– Nie będę teraz latał do dziadka po wszystkie katalogi – powiedział Pawełek stanowczo. – Zgadnie, że coś mamy, i zmarnujemy sobie tego Miedziankę.

Na samym dnie walizki znajdował się mały, stary, mocno zużyty klaserek. Na oko sądząc, nie zawierał imponujących walorów. Powtykane weń były niedbale jakieś stare zagraniczne znaczki amerykańskie, austriackie, francuskie i kilka z różnych egzotycznych krajów. Wszystkie kasowane, odklejone z listów, należało oglądać je przez lupę i zostawili to sobie również na później.

– Wyrzucić niepotrzebne listy, to jeszcze, ostatecznie, można jakoś zrozumieć – powiedział zgorszony Pawełek. – Ale wyrzucić klaser ze znaczkami, to już nie do pojęcia!

– Nawet jej pewnie do głowy nie przyszło, że to w ogóle coś jest – zaopiniowała z niesmakiem Janeczka. – Zobaczyła, że stare i obszarpane i do widzenia. Szkoda, że nie wiem, gdzie mieszka, bo może zostało jej więcej do wyrzucenia.

– W okolicy śmietnika, nie?

– Wszystkie domy tam stoją w okolicy śmietnika.

– I nawet nie wiesz, z których drzwi wyszła?

– Nie wiem, nie patrzyłam. Zobaczyłam ją dopiero, jak przeszła obok. I Chabra nie zawołałam, wcale jej nie wąchał.

– No, to już niefart! – skrzywił się z niezadowoleniem Pawełek. – Ja nie wiem, ale może warto na ten śmietnik popatrzeć codziennie…

Janeczka zmieniła pozycję, przyklękła i zaczęła zgarniać z powrotem do walizki powycinane koperty.

– To już teraz łatwo zrozumieć, dlaczego Czesio siedzi w śmietnikach – zauważyła cierpko. – Nam też niewiele brakuje, ale zdaje się, że tamtego śmietnika on prędzej dopadnie, ma go pod nosem. Zwykły cud, że to ja na tę walizkę trafiłam. Spalimy to jutro w ogrodzie, a teraz chodźmy do dziadka.

– Dobra, czekaj, weźmiemy wszystko. Tu mam jakieś pudełko… O, po butach, bardzo dobre…

– Dzieci, ja nie jestem przesadna, ale dzień pracy trwa tylko do dwudziestej drugiej – powiedziała ich matka, zaglądając przez uchylone drzwi. – Jest pięć po. Mam mówić coś więcej?

– O rany! – zdziwił się Pawełek i zaniechał wytrząsania z pudełka jakichś drobnych śmietków. – Myślałem, że najwyżej ósma!

– Nie musisz – westchnęła Janeczka, podnosząc się z podłogi. – No trudno, niech będzie. Z dziadkiem załatwimy jutro…

* * *

Dziadek z babcią mieszkali w dwóch pokojach na piętrze. W jednym pokoju babcia siedziała przed telewizorem, w drugim dziadek zajmował się tym, czym powinien, mianowicie znaczkami. Na widok wnuków oderwał się od pracy.

– Dziadku, trochę tu mamy byle czego, a trochę bardzo piękne – powiedziała Janeczka tajemniczo już od drzwi. – Chcieliśmy ci to pokazać.

– I zapytać, czy to najpiękniejsze wyciąć, czy lepiej, żeby było z kopertą – dodał Pawełek, stawiając dziadkowi na stole duże pudło od butów, wypełnione znaczkami. – Wolisz oglądać najpierw gorsze, a potem lepsze, czy odwrotnie?

– Zawsze najlepsze należy zostawić na deser – odparł dziadek i sięgnął po fajkę.

W pudełku na wierzchu leżała mała kupka znaczków zagranicznych, a razem z nią zniszczony klaserek. Janeczka i Pawełek na oko ocenili to wszystko jako przeciętne. Dalej znajdowały się polskie, od najmłodszych do najstarszych, a koperta z trzema najcenniejszymi wetknięta została na samo dno. Dziadek spojrzał i odruchowo sięgnął najpierw po klaserek.

Otworzył go i skamieniał. Odłożył fajkę, znalazł lupę, popatrzył przez lupę, podniósł głowę i spojrzał na dzieci prawie ze zgrozą.

– Dzieci, na litość boską…! Przecież to gazetowy Merkury!

Janeczka i Pawełek stropili się odrobinę. Wiedzieli, co to jest gazetowy Merkury, ale oglądali go w naturze tylko raz w życiu i nie rozpoznali w klaserku. Nie przyszło im nawet do głowy, że tam mogłoby się znajdować coś takiego, okrzyk dziadka nieco ich oszołomił.

– Jak to…? – bąknął Pawełek.

Dziadek, na zmianę, to spoglądał na nich, to wpatrywał się przez lupę w znaczek. Wyglądał, jakby nie wierzył własnym oczom.

– Czy to miało być to coś gorszego? – spytał wreszcie jakimś dziwnym głosem. – Mam zrozumieć, że na końcu pokażecie mi Guyanę?

Janeczka otrząsnęła się z wrażenia i szybko pomyślała, że doskonale się składa. Zaskoczony dziadek może im wyjawić różne tajemnice, które w stanie pełnej równowagi starannie by ukrywał. Merkury, owszem jest to nadzwyczajność jeszcze większa, niż ta koperta pod spodem, ale tym zajmą się później. Teraz należy wykorzystać sytuację.

– Nie – powiedziała ze skruchą. – Myśmy nie zwrócili uwagi, że to Merkury, nie sprawdzaliśmy jeszcze w katalogu…

– A osobiście go słabo znamy – wtrącił przepraszająco

Pawełek.

– Sprawdzaliśmy tylko polskie – ciągnęła Janeczka. – Lepiej od razu zajrzyj na dno. Wszystko inne jest zwyczajne.

Dziadek przyjrzał się jej podejrzliwie, odłożył klaserek, ostrożnie wyjął znaczki z pudełka i znalazł kopertę na spodzie. Znów na chwilę znieruchomiał, obejrzał ją przez lupę i znów uniósł głowę.

– Skąd to macie? – spytał surowo.

– Znaleźliśmy – odparł bez namysłu Pawełek.

– Co to znaczy znaleźliśmy? Jak mogliście coś takiego znaleźć? Dzieci, bez żartów, to są drogie rzeczy, to się nie poniewiera po ulicy…

– Owszem, poniewiera się – przerwała stanowczo Janeczka. – Znaleźliśmy w śmietniku.

– Jak to…?!

– Tak zwyczajnie. Jedna pani to wyrzuciła. Na moich oczach.

– Przez pomyłkę…?

– Wcale nie przez pomyłkę. Nawet jej pomogłam. Od razu zobaczyłam, że wyrzuca listy ze znaczkami i zwróciłam jej uwagę. Powiedziała, że ją to nic nie obchodzi i mogę to sobie zabrać, jak chcę. W ogóle miała zamiar spalić. No więc zabrałam i jeszcze po niej posprzątałam.

– Znasz tę pani ą?

– Nie. Zupełnie obca osoba. To było przypadkiem.

Dziadek przypomniał sobie wszystkie znaczki powyrzucane, zniszczone i spalone, o jakich w ciągu całego swojego życia słyszał i wiedział, i westchnął ciężko. Wyobraził sobie, co by było, gdyby Janeczka tego nie uratowała. Do owej pani, wyrzucającej na śmietnik bezcenne skarby, poczuł zdecydowaną antypatię, nie mógł jednakże tego tak zostawić.

– Potrafiłabyś tę panią znaleźć? – spytał, wzdychając ponownie.

Janeczka zawahała się. Na upartego dałoby się tę sprawę załatwić. Na listach znajdowały się adresy, prawdopodobnie widniał tam także adres nieżyjącej ciotki, nawiązanie kontaktu z panią było możliwe, ale nie miała najmniejszej ochoty oddawać takich cudownych znaczków osobie, która je wyrzuca.

– A co? – spytała ostrożnie. – Chcesz, żeby jej to zwrócić?

– Uważam, że powinna przynajmniej wiedzieć, jaką to ma wartość. Należałoby to od niej odkupić.

– Za pół ceny – wtrącił się znów Pawełek z wielką stanowczością. – O całej mowy nie ma, nie zasługuje na to!

