przeważnie starsi ludzie, bardzo przyzwoici. Trzech nie znam… Nie wiem, kto to jest.

– No więc chcieliśmy prosić, żeby nam pani pozwoliła tych trzech nie palić – powiedziała Janeczka z determinacją.

– Na wszelki wypadek. I w razie gdyby się okazało, że ktoś z nich jest też podejrzany, żeby nam pani pozwoliła ich listy przeczytać. Tylko w razie potrzeby, bez powodu nie.

Pani zawahała się.

– Naprawdę myślicie, że to jest taka poważna sprawa?

– Wcale nie myślimy, wiemy na pewno.

– No dobrze, w takim razie… Zgadzam się. Zróbmy tak: spalcie od razu…

Obejrzała się, zajrzała do swojej torebki i wyciągnęła długopis. Zaczęła nim stawiać ptaszki na spisie nazwisk.

– Spalcie od razu siostrę wuja, przyjaciela mojej ciotki, kuzynkę i przyjaciółkę z Lublina. Gwarantuję wam, że jedyne znaczki z jakimi mieli do czynienia, to te, które przylepiali na kopertach. Resztę możecie na razie zostawić. Czy teraz zaczniemy…

– Zaraz – przerwała Janeczka. – Teraz druga sprawa. W pani walizce były bardzo ważne znaczki, trzy na jednej kopercie, a jeden luzem. Dziadek powiedział, że to są za drogie rzeczy, żeby tak to sobie zabrać bez niczego. Powinniśmy to od pani odkupić.

Pani żachnęła się gwałtownie.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: