– Nie mam. Nie lubiłam tego Dominika.
Pieczołowicie chowając w notesie dwa kawałki papieru, Jarzębski poczuł w sobie gwałtowną chęć natychmiastowego powrotu do Warszawy. Wiadomość była bezcenna, opłaciło mu się tu przyjechać, nawet gdyby nie uzyskał niczego więcej.
– A jeśli chodzi o dziwne – odezwał się nagle Kajtek. – Które może okazać się ważne… Powiem, co?
Obie facetki odwróciły się i spojrzały na niego. Milczały. Podporucznik wyczuł, że w atmosferze pojawiło się napięcie. Serce mu piknęło, bał się wydać głos, żeby nie spłoszyć szansy. Kajtek zdecydował się bez żadnej zachęty.
– Przytrafiła się bardzo dziwna rzecz – oznajmił. – Ja tu brałem udział w wystawie grafiki i malarstwa, połączone to było z aukcją. Nikt nie rozumie dlaczego, a najmniej ja, ale wszystkie moje rzeczy poszły jak woda od samego rana. Właśnie to czcimy. W dodatku zdaje się, że kupił to jeden facet. Licytowało trzech, ale oni się znali, w szał jakiś wpadli czy co, nic innego, tylko te moje obrazki. Złe nie były, ale żadne cudo. Sam pan mówi, że diabli wiedzą, co się okaże ważne, a to był jakiś obłęd nie do pojęcia. Trzeba było posłuchać licytacji, pazurami i zębami się uczepili!
Od tej informacji podporucznika Jarzębskiego ogarnęło lekkie zbaranienie. Element napięcia w atmosferze nie znikł, trochę tylko jakby zelżał. Coś tu jeszcze musiało być, co usiłowano przed nim ukryć, czegoś chyba brakowało. Jaki, na litość boską, związek mogła mieć zwariowana licytacja z aferą w kraju i z tą drugą Chmielewską…
– Może one były po prostu bardzo dobre, te pańskie prace? – powiedział słabo i już wiedział, że nie trafił, bo powietrze wokół sklęsło. Lęgnąca się euforia przeistoczyła się w przygnębienie, na moment znalazł się tuż obok czegoś istotnego, tylko ręką sięgnąć, i spudłował jak kretyn…
– Na pewno wyróżniały się kolorystycznie – rzekła sucho Alicja Hansen. – Ciesz się, że ci poszły, ale nie popadaj w przesadę i nie napraszaj się na komplementy.
– Nie, ja się naprawdę dziwię…
– No dobrze, powiedzmy resztę – zadecydowała nagle Joanna Chmielewską z wyraźną niechęcią. – Walizki z tymi obrazkami ktoś mu próbował wyrwać już na lotnisku. Potem rozdrapali towar. Można mieć powodzenie, oczywiście, ale aż taka gwałtowność wydała nam się podejrzana, z tym, że nie wiemy, co podejrzewać. Pan jest fachowcem od tych rzeczy, może pan coś myśli…?
Jarzębskiemu zrobiło się trochę głupio, bo trzy pary oczu spojrzały na niego z nadzieją wręcz namacalną. Myśleć, myślał, ale chwilowo główną treścią jego myśli były pojedyncze, oderwane słowa, nieszczególnie eleganckie. Fachowość pomocą nie służyła, coś tu istniało takiego, co mąciło mu umysł. Z całej siły spróbował się skupić.
– A co w tych walizkach było? Tylko pańskie obrazki?
– Także moja nocna koszula i zakrętki do włosów – odparła Chmielewska. – Osobiście to pakowałam. Nikt nie usiłował ukraść później wymienionych przedmiotów, przypuszczam więc, że łakomym kąskiem były jednak grafiki Kajtka. W Polsce takiego rozszalałego powodzenia nie miał, samych walizek też nikt się nie czepiał, może to pomyłka, niech będzie, ale na jakim tle?
Podporucznik Jarzębski napił się koniaku, zakąsił kawą i strząsnął z siebie zły urok. Wydało mu się, że przemógł doznania i zdoła zapanować nad tematem.
– Nie wiem – powiedział stanowczo. – Pomyłka, owszem, ktoś mógł sobie wyobrazić, że doskonałe, fałszywe papierki, po pięć tysięcy dolarów sztuka, przylepione są na plecach tych obrazków na przykład. Ale piątki by nie przeszły, każdą sztukę oglądają pod mikroskopem, więc setki powiedzmy, ile tych setek mogło się tam zmieścić…
– Oj, dużo! – wyrwało się Kajtusiowi.
– No to niechby. Ale nie było ich tam?
– Nie było.
– Zatem pomyłka. Zwracam państwu uwagę, że ja się czepiam jednej afery, bo moim obowiązkiem jest rozwikłać ją i wykończyć. Potrzebna mi do tego ta druga Chmielewska, nie mam życia bez niej! Naprawdę nie da rady jej dopaść?
– Szczerze mówiąc, zastanawiamy się nad tym już trzeci dzień – wyznała smętnie Alicja Hansen. – Dzwoniliśmy do wszystkich znajomych, nigdzie jej nie ma. Sprawdzaliśmy, czy nie wróciła promem, ale nie.
– A hotele?
– Musiałaby chyba upaść na głowę, żeby się zatrzymywać w hotelu, skoro mogła u mnie…
Podporucznik miał wyraz twarzy i oczu taki, że nie wytrzymała. Wzruszyła ramionami i usiadła przy telefonie.
O jedenastej trzydzieści wieczorem SAS poinformował, że owszem. Mieszkała u nich taka przez dwie doby. Wyprowadziła się dziś rano.
Komunikat wywołał osłupienie ogólne i absolutne, bo rzecz była nie do pojęcia. Ceny w SAS-ie nie sięgały wprawdzie wyżyn zawrotnych, ale jednostkę z ubogiego kraju mogły zniechęcić. Wyprowadzenie wydawało się jasne, zabrakło jej pieniędzy, po cóż jednak tam się pchała i gdzie się podziewa obecnie?
– Może pojechała pociągiem – powiedziała bez przekonania Joanna Chmielewska. – Wobec tego ja też wracam. O ile to będzie leżało w moich możliwościach, ukryję ją przed wami, ale wypytani porządnie. Nie wierzę w jej winę, mam na myśli Mikołaja, trzeba znaleźć prawdziwego zabójcę, a w ogóle niech ja się dowiem, o co tu naprawdę chodzi. Jakieś dziwne to wszystko…
Podporucznik Jarzębski był dokładnie tego samego zdania. Patrzył w ogromne okno i usiłował zaplanować sobie dzień jutrzejszy. Alicja Hansen podniosła się z kanapy.
– No dobrze – powiedziała z westchnieniem. – Kajtuś, pomóż mi. Wyciągamy to ostatnie wolne łóżko…
– Ty, popatrz – powiedział do kapitana Frelkowicza jego osobisty kumpel z drogówki, rzucając mu na biurko trzy fotografie. – Jak ci się zdaje, co mogło się stać z pasażerami tego pudła?
Kapitan Frelkowicz był zajęty, ale na fotografie popatrzył. Przedstawiały przerażającą ruinę, będącą kiedyś samochodem. Wykonano je na szosie, niewątpliwie bezpośrednio po kraksie, bo oprócz ruiny znajdowały się na nich także inne pojazdy, widoczne w tle, w tym pogotowie.
– No? – powtórzył niecierpliwie kumpel. – Zgaduj prędzej, bo mam mało czasu, wpadłem tylko na chwilę.
– Żywi w ogóle? – zainteresował się kapitan Frelkowicz z grzeczności.
– Żywi…! Nie uwierzysz! Złamany mały palec u lewej ręki i cięta rana głowy długości trzy centymetry. To kierowca, a pasażer ma dwa siniaki i stłuczony łokieć. Możesz to sobie wyobrazić?
Informacja w zestawieniu ze zdjęciem była tak zaskakująca, że kapitan Frelkowicz popatrzył uważniej, ze zdumieniem i podziwem. Gdyby miał wnioskować z podobizny, spytałby, kiedy pogrzeb. Z czegoś takiego ujść nie tylko z życiem, ale prawie bez obrażeń, to przekraczało ludzkie pojęcie.
– Jakim cudem?
– Na skutek wykroczenia. Nie zapięli pasów. Zderzenie czołowe z ciężarówką, o, tu jej kawałek widać, i od razu w pierwszym momencie wylecieli na obie strony. Nadjeżdżały inne samochody i cud, że ich żaden nie przejechał. Prawie byłem przy tym, za tą ciężarówką jechaliśmy, a od Konstancina akurat Nowak leciał, zdejmowali bandziora i pomogli przy okazji.
– A bandzior co? Uciekł im?
– Owszem, ale wcześniej, wcale go nie mieli. Te dwa zdążyły wyhamować, o…
Kapitan Frelkowicz nagle pochylił się nad zdjęciami ze znacznie większą uwagą. Na poboczu szosy, zaraz za ruiną, widać było fiata 125, stojącego skosem, niewątpliwie w wyniku zarzucenia przy ostrym hamowaniu. Za kierownicą fiata siedział kierowca.
– Tego właśnie wyprzedzał, półgłówek, na trzeciego walił, bo fiat brał dwóch rowerzystów – wyjaśnił kumpel. – Nie ma ich tu, zostali z tyłu. No i nie wyrobił się. Między nami mówiąc, ciężarówka też dobrze grzmiała, wszyscy tam przekroczyli przepisy, z wyjątkiem tego właśnie, siedemdziesiątką jechał, nawet zwolnił i dzięki temu nie rozjechał kretyna…
Kapitan Frelkowicz wyjął z szuflady biurka lupę i zaczął się przez nią wpatrywać w pojazdy. Poczuł dreszcz emocji na plecach. Fiat 125 przemówił do niego od pierwszego rzutu oka, a teraz wrażenie się potwierdzało.
– No dobra, dawaj, bo muszę lecieć – powiedział kumpel. – Napatrzyłeś się.