– No owszem – przyznał dziadek z wahaniem. – Tu masz trochę racji…

– Albo może zamienić – podsunęła Janeczka. – Możemy jej dać za to któryś ametyst.

– Ametyst! – ucieszył się Pawełek. – Pierwszorzędny pomysł! Ale nie największy, żadne takie, któryś z tych mniejszych…

Dziadek rozważył sprawę i zgodził się na ametyst. Ametysty mieli, przywieźli sobie z Algierii, należały do nich bezsprzecznie i stanowiły coś w rodzaju podarunku losu. Co prawda, losowi wydatnie pomógł Pawełek, własnoręcznie wysadzając w powietrze kamieniołom, ale to tym bardziej, napracowali się i należało się im wynagrodzenie. Mieli tego dwie garście, jedną sztukę mogli poświęcić bez wielkiego

żalu…

– Z tym, że to nie będzie takie całkiem proste – zastrzegła się Janeczka. – Musimy się postarać i proszę bardzo, możemy, ale pod warunkiem.

Załatwiwszy najważniejszą kwestię, dziadek zaczął okazywać lekkie roztargnienie. Peseta wyjął z klaserka niebieski znaczek, obejrzał go ze wszystkich stron, położył na biurku i wyciągnął austriacki katalog.

– Pod jakim warunkiem? – spytał, przewracając kartki.

– Pod warunkiem, że nam coś powiesz. Parę rzeczy… Dziadek znalazł właściwą stronę i znów sięgnął po lupę.

– Typ drugi… No? Ja słucham, słucham…

– Nie słuchać masz, tylko mówić – mruknął pod nosem

Pawełek.

– Chcemy się dowiedzieć, czy pan Miedzianko ma na imię Bonifacy – powiedziała Janeczka podstępnie.

– Bonifacy? – zdziwił się dziadek. – Skąd? Nie żaden Bonifacy, tylko Szymon.

– I czy pan Fajksat ma telefon – dodał szybko Pawełek.

– Nie wiem, czy Fajksat ma telefon, ja do niego nie dzwonię. Jeśli ma, to zastrzeżony – odparł z niechęcią dziadek i nagle oderwał się od katalogu. – Zaraz, chwileczkę… Skąd wy macie takie znajomości? Co to ma znaczyć?

– Wcale nie mamy żadnych znajomości… – zaczął z urazą Pawełek, ale Janeczka mu przerwała.

– Dziadku, dlaczego typ drugi? Powiedziałeś, że typ drugi?

Dziadek natychmiast zapomniał o znajomościach.

– Dlatego, że ma taki napis… Popatrz sama przez lupę. Typ pierwszy w napisie ZEITUNG ma skrzywione I, typ drugi ma proste.

– Tak. Rzeczywiście. Widzę. Niebieski, zero sześćdziesiąt kr. Korony?

– Korony, oczywiście. To znaczy sześćdziesiąt grajcarów.

Pawełek doskonale rozumiał, jaką politykę uprawia jego siostra.

– Zapomniałem, dlaczego ich jest tak mało – powiedział z zakłopotaniem. – Bo w ogóle, to zdaje się, że były pospolite?

– Ponieważ zaklejano nimi opaski na gazety – wyjaśnił dziadek. – Jak sama nazwa wskazuje, były to znaczki specjalne do wysyłania gazet. Żeby rozłożyć gazetę, rozdzierano opaskę, a najłatwiej się rozdzierała akurat na znaczku. Zbieractwo nie było jeszcze wtedy zbyt rozpowszechnione, nikt się nie przejmował zużytym znaczkiem. Jeżeli jakieś ocalały, to tylko dlatego, że nikt nie czytał tej gazety, zostawała złożona tak jak przyszła z poczty, albo przypadkiem opaska rozdarła się inaczej. Wyjątkowo mogło się zdarzyć, że ktoś ostrożnie zdjął tę opaskę z adresem i zadbał o znaczek, i z pewnością były takie wypadki, skoro w ogóle jakieś znaczki zachowały się do tej pory. Przy otwieraniu listu znaczek łatwo może zostać ominięty i nie uszkodzony, przy rozszarpywaniu opaski musi się zniszczyć i w ten sposób większość z nich przepadła.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: