Słuchająca uważnie Janeczka kiwnęła głową.
– Trzeba mu napisać, żeby przysłał co najmniej dwa.
– A pewnie. Dwa albo trzy. Co prawda, nie wiem skąd weźmie, bo jakoś breloczki mi tam w oko nie wpadły, ale nie uwierzę, że nie mają!
– Mają – zapewniła Janeczka. – Widziałam na własne oczy.
– Gdzie?
– W tym kabylskim sklepie w Oranie, tam gdzie matka miała zrujnować ojca. Tam są same najdroższe rzeczy, ale na jeden breloczek może mu wystarczy pieniędzy. A na straganach, jestem pewna, też były. Może zresztą kupić cokolwiek miedzianego, przyczepić do kółka i powiedzieć, że to breloczek.
– Nawet sarni możemy przyczepić – zgodził się entuzjastycznie Pawełek. – Słusznie, pierwszorzędny pomysł, niech przyśle parę takich śmieci, żebym ja miał do tego Zbinia podejście. Chciwy strasznie…
– Ale ja też to chcę zobaczyć! – przerwała stanowczo Janeczka. – Pójdę tam z tobą, jak już będziemy mieli coś od ojca. I też jakiś przyniosę. I nie dam mu wcześniej, tylko dopiero po obejrzeniu wszystkiego.
– Może być, pójdzie na to. Ale musisz mieć coś ekstra, bo dla byle czego on ich nie pokazuje. Stefek musiał mu na klęczkach przysięgać, że ja naprawdę byłem w tej Algierii i jeszcze musiałem mu obiecać, że przyniosę do pokazania różę pustynną i tego zasuszonego skorpiona.
– Same przymusy – skrytykowała Janeczka. – Nie za dużo tego? Oprócz kolekcji, ten Zbinio nam się do czegoś przyda?
– No a jak? Co ty myślisz, że ja bym jak głupi ze skorpionem po mieście latał bez żadnego powodu? Za kretyna mnie masz? Ten Zbinio jest bezcenny!
– Bo co?
Pawełek wydał z siebie triumfujące pufnięcie i wygrzebał z kieszeni mały, niewiarygodnie wyświechtany i pognieciony notesik.
– Dobrze wiedziałem! – oznajmił dumnie. – Chodzą z Czesiem do jednej klasy i ten Zbinio wszystko o nim wie. Czekaj…
– No! – popędziła niecierpliwie Janeczka, bo Pawełek urwał, w skupieniu przeglądając notesik.
– Zaraz. Zapisałem niektóre rzeczy. No więc ten Czesio zbiera, nie uwierzysz, znaczki!
– Coś podobnego…!
– No właśnie. Dziwię się, swoją drogą, że sam nie zgadłem, widziałem go przecież w klubie filatelistycznym. Może dziadek go zna, albo Rafał… Czekaj, to nie koniec. Zbinio wie, że Czesio nie całkiem sam się tym zajmuje, tylko z kimś… Czekaj, po kolei. W ogóle wie dlatego, że daje Czesiowi znaczki, specjalnie się stara po znajomych, rodzinie i tak dalej, a Czesio mu się stara o breloczki. Nie wiadomo skąd, ale miewa takie jakieś prima super. Gadatliwy nie jest, ale czasem mu się coś wyrwie, więc Zbinio wie, że ma spółkę z jakimś facetem. Facet nazywa się… zaraz, gdzie ja to mam… No, jest. Miedzianko. Wiedziałem, że jakoś tak od żmii. Ma chody, Zbinio dokładnie nie wie jakie i gdzie, ale może na poczcie, może tam gdzie te znaczki drukują, może w Centrali Filatelistycznej, w każdym razie dopada próbnych arkuszy, błędnodruków i tak dalej…
– Dziadek powinien o nim wiedzieć!
– Może wie, sprawdzimy potem. Czekaj, to nie wszystko. Oprócz tego Czesio kombinuje z jakimś drugim, który mieszka w Alei Wyzwolenia. Zbinio nie wie, kto to jest…
– Za to my wiemy. Ten Fajksat. Miedzianko gdzie mieszka?
– Zbinio nie wie. Ale za to powiedział mi, że Czesio ciągle grzebie w nekrologach, nic innego w gazetach nie czyta, tylko nekrologi. I pilnuje spadku po nieboszczykach.
