– Ten jest w porządku – oceniła Janeczka, oglądając znaczek przez lupę.
Pawełek odebrał jej lupę i przyjrzał się napisowi z prostym I.
– Tak – przyświadczył dziadek. – Ten akurat został bardzo starannie odklejony, nie ma żadnych uszkodzeń. Piękny egzemplarz! Sprawdzę go później dokładnie…
– Dlaczego pan Miedzianko to jest nieodpowiednia znajomość? – spytała Janeczka z grzecznym zainteresowaniem.
– Miedzianko to jest hochsztapler – odparł dziadek gniewnie. – Nie ma afery, w którą by nie był wplątany, przeważnie sam je powoduje! Uczestniczy… Zaraz, a skąd w ogóle o nim wiecie?
– Dziadku, a czyste? – zaciekawił się z naciskiem Pawełek. – Tych czystych dużo zostało?
Dziadek znów z łatwością dał się zepchnąć z tematu.
– Prawie dwa razy mniej niż używanych. Ale znane są nawet całe bloki, sześć sztuk razem, w jednym kawałku. Z tym, że jest tego niewiele, ja osobiście wiem o trzech. To już ogromny skarb.
– No dobrze, a czy pan Fajksat to też hochsztapler?
– Owszem, ale innego rodzaju. Podejrzana postać, w zasadzie zwyczajny oszust, aleja mam obawy… Dzieci, co to znaczy? Dlaczego wy mnie o tych ludzi pytacie? Co macie z nimi wspólnego?
– Nic – zapewniła Janeczka. – My chcemy wiedzieć, czy te nasze znaczki powinno się zostawić razem z kopertą, czy może lepiej wyciąć. I czy odkleić, czy zostawić razem ze stemplem?
Tym razem dziadek nie pozwolił się skołować. Odsunął fotel od biurka, żeby go nic nie rozpraszało i uważnie przyjrzał się swoim wnukom.
– Moi drodzy, ja jeszcze nie mam aż takiej sklerozy. Nie podoba mi się wasze zainteresowanie takimi ludźmi jak Miedzianko i Fajksat. Chciałbym wiedzieć, jak się z nimi zetknęliście i dlaczego. Proszę o uczciwą odpowiedź.
– Wcale się nie zetknęliśmy – odparł energicznie Pawełek. – Nie widzieliśmy ich w ogóle na oczy.
– Przecież mnie o nich pytacie!
– Toteż właśnie – wytknęła Janeczka. – Pytamy, bo nic nie wiemy. Ale słyszeliśmy o nich.
– Co i od kogo?
– Nic. Że w ogóle istnieją i podobno zajmują się znaczkami. Każdy oddzielnie.
– To znaczy, nie wiemy, czy zajmują się oddzielnie, tylko słyszeliśmy oddzielnie – uściślił Pawełek.
– I będzie dobrze, jeżeli na tym poprzestaniecie…
– Dlaczego? – oburzyła się Janeczka. – Jeśli jest coś podejrzanego, my to chcemy zbadać. Możliwe, że wykryjemy jakąś tajemnicę i będzie z tego pożytek. Ze wszystkich naszych odkryć zawsze jest pożytek i bardzo dobrze wiesz, że nam na to pozwalają!
– Wasi rodzice… – zaczął dziadek dość gwałtownie.
– Nie będziesz przecież szkalował rodziców w obliczu ich własnych dzieci! – przerwał Pawełek ze zgorszeniem i naganą. – To jest niepedagogicznie.
Dziadka omal nie zatchnęło. Zreflektował się.
– Chciałem powiedzieć, że wasi rodzice… To jest… Podziwiam ich lekkomy… to znaczy, chciałem powiedzieć, ich odwagę…
– Dziadku, my się na nic nie narażamy – zakomunikowała dobitnie Janeczka. – Obiecaliśmy im uroczyście, że się na nic nie będziemy narażać i dotrzymujemy obietnicy. Już mamy wprawę.
– I w ogóle nie uważasz chyba, że jesteśmy niedorozwinięci – wytknął z wielką urazą Pawełek. – Już nie mówię, że przecież ten Miedzianko nie czai się na schodach z siekierką, nie?
– A nawet gdyby, to niech się czai do skończenia świata – dołożyła Janeczka. – Nas to nic nie obchodzi, my rozwiązujemy tajemnice za pomocą dedukcji.
Dziadek nieco ochłonął. Odrobinę przesunął fotel w stronę biurka.
– Za pomocą dedukcji, mówicie… No cóż, to byłoby nie najgorzej… Ale to są na ogół sprawy dość nieprzyjemne, powiedziałbym nawet obrzydliwe…
– Młodzież powinna być od dzieciństwa przystosowywana do rzeczywistości – ogłosił Pawełek w przestrzeń.
– No dobrze… Może i macie trochę racji… Ale nie mówcie babci!
– No coś ty?!
Dziadek nad ogromną popielniczką wytrząsnął popiół z fajki i zaczął napychać ją na nowo.
– To są dwie różne sprawy – rzekł po chwili milczenia, wciąż jeszcze z lekkim oporem. – Sami rozumiecie, że w każdym zawodzie i w każdej dziedzinie może się przytrafić jakaś parszywa owca. Filatelistyka nie stanowi wyjątku. Miedzianko prawdopodobnie ma jakiś kontakt z drukarnią i zdarza się, że ktoś dla niego wynosi błędnie wydrukowane arkusze, które powinno się zniszczyć. Nie robi tego jawnie, szczegóły nie są mi znane, ktoś inny się tym zajmuje i niczego mu, jak dotąd, nie udowodniono, ale co się wie, to się wie. Istnieje przypuszczenie, że brał udział w kilku fałszerstwach. W dodatku ktoś fałszuje pieczątki ekspertów i podejrzewam, że Miedzianko ma z nim kontakt. Orientujecie się chyba, że rzadki błędnodruk z pieczątką eksperta jest inaczej traktowany i ma większą wartość… Nie mam pojęcia, kto to robi. Bardzo to wszystko mgliste i niepewne, ale że on nie jest w porządku, nikt nie ma wątpliwości. To jedna sprawa. Natomiast Fajksat…
Dziadek przerwał na chwilę i zaczął zapalać fajkę. Janeczka przysunęła sobie krzesło i usiadła obok biurka, z brodą opartą na zwiniętych pięściach. Pawełek wcisnął się w kąt pomiędzy regałami i przysiadł na małych, przenośnych schodkach. Dziadek zgasił zapałkę i pyknął fajką.
– Natomiast Fajksat – podjął – to jest zupełnie co innego. Fajksat niepokoi mnie osobiście.
Zdziwili się obydwoje. Pawełek wysunął trochę schodki z kąta.
– Bo co? – spytał z zainteresowaniem.
– Muszę chyba zacząć od początku – westchnął dziadek. – Jeżeli chcecie posłuchać…
– No pewnie, że chcemy! – wykrzyknęła Janeczka, podrywając głowę.
Pawełek aż prychnął.
– W ogóle stąd nie wyjdziemy, dopóki nie opowiesz – zapewnił niezłomnie.
Dziadek całkowicie już wrócił z fotelem na poprzednie miejsce i wsparł się łokciem o blat biurka. W drugiej ręce trzymał fajkę.
– Byłem bardzo młodym chłopcem, kiedy znałem pewnego pana, filatelistę – zaczął, zamyślając się. – Było to jeszcze przed wojną. Dziadek tego pana pracował na poczcie akurat w okresie, kiedy pojawiły się pierwsze polskie znaczki, to znaczy pomiędzy rokiem 1860 a 1865. Znaczki Królestwa Polskiego. Zainteresował się tym pierwszym polskim znaczkiem i zgromadził sobie jego wszystkie odmiany, oczywiście czyste, kupowane bezpośrednio na poczcie, gdzie przecież pracował i gdzie miał do dyspozycji wszystkie przychodzące arkusze. Przeglądał je, wyławiał wszelkie niedokładności, odmiany koloru i tak dalej i cały swój zbiór przekazał wnukowi, to znaczy temu panu.
– A ojciec tego pana co? – przerwała z zaciekawieniem Janeczka.
– Ten pan miał na imię Franciszek i nazywajmy go tak, żeby nam się nie myliło. Ojciec pana Franciszka już nie żył w owym czasie, umarł wcześniej niż dziadek, znaczkami się nie interesował. Natomiast pan Franciszek owszem. Zaraz po pierwszej wojnie światowej również zaczął pracować na poczcie, był tam niejako następcą swojego dziadka i oczywiście również kolekcjonował znaczki, z tym, że już w znacznie szerszym zakresie. Ten pierwszy zbiór uzupełnił znaczkami stemplowanymi, próbując stworzyć dwie identyczne kolekcje, jedną czystą, a drugą kasowaną. Udało mu się to prawie całkowicie. Ponadto zdobył także inne znaczki, w tym nasze osławione dziesięć koron z zaboru austriackiego. Przestemplowane na „Poczta Polska”. Tego znaczka opłaty ocalało około osiemdziesięciu sztuk, natomiast tego samego wzoru znaczka dopłaty pozostało, o ile wiem, zaledwie piętnaście…
– Piętnaście sztuk na całym świecie? – spytała Janeczka z niedowierzaniem.
– Piętnaście sztuk na całym świecie – potwierdził dziadek. – Pan Franciszek to miał, czyste i kasowane, widziałem na własne oczy.
– I co? – spytał z przejęciem Pawełek, bo dziadek umilkł, znów kilkakrotnie ciężko wzdychając.
– I tu powoli dochodzę do moich obecnych zmartwień. Kiedy w czasie powstania dom pana Franciszka się zawalił, jego w tym domu nie było. Leżał w szpitalu. Szpital się również zawalił, ale pan Franciszek się uratował, dotarł do swojej rodziny i umarł dopiero w trzy lata później, to znaczy już po wojnie. Widziałem się z nim krótko przed jego śmiercią. Jak wiecie, mnie przez całą wojnę też nie było, w trzydziestym dziewiątym roku wyjechałem sobie na wakacje i już nie zdołałem wrócić. Wróciłem dopiero po wojnie, odnalazłem pana Franciszka i dowiedziałem się od niego, że przed pójściem do szpitala próbował zabezpieczyć swoje zbiory. Mianowicie powkładał wszystko do żelaznych pudeł, oczywiście odpowiednio opakowane i zamierzał te pudła zakopać w piwnicy. Zwlekał z tym, bo się źle czuł i w rezultacie nie zdążył. Poszedł do szpitala, a w domu została jego żona, która zginęła w czasie powstania. Proponowała przedtem, że może ona zakopie pudła, znała jego zamiary, ale nie wiadomo, zakopała, czy nie, żywej pan Franciszek już jej nie widział. Dom się zawalił niecałkowicie. W tej części, gdzie mieszkał pan Franciszek, zawaliły się tylko dwa górne piętra, czwarte i trzecie, on mieszkał na czwartym. Reszta się paliła. Razem wziąwszy, było to jedno gruzowisko.
Dziadek umilkł i znów zaczął opróżniać fajkę. Pawełek podsunął schodki bliżej biurka.
– I gdzie to twoje obecne zmartwienie? – spytał niecierpliwie.
Dziadek westchnął znowu.
– Właśnie do niego dochodzę. Otóż w tym wszystkim wcale nie jest pewne, że jego znaczki przepadły. Przeciwnie, jestem przekonany… Ale zaraz do tego wrócę. A zatem, mogły zostać zakopane w piwnicy i wówczas nic by się im nie stało. Mogły także znaleźć się w tych żelaznych pudłach pod gruzami, na przykład na poziomie drugiego piętra, albo na podwórzu, gdzie wielka część domu runęła. Wówczas również mogły ocaleć nawet w czasie pożaru, bo paliło się tylko to co było na wierzchu, a nie to co pod spodem, później już ta ruina nie była specjalnie podpalana. Równie dobrze pudła się mogły rozlecieć, albo znaleźć akurat w ogniu, wówczas oczywiście zawartość by się zwęgliła. Pan Franciszek powiedział mi o tym po to, żebym spróbował poszukać. Wiedział, że jest ciężko chory, przeczuwał, że umrze, więc scedował to na mnie. Ja już byłem wtedy poważnym zbieraczem, wiadomo było, że tego nie zmarnuję, zostałem niejako strażnikiem tego filatelistycznego skarbu. Oczywiście rozpocząłem starania, ale w momencie kiedy znalazłem się w tym budynku, on już zaczynał być odgruzowywany i porządkowany. Sam go odgruzowywałem. Rozmawiałem z ludźmi, pojawiły się tam jakieś plotki, że podobno ktoś znalazł żelazną szkatułkę, ktoś inny specjalnie szukał, bo wiedział, że w tym domu mieszkał filatelista i odnalazł jakieś ocalałe zbiory. Byłem przekonany, że to właśnie te i z kolei zacząłem szukać owego kogoś. Parę lat to trwało. Nie będę wam tu opisywał wszystkich kolejnych perypetii, ale teraz już nie mam wątpliwości, że ktoś taki istniał, a może do dziś istnieje. Przez trzecie i czwarte osoby dowiedziałem się, że widziano bardzo charakterystyczne zestawienia… A, właśnie, zapomniałem wam powiedzieć, że pan Franciszek miał także Merkurego w specyficznej postaci, mianowicie czyste czworobloki wszelkich wartości i odmian, to znaczy po cztery znaczki razem. Kasowane również miał wszystkie, ale pojedynczo. No i ktoś widział Merkurego, te czwórki, a równocześnie pełny komplet austriackich przedruków razem z dziesięciokoronówką. O pierwszym polskim znaczku również wspomniał, więc z pewnością to było to. Oczywiście pan Franciszek miał więcej znaczków, pamiętam doskonale, bo wspólnie robiliśmy spis, odtwarzając je już po wojnie…