Pani Marta zawróciła, a Tereska pośpiesznie wycofała się nieco ku górze. Skorupa na twarzy przeszkadzała jej niewymownie. Za drzwiami ukazał się dzielnicowy w towarzystwie… o nieba! Bandziora przebranego za Skrzetuskiego…

Zdrętwiała z przerażenia i zdenerwowania Tereska wyraźnie usłyszała, jak bardzo uprzejmie i równie stanowczo – domagają się natychmiastowej z nią rozmowy. Zdążyła pomyśleć, że to nawet dobrze się składa, bo przynajmniej problem zbrodniarzy od razu się rozstrzygnie, ale natychmiast wróciło przypomnienie nieszczęścia z przeklętą maseczką. Nie zejdzie przecież w tym stanie.

– Tereska! – zawołała pani Marta.

Nie mając pojęcia, co czynić, Tereska milczała. Pani Marta podeszła do schodów i ujrzała za balustradą szlafrok córki.

– Tereska, panowie do ciebie! Zejdźże wreszcie! Dlaczego nie odpowiadasz? Tereska!

Tereska przeraziła się, że matka wejdzie na górę. Postanowiła odpowiedzieć cokolwiek i przekonała się, że ma szalone trudności z otwarciem ust. Uczyniła desperacki wysiłek.

– Zaraz schodzę – odparła niewyraźnie półgębkiem. – Usze się urać.

– Co mówisz? – spytała pani Marta nie mogąc zrozumieć tych dziwnych słów.

Tereska uczyniła większy wysiłek i poczuła, jak skorupa na twarzy trochę pęka, nieprzyjemnie szczypiąc.

– Muszę się ubrać – wymamrotała nieco wyraźniej i głośniej.

– Pośpiesz się trochę!

Tereska wycofała się do swego pokoju. Spłoszona i zdenerwowana coraz bardziej, po krótkim namyśle popędziła do łazienki. Mleko mlekiem, ale może wodą też zejdzie?

Woda, zarówno zimna, jak i gorąca, ślizgała się po zastygłej skorupie, lekko ją tylko rozmazując. Nie było nadziei, że rozmaże całkowicie przed upływem miesiąca. Mleko okazywało się niezbędne.

Przeklinając serdecznie gadatliwą panią Międlewską, milicję i samą siebie za głupie niedopatrzenie, Tereska wpadła w ostateczną rozpacz. Drogę do kuchni przez jadalnię miała odciętą. Ona nie zejdzie, dopóki oni nie pójdą, a oni nie pójdą, dopóki ona nie zejdzie. Sądząc z głosów – do matki i tych dwóch facetów dołączyła babcia. Wszyscy na jej widok dostaną apopleksji…

Wróciła do swego pokoju i z determinacją wyjrzała przez okno. Krata od dzikiego wina, daszek nad kuchennym wejściem, gzyms… Na upartego dałoby się wyjść tędy, a potem można dostać się do kuchni wprost z korytarzyka, od strony ogrodu, nie przechodząc przez jadalnię i hall. Jeśli matka i babcia są w pokoju, kuchnia niewątpliwie stoi pustką, ani ojciec, ani Januszek z pewnością tam nie urzędują…

Januszek skończył reperować rower, wyniósł na śmietnik szczątki starych dętek i różne odpadki i wracając ujrzał w mroku swoją siostrę, złażącą z daszku nad kuchennymi drzwiami. Zainteresował się tym widokiem średnio, ostatecznie każdemu wolno wychodzić z domu tak jak mu najwygodniej, chwilę patrzył, jak też sobie da radę, po czym wszedł do środka i zapalił światło w korytarzyku. Tuż za nim wbiegła Tereska. Januszek odwrócił się do niej z zamiarem zapytania, czy już zawsze będzie opuszczała swój pokój taką drogą, zachłysnął się, na moment zamarł, a potem odzyskał głos.

Zebrani w jadalni usłyszeli wrzask krótki, ale tak straszliwy, że w mgnieniu oka poderwało ich na równe nogi. Krzysztof Cegna okazał się najszybszy. Wpadł do korytarzyka i zdążył jeszcze ujrzeć Tereskę w kuchennych drzwiach.

Nie krzyknął równie przeraźliwie nie dlatego, że przedstawiciel władzy nie powinien reagować na wstrząsające widoki jak rozhisteryzowana stara panna albo jak niedowarzony smarkacz, i nie dlatego, że akurat w tym momencie Tereska wysyczała straszliwym głosem: „Milcz, świnio…!”, ale dlatego, że zwyczajnie zabrakło mu głosu i tchu. Był młody i czegoś takiego nie widział jeszcze nigdy w życiu.

Widząc, że robi się niedobrze, Tereska szybkim ruchem chwyciła to, co znalazła pod ręką, i zakryła tym twarz. Wpadając do kuchni pani Marta ujrzała swoją córkę z głową owiniętą ścierką od talerzy, gorączkowo zrzucającą pokrywki z garnków i rondelków.

– Tereska, na litość boską! – krzyknęła zdławionym głosem.

Tereska porwała garnek z mlekiem i bez słowa wypadła z kuchni, w dzikim galopie rzucając się na górę. Na schodach potknęła się, wylała nieco mleka i zniknęła z oczu rodziny.

Pani Marta usiłowała ochłonąć. Zarówno poczynania jej córki, jak i fakt, że Tereska znalazła się na dole, chociaż uprzednio była na górze i nie schodziła – były całkowicie niepojęte. Pani Marta nie bardzo wiedziała, co zrobić, pędzić za nią czy usiłować wyjaśnić jakoś rzecz tym obcym ludziom, jak można jednak wyjaśnić coś, czego się samemu nie rozumie?

– Bardzo panów przepraszam – powiedziała bezradnie i z zakłopotaniem. – Nie rozumiem, co jej się stało… Młodzież teraz…

– Mnie, proszę pani, już nic nie zdziwi – powiedział dzielnicowy z kamiennym spokojem. – Ja mam z nimi dosyć dużo do czynienia.

– Nie wiem, ale możliwe, że ona zaraz zejdzie…

– Ona nie zejdzie – oznajmił Januszek z głębokim przekonaniem. – Ona jest chyba na coś chora. Ma straszną twarz. Moim zdaniem, to czarna ospa.

– Dziecko, co mówisz! – zdenerwowała się babcia. – To nie jest żadną ospa, tylko ścierka od talerzy. Chyba wyciągnęła ją z brudów. Trzeba tam pójść.

– Ja bym nie szedł – powiedział dzielnicowy ostrzegawczo. – Mnie się wydaje, że lepiej przeczekać.

– No dobrze, ale jak długo?!

Tereska na górze zużyła cały garnek mleka, usiłując zmyć skorupę także z włosów i uszu. Wszelkimi siłami, w gorączkowym pośpiechu, starała się usunąć ślady zabiegów kosmetycznych z umywalki, wanny, szlafroka i podłogi. Wyjaśnień postanowiła kategorycznie odmówić. Badawczo obejrzała się w lustrze, szukając objawów zbawiennego działania maseczki.

Gdyby miała starą, zmęczoną, przywiędłą twarz, skutek maseczki byłby zapewne widoczny. Młodej, świeżej, ożywionej rumieńcem zdenerwowania cery nic nie zdołało jeszcze bardziej odświeżyć. Zdezorientowana nieco, niepewna wyników, wściekła, Tereska zeszła wreszcie na dół.

W pół godziny później radiowóz podjechał pod dom Okrętki, która została brutalnie wyrwana ze snu i siłą zwleczona z tapczanu. Zasłanianie się bólem głowy nic jej nie pomogło, Tereska była bez miłosierdzia.

– Jeżeli ze mnie zrobili głupią i narazili mnie na kompromitację w obliczu tłumów ludzi, to ty też powinnaś się na coś zdobyć – oświadczyła stanowczo i z niejakim rozgoryczeniem. – Nie wiem skąd, ale wiedzą o tych bandytach, a ten Skrzetuski to prawdziwy milicjant. Załatwimy to od razu i będziemy miały z głowy.

– Boże, ratuj, jaki Skrzetuski? – spytała oszołomiona Okrętka, której śniło się jakieś dziwne skrzyżowanie Robin Hooda z Arsenem Lupin i nie była pewna, czy nie śni jej się, dalej.

– Ten na drodze, ten, który uciekł przed nami. Nie zauważyłaś, że jest podobny do Skrzetuskiego? Wtedy, kiedy się użerał ze złapanym na arkan Chmielnickim. Ubieraj się, prędzej!

W komendzie MO zostały potraktowane poważnie i od razu poczuły się bardzo ważnymi osobami. Dzielnicowy, który pracował w tej komendzie od wielu lat, znał nie tylko swój rejon, ale także jego okolice. Żadną miarą nie mogąc dopasować zasłyszanych informacji do nikogo spośród swoich podopiecznych, usiłował zdobyć możliwie dużo szczegółów. Zapał Krzysztofa Cegny działał zaraźliwie.

Tereska i Okrętka z największą dokładnością opisały trzy zbrodnicze indywidua, kilkakrotnie cytując ich rozmowę. Z żalem stwierdziły brak wyraźnych i pożytecznych, rzucających się w oczy, znaków szczególnych, które pozwoliłyby na poczekaniu rozpoznać ich na ulicy, na podstawie samego opisu.

– Miał włochate plecy – powiedziała Okrętka po długim namyśle.

– Który?

– Ten z łopatą.

– Na nic. Przez ubranie czegoś takiego nie widać, a goły po mieście nie chodzi.

– Ten w krawacie miał tępy wyraz twarzy – zauważyła Tereska niepewnie.

– Też na nic. Trzeba by łapać bez mała co drugiego…

W kwestii wzrostu również trudno było coś ustalić, zważywszy, że tylko jeden stał, a dwaj siedzieli. Zdekompletowana odzież uniemożliwiała opis garderoby. Dzielnicowy posępniał coraz bardziej.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: