Kapral Krzysztof Cegna był młody i pełen zapału. Swoje obowiązki traktował poważnie, na zaocznych kursach robił maturę i nade wszystko w świecie pragnął dostać się później do szkoły oficerskiej. Jeszcze później zaś rozwikływać najbardziej skomplikowane sprawy i dokonywać nadludzkich osiągnięć w Komendzie Głównej. Był zdania, że nienaganne pełnienie obowiązków służbowych i zapał, okazywany przy każdej sposobności, to za mało, żeby móc dzięki nim liczyć na rychłą realizację planów. Marzył o jakiejś okazji, którą pozwoliłaby mu się odznaczyć, wyróżnić, udowodnić, że się nadaje, że w zupełności zasługuje i na tę szkołę oficerską, i na Komendę Główną, i gotów był na największe wysiłki i poświęcenia. Zasłyszanymi po drugiej stronie bramy słowami zainteresował się gwałtownie; ostrożnie podszedł bliżej, a w sercu nieśmiało piknęła mu jakaś nadzieja.

– Nawet gdybyśmy przysięgały na klęczkach, że nikomu nie powiemy, to też na nic, bo nam nie uwierzą – ciągnęła grobowo Tereska. – Szczególnie, że potem, jak już popełnią tę zbrodnię, milicja będzie ich szukać i tylko my możemy ich rozpoznać. Ja bym sama siebie zabiła na ich miejscu.

– Boże, Boże! – jęknęła rozpaczliwie Okrętka. – Czy ty jesteś pewna? Przecież to idiotyczne. Może jednak zrezygnują?

– Przestań się głupio łudzić. Sama słyszałaś, wszystko mają ustalone, ofiarę i czas, i miejsce. Mogą uważać, że im się uda i tamten jakiś, i my, mordercy zawsze uważają, że im się uda, bo inaczej żaden by nie mordował. Trzeba coś zrobić.

– Co?

– Nie wiem.

– Milicja! – jęknęła niepewnie Okrętka i Krzysztof Cegna za parkanem drgnął nerwowo. – Może trzeba iść na milicję?

– Nie wiem – odparła Tereska z posępną niechęcią. – Na milicję to jakoś głupio. Przesada. W końcu oni jeszcze nic nie zrobili, dopiero planują. Nie jestem pewna, czy o takim czymś powinno się zaraz donosić milicji. Wtrącimy się niepotrzebnie i po co nam to?

– No więc co? Sama mówisz, że nas też planują! Mamy się pozamykać w piwnicy i przestać wychodzić z domu, aż popełnią tę zbrodnię i aż milicja ich złapie? W mojej piwnicy jest okropnie wilgotno!

– W naszej jest sucho. Nie da rady, musimy chodzić do szkoły, i musimy lecieć do tych ogrodników. Aleśmy się głupio nadziały, nie ma co. Nie wiem, czy nie lepiej siedzieć cicho i udawać, że o niczym nie wiemy, żadna siła na świecie nie udowodni nam, że pamiętamy, co oni mówili. A oni się przekonają, że nic się nie dzieje, my siedzimy cicho i może nam dadzą spokój?

Krzysztof Cegna po drugiej stronie parkanu nie miał pojęcia, co zrobić. Po głowie błąkała mu się zasłyszana, czy może przeczytana gdzieś opinia, że zadaniem milicji powinno być zapobieganie przestępstwom, nie zaś jedynie ściganie zbrodniarzy, których ofiary przyklaskują temu z tamtego świata. Ujrzał przed sobą upragnioną możliwość odznaczenia się chwalebnym czynem i przybliżenia ku życiowemu celowi, i kategorycznie postanowił nie popełnić żadnego błędu. W głosie Tereski, powątpiewającej w sens udania się z donosem do władz, usłyszał ton niechętnego protestu, dalsze jej słowa zaś zaniepokoiły go nad wyraz. Zrozumiał, że nie należy tu działać wprost, może to bowiem mieć niepożądane skutki, i trzeba działać podstępem.

Tereska westchnęła głęboko, oderwała plecy od bramy i ruszyła w dalszą drogę ku domowi. Okrętka, powłócząc nogami, ruszyła za nią.

– A tak porządnie wyglądali w pierwszej chwili! – powiedziała z rozżaleniem.

– Oszalałaś chyba, przeciwnie, wcale nie porządnie! Podejrzanie! Widziałaś, jaki mieli wyraz twarzy! Ten goły był taki uprzejmy, że aż się niedobrze robiło. Musimy uważać. Słuchaj, oni nie wiedzą, gdzie mieszkamy, możliwe, że będą próbowali nas wyśledzić.

– Przecież nie wyszli za nami?

– Skąd wiesz? Diabli wiedzą, gdzie tam była furtka, mogli wyjść furtką i akurat nas zobaczyć. Na wszelki wypadek powinnyśmy wrócić do domu klucząc. Ja pójdę od strony ogrodów i przejdę przez parkan, nie, przez dwa parkany. Wejdę do Olszewskich, a dopiero od nich do nas. A ty… czekaj. Ty im zginiesz z oczu przy tym sadzie na skrzyżowaniu, wleziesz przez dziurę do sadu i przejdziesz koło tych drewnianych bud.

– One są ogrodzone.

– No to co? Nie przeleziesz przez ogrodzenie? Tam są drzewa, nikt cię nie będzie widział i znajdziesz się od razu na waszym podwórzu! Musimy tak zrobić, nie możemy się głupio narażać.

Okrętka jęknęła boleśnie, niespokojnie rozejrzała się dookoła i nagle gwałtownym ruchem przysunęła się do Tereski.