– I to coś, czego szuka w śmietnikach, to są znaczki – uzupełniła wzgardliwie Janeczka. – Liczy na to, że będą wyrzucać. Półgłówek.
– Dlaczego półgłówek? – zdziwił się Pawełek. – Przecież wyrzucają! Najlepszy dowód…
Notesikiem wskazał ulokowane na podłodze pod biurkiem szczątki walizki z listami. Janeczka wzruszyła ramionami i popukała się palcem w czoło.
– Właśnie, najlepszy dowód! Czyta nekrolog, dowiaduje się, że ktoś umarł przed chwilą i leci do śmietnika. Zaćmienie umysłowe. Ta pani powiedziała, że jej ciotka umarła już dawno, a listy wyrzuciła dopiero wczoraj. Kto robi porządki z nieboszczykiem na głowie? Zawsze najpierw jest pogrzeb, potem się zastanawiają, a jeszcze później zaczynają sprzątać. Można szukać w śmietnikach, ale przecież nie od razu!
– No fakt – przyznał Pawełek. – I rzeczywiście, szuka, grzebie, a na tę walizkę nie trafił. Ale zdaje się, że to nie o to chodzi.
– A o co?
– Zbinio mówił trochę mętnie. Możliwe, że i wiedział mętnie, bo on się tym nie interesuje, jakby chodziło o breloczki, wiedziałby lepiej. Śmietniki to on przeszukuje tak trochę na boku, a głównie nawiązuje znajomości z rodziną.
– Z jaką rodziną? Nieboszczyka?
– Właśnie. Dowiaduje się, jakoś tam, czy miał znaczki, był filatelistą, albo zostały po nim jakieś listy, albo co. To jest to, co Zbinio wie mętnie. Mnie się wydaje, że on rzeczywiście może się zgłaszać do pomocy. Do załatwiania, do ciężarów, wszystko jedno, ale dopada rodziny nieboszczyka, zanim w ogóle zaczną coś wyrzucać.
Pytająco popatrzył na siostrę. Janeczka zastanowiła się i kiwnęła głową.
– Tak. To ma sens. Może od nich odkupywać na przykład stare książki. Albo zbierać makulaturę. To znaczy udawać, że odkupuje i zbiera, a naprawdę szukać znaczków. Ale ciągle uważam, że to za wcześnie, nikt nie będzie z nim gadał jeszcze przed pogrzebem, to nawet nie wypada.
– Może być jeszcze coś – powiedział Pawełek ostrożnie. – Zbinio mówi, że ten Czesio to lepszy numer, a dla znaczków jest zdolny do wszystkiego. Nie jest wykluczone, że na przykład sprawdza, czy ten nieboszczyk nie mieszkał sam i czy dom nie został pusty. I jak pusty, to tego…
– Włamuje się?
– A dlaczego nie? Zbinio mówi, że wcale by się nie zdziwił…
– Jak sprawdza?
– Nie wiem. Dzwoni do drzwi, telefonuje, patrzy czy jest światło w oknach, czatuje czy ktoś nie wchodzi… Różnie. Może pyta sąsiadów?
– Ma telefon?
– Kto?
– Czesio.
– Nie ma.
Janeczka zdjęła łokcie z biurka Pawełka i wyprostowała się na krześle.
– W takim razie trzeba sprawdzić, czy ten Fajksat ma telefon – orzekła energicznie. – Bo jeżeli tak, to już zgaduję, po co prosto z poczty leci do niego. Skoro mają spółkę, dzwoni od Fajksata.
– Możliwe. Może nawet sam Fajksat dzwoni, w nocy, albo o świcie… Janeczka zauważyła nagle, że czegoś tu brakuje.
– No dobrze, a Bonifacy? Zbinio o nim coś wie?
– Jaki Bonifacy?
– Jak to jaki, sam mówiłeś. Fajksat kazał mu pamiętać o Bonifacym.
– A…! Nie, o żadnym Bonifacym nie było mowy. Może Miedzianko ma na imię Bonifacy? Trzeba zapytać dziadka!
– Zaraz, czekaj! Z samym Miedziankiem do dziadka nie pójdziemy!
Pawełek, który już wystartował ku drzwiom, zatrzymał się w rozpędzie.
– Bo co? – zainteresował się nieufnie.
– Bo jeżeli to jest jakaś podejrzana sprawa, dziadek nam nic nie powie. Będzie chciał nas utrzymać z daleka od zgnilizny moralnej, zapomniałeś, ile razy było o tym gadanie? Trzeba dyplomatycznie.
– Jak dyplomatycznie?
– A o, tak! – rzekła Janeczka i wskazała śmietnik pod biurkiem. – Najpierw załatwimy tę walizkę, zdaje się, że tam są nadzwyczajne rzeczy. Z tym pójdziemy do dziadka, a Miedzianko nam wyjdzie przy okazji…
Zdezelowana walizka całkowicie wypełniona była listami w kopertach. Na niektórych widniał ślad przewiązania sznurkiem, albo może wstążeczką, musiały zapewne przez całe lata stanowić paczki i rozrzucone zostały dopiero przy upychaniu do walizki. Koperty zaopatrzone były w znaczki. Pawełek wlazł pod biurko, wypchnął cały majdan na środek pokoju i sięgnął po list, leżący na wierzchu.
– Nie do uwierzenia! – wykrzyknął, wstrząśnięty. – Popatrz…!
– No więc właśnie, na to trafiłam od razu – odparła Janeczka z satysfakcją. – Nie wiem co zrobić, wycinać, czy zostawić na kopercie. Bo listy, przypominam ci, mamy uczciwie spalić.
– Listy tak, ale koperty? Palenia kopert nie obiecywałaś?
– O kopertach nie było mowy.
– Całe szczęście. No no… Pierwszy raz to widzę na zwyczajnym liście. Czekaj, skoczę do dziadka po katalog!
Odłożywszy z szacunkiem na tapczan obracaną w rękach kopertę, Pawełek wybiegł z pokoju. Janeczka sięgnęła po kopertę i przyjrzała się jej jeszcze raz ze wzruszeniem i podziwem. Znajdowały się na niej trzy znaczki z pierwszej powojennej serii, Traugutt, Kościuszko i Dąbrowski, pieczęć „list polecony” i kasownik z datą. List wysłano 9 listopada 1944 roku z Lublina do Kraśnika. Obydwoje z Pawełkiem znali te znaczki, widzieli je wielokrotnie w katalogu, oglądali w zbiorach dziadka, ale o znalezieniu ich na kopercie, na prawdziwym liście, nie śmieli nawet marzyć. Był to olbrzymi skarb.
– Dziadek mówi, że w czterdziestym czwartym roku list polecony kosztował złoty pięćdziesiąt – oznajmił Pawełek, wracając z katalogiem. – Ten tutaj przylepił złoty siedemdziesiąt pięć. Albo rozrzutnik, albo filatelista.
– Nie powiedziałeś chyba dziadkowi, że coś takiego znaleźliśmy? – zaniepokoiła się Janeczka. – Pokażemy mu to razem z Miedziankiem, nie samo!
– Nic nie powiedziałem, powiedziałem, że robimy sobie porządek. O ten czterdziesty czwarty rok tak tylko spytałem, z ciekawości. Czekaj, niech spojrzę… Ty, o rany, to potworny majątek! I ta baba to wyrzuciła…?!!!
– Gorzej, spaliłaby, gdyby miała piec.
– No to ona musi być nienormalna. Jak robimy? Wycinamy?
– Zwyczajne wycinamy, a nadzwyczajne zostawiamy z kopertą.
Siedząc na podłodze pod biurkiem Pawełka, metodycznie opróżniali walizkę. Ulokowanie jej w pokoju Pawełka, a nie Janeczki, było wynikiem głębokich przemyśleń. U Janeczki raczej panował porządek, pokój Pawełka natomiast wypełniony był tysiącem najprzedziwniejszych przedmiotów, wśród których ich matka, pani Krystyna, dawno straciła orientację. Nie mając pojęcia, jaki rupieć jest najcenniejszym skarbem jej syna, na wszelki wypadek nie wyrzucała niczego i nawet starała się tam możliwie rzadko zaglądać. U Janeczki stara walizka rzucałaby się w oczy, u Pawełka była niedostrzegalna.
Równej wspaniałości, jak ta pierwsza, na żadnej kopercie nie było, chociaż część listów pochodziła z dawniejszych czasów i znaczki z nich doskonale mogły uzupełniać zbiory. Większość stanowiła masówkę. Trochę było zagranicznych, odłożyli je na bok, z zamiarem sprawdzenia później.