– Słuchaj, za nami ktoś idzie! Nie oglądaj się! O Boże, uciekajmy!

Tereska obejrzała się i zdążyła chwycić Okrętkę za rękaw.

– Zwariowałaś, gdzie lecisz, to milicjant!

– Milicjant?

– No pewnie. Czekaj… A może jednak…

Obie nagle zatrzymały się w miejscu i odwróciły. Krzysztof Cegna zatrzymał się również. Poprzednio zaplanował sobie, że nie zwróci się do obu zamieszanych w zbrodnię jednostek wprost, mogłyby się bowiem wyprzeć wszystkiego i zaciąć w milczeniu, sprawdzi natomiast, gdzie mieszkają i kim są, potem zaś odbędzie naradę ze swoim zwierzchnikiem. Możliwe, że on je zna. W żadnym wypadku nie może pozwolić im teraz na zorientowanie się, że są śledzone.

Okrętka szarpnęła Tereskę za rękę i usiłowała ciągnąć ją w kierunku młodego człowieka w mundurze.

– Przeznaczenie go zsyła – mówi gorączkowo. – Ja tak nie mogę żyć jak dzikie zwierzę w kniei! Przynajmniej go zapytajmy, to nie jest żadne oficjalne miejsce, zapytamy go prywatnie!

Tereska uległaby zapewne bez zbytniego oporu, gdyby nie to, że widok Krzysztofa Cegny nasunął jej pewne skojarzenia. Dokładnie tak, jej zdaniem, wyglądał młody Skrzetuski. Wysoki, szczupły, czerniawy, z twarzą o energicznych, poważnych, szlachetnych rysach… Nigdy w życiu nie przyjęła do wiadomości faktu posiadania przez Skrzetuskiego brody, nie lubiła bowiem bród, i dokładnie ogolony Krzysztof Cegna pasował jej idealnie. Pomimo zdenerwowania i rozterki zdążyła sobie teraz pomyśleć, że Krystyna powinna była zaręczyć się z tym milicjantem, jeśli już koniecznie musiała się zaręczać, i byłaby cudownie dobrana para, Helena i Skrzetuski, historia się powtarza…

Jej historyczno-literacko-matrymonialne skojarzenia trwały krótko, ale ta chwila wystarczyła, żeby Krzysztof-Skrzetuski podjął decyzję. Nie czekając na rezultat szarpania wysokiej, smukłej blondynki przez nieco niższą, równie szczupłą szatynkę o wspaniałych, imponująco rozczochranych włosach, odwrócił się szybko, pośpiesznym krokiem odszedł i znikł w zakamarkach terenów budowy.

Zmierzające ku niemu Okrętka i Tereska zatrzymały się nieco zdezorientowane. Milicjant zawrócił i zdematerializował się w jakimś dziwnym pośpiechu, zupełnie jakby chciał uniknąć możliwości kontaktu z nimi.

– Słuchaj, on uciekł na nasz widok – powiedziała Tereska podejrzliwie. – Co to ma znaczyć?

– No właśnie – odparła Okrętka z oburzeniem – bo stoisz jak słup! Straciłyśmy okazję!

– Głupiaś. W tym jest coś dziwnego. Słuchaj, może to wcale nie był milicjant?

– Tylko co?!

– Tylko jeden z tych bandytów? Przebrany?

Okrętce zrobiło się słabo. Przez głowę przeleciała jej dość trzeźwa myśl, że po pierwsze, milicjant nie był podobny do żadnego z bandytów, a po drugie, jakim cudem w tak krótkim czasie którykolwiek z nich zdążyłby przebrać się, wyśledzić je i dogonić, ale panika przygłuszyła trzeźwość i rozsądek. Nie wdając się w dalsze rozważania, zawróciła i pokonując słabość w kolanach truchcikiem podążyła przed siebie. Tereska ruszyła za nią, zdezorientowana, zaniepokojona i zdegustowana wydarzeniami.

– W ten sposób będziemy tak latały tam i z powrotem do skończenia świata! – wydyszała z dezaprobatą. – Nie leć tak, musimy coś postanowić.

– Ja nic nie postanawiam! – wydyszała Okrętka. – Ja mam tego dość! Wracam do domu i przełażę przez budy! Tam jest pies! Wszystko mi jedno!

Krzysztof Cegna dążył za nimi w pewnej odległości, starając się nie być widoczny i nie tracić ich z oczu. Przeżył moment wahania, kiedy Tereska skręciła między siatki ogrodów, Okrętka zaś popędziła dalej, zwiększając tempo. Szybko zdecydował się sprawdzić adres pierwszej, a potem ewentualnie pogonić za drugą, i stał się świadkiem nader osobliwych poczynań blondynki. Ujrzał, jak przedarła się przez gęste krzewy, porastające przestrzeń między ogrodami, jak przelazła przez siatkę, przekradła się przez ogród i przelazła przez następną siatkę, starając się nie uszkodzić żywopłotów. Przelazł i przekradł się za nią, nie bardzo pojmując, dlaczego stosuje tak dziwną metodę powrotu do domu, nie wszystko bowiem z ich rozmowy usłyszał. Nabrał podejrzeń, że może wdziera się nielegalnie do kogoś obcego, po czym uspokoił się widząc, jak w ostatnim ogrodzie wyprostowała się, wyszła spomiędzy krzaków porzeczek i normalnym krokiem udała się do domu. Ostatecznie upewnił się, że wykrył miejsce zamieszkania jednej ze śledzonych, kiedy siedzący na podwórzu i reperujący rower młodzieniec zwrócił się do niej słowami: – Cześć, siostra!


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: