W stojącym w zaroślach przy bocznej drodze, ukrytym w cieniu, samochodzie na długą chwilę zapanowało milczenie. Trzej siedzący w środku faceci zdumionym wzrokiem śledzili niknące w mroku dziwowisko.
– Niech skonam – powiedział jeden z nich. – Nie wiecie przypadkiem, co to było?
– Go-cart z nożnym napędem? – powiedział niepewnie drugi.
– Za okupacji widywało się takie rzeczy – rzekł trzeci w zadumie. – Ale teraz?
– Dwie dziewczyny to były, nie? Co, u diabła, one miały takiego? To coś, na czym jechały?
– Balię na kółkach. Co cię to obchodzi, odjechały i niech je szlag trafi. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie…
Nieświadome wzbudzonego zainteresowania Tereska i Okrętka stosunkowo szybko załatwiły interesy i umocowawszy sznurkami dwadzieścia dwa drzewka ruszyły w drogę powrotną. Posapując z wysiłku wlokły stół po nierównym terenie, aż wydostały się na szosę, gdzie mogły znów zastosować swoją ulepszoną metodę. Teraz wyglądało to jeszcze dziwniej, bo dwadzieścia dwa drzewka, z porządnie i fachowo zabezpieczonymi korzeniami, stanowiły wysoki, osobliwy, sterczący na wszystkie strony ładunek, one obie zaś, mając po bokach miejsce zaledwie na jedną nogę, z niejakim trudem utrzymywały równowagę. Na samym wierzchu dołożono im jeszcze z dobrego serca trochę malin i porzeczek, które okazały się niezbyt dobrze przymocowane.
– Za mną, z tyłu, zlatuje – powiedziała Okrętka ostrzegawczo. – Trzeba przywiązać, zatrzymajmy się.
– I w ogóle już jesteśmy na zakręcie – zaniepokoiła się Tereska. – To bydlę się jakoś dziwnie mocno rozpędza… Hamuj!
– Jak?
– Nie wiem! Nogą! O rany boskie, coś jedzie!
– Przejedzie nas! – jęknęła rozpaczliwie Okrętka. – Nogi nam poprzetrąca! Uciekajmy!
Od strony Warszawy widać było nadjeżdżający samochód. Tereska i Okrętka razem ze swoim blatem znajdowały się na samym środku drogi. Minimalne nachylenie jezdni na samym początku zakrętu wystarczyło jednakże, żeby solidnie obciążona machina zwolniła, pozwalając im zeskoczyć bez obawy połamania nóg. Jeszcze przez krótką chwilę szarpały się z pojazdem, przy czym w świetle reflektorów wyglądało to tak, jakby duży, suchy krzak miotał się po szosie, aż wreszcie udało im się przepchnąć na pobocze.
Obok przejechał Volkswagen, zwolnił nieco przed zakrętem, zamiótł światłami okolicę i szybko pojechał w kierunku Wilanowa.
– Upiekło nam się – powiedziała Tereska, jeszcze trochę zdenerwowana. – Mam jeszcze jeden sznurek, a w ogóle to zgubiłyśmy porzeczki.
– Będę zdziwiona, jeśli ujdziemy z życiem z tej całej pracy społecznej – oświadczyła z rozgoryczeniem Okrętka i udała się kilkanaście metrów z powrotem po dwa zgubione krzaczki porzeczek. – Przywiąż to przynajmniej jakoś porządnie!
Ze stojącego wciąż w zaroślach tego samego samochodu obserwowały je w napięciu trzy pary oczu.
– Gliny – mruknął z niepokojem jeden z facetów. – Wypatrzyły nas.
– Skąd wiesz?
– Oni jeżdżą Volkswagenami. Wyobrażasz sobie kierowcę, który zobaczyłby na tym zakręcie coś takiego i nie stanął? I nie zrobił awantury? Glina w zmowie z tymi…
Kto wie, może i masz rację?
– Specjalnie wróciła na środek, żeby pokazać, że to tu. Nie podoba mi się to, coś mi śmierdzi.
Trzeci się nagle zirytował.
– Proszę mi tu nie popadać w panikę – powiedział zimno. – Co znaczy tu, jakie tu, pierwszy raz tutaj jesteśmy umówieni! Nikt o nas nic nie wie, proszę bez przesady!
Dwaj pozostali zamilkli.
– A swoją drogą, dobrze byłoby się zorientować, co to jest takiego – powiedział jeden po chwili ostrożnie. – Te dziewuchy i ta… platforma. Dokąd one z tym jadą i w ogóle, co zrobią.
– To zawsze można, tylko nie nachalnie. Mamy dwie godziny czasu.
Samochód powoli wyjechał z krzaków i na miejskich światłach ruszył w kierunku Warszawy.
– Ja się boję za bardzo rozpędzać – powiedziała Okrętka niespokojnie. – To się potem znów nie będzie chciało zatrzymać.
– Pchaj, bo resztę życia spędzimy na tej szosie! Powinnyśmy mieć hamulce, uważam, że Zygmunt mógłby nam zrobić.
– Zygmunt mówi to samo co wszyscy. Że mamy źle w głowie, żeby to tak załatwiać, że trzeba było sobie pozamawiać, a potem wziąć bagażówkę i przywieźć wszystko za jednym zamachem, raz na dwa tygodnie…
Tereska nagle ześliznęła się z blatu, usiłowała stanąć jak wryta, ale ściskany w ręku pałąk pociągnął ją i pobiegła kilka kroków razem z pojazdem. Okrętka zeskoczyła również i wreszcie obie się zatrzymały.
– Co?
– Raz na dwa tygodnie. Przez tego całego Bogusia robimy z siebie kretynki, jakich świat nie widział, mamy rekord Europy! Co się stało?
Tereska robiła wrażenie z nagła olśnionej nadprzyrodzonym blaskiem.
– Raz na dwa tygodnie! No wiesz! Dlaczego tego wcześniej nie powiedziałaś? Przecież to jest genialna myśl! Nie codziennie, tylko raz na dwa tygodnie!
Okrętka wzruszyła ramionami.
– To Zygmunt tak mówi i możliwe, że ma rację. Ale jeśli ci idzie o Bogusia – dodała trzeźwo i niemiłosiernie – to możesz być spokojna, że przyjdzie akurat tego jednego dnia. Specjalnie sobie wybierze. Zawsze tak jest, niezależnie od tego, o co chodzi. Możesz siedzieć rok przy telefonie i czekać, odejdziesz na dwie minuty i właśnie wtedy zadzwoni. A ty nawet nie będziesz słyszeć.
Tereska patrzyła na nią przez chwilę z niesmakiem.
– A w ogóle to i tak za późno – powiedziała gniewnie. – Jutro jedziemy ostatni raz do tego chłopa ze wsi. Potem nam zostaje Tarczyn i Grójec. Rychło w czas Zygmunt wymyślił, ruszył jak martwe cielę ogonem.
– On wymyślił już dawno – zaprotestowała Okrętka, uznawszy za słuszne ująć się za bratem. – Tylko ty nie chciałaś słuchać. Poza tym, mam wrażenie, że i Larwa mówiła coś podobnego, na samym początku. Jedźmy już, bo rzeczywiście zaczniemy nocować po szosach.
Po dziesięciu minutach zmieniły nogi, zamieniając się jednocześnie miejscami. W parę chwil później Tereska obejrzała się raz i drugi, po czym pochyliła ku Okrętce.
– Słuchaj – powiedziała złowieszczym, przenikliwym szeptem. – Nie chcę cię martwić, ale za nami jedzie jakiś samochód.
– No to co? – zdziwiła się Okrętka. – Minie nas, przecież jesteśmy z boku.
– Ale on się wcale nie zbliża. Jedzie cały czas za nami, w tej samej odległości.
Przez chwilę wyglądało na to, że Okrętka udusi się na poczekaniu. Oczy powiększyły jej się do nadnaturalnych rozmiarów, spojrzała na Tereskę, otworzyła usta, zamknęła je, po czym bez słowa zaczęła gwałtownie odpychać się nogą. Tereska, wbrew woli, protestując, dostosowała się do nadawanego tempa.
– Opamiętaj się, zwariowałaś? Co nam to da, przecież nie rozpędzimy tego do stu kilometrów na godzinę! Jak będzie chciał, to nas i tak dogoni! Wjedziemy do rowu!
– Do Chełmskiej już niedaleko… – wydyszała Okrętka.
– Do jakiej Chełmskiej? Po co ci Chełmska? Do szkoły!
– Po żadnej skarpie nie jadę…
– Głupia jesteś, tylko po skarpie! Samochodem po skarpie nie wjadą!
– Wysiądą i dogonią nas na piechotę. To na pewno oni! Mordercy! Idzikowskiego też nie jadę! Tam jest kompletnie ciemno! Tylko przez miasto! Najlepiej przez plac Unii!
– Może jeszcze przez Bielany i Łomianki? Na Belwederskiej też jest ciemno!
– O Boże! No to przez Dolną, tam są latarnie, wczoraj były! Myśmy chyba zidiociały do reszty, w takiej sytuacji plątać się po nocach! Co ta milicja sobie myśli? Ciągle jadą?
– Jadą.
– Nie obejrzę się za nic w świecie!
– Milicja już nas szukała – przypomniała sobie nagle Tereska. – Znaleźli któregoś i chcieli nam pokazać, ale nas nie zastali.
– Matko jedyna, oni się połapali, że milicja za nimi chodzi i że to przez nas! Teraz nas wykończą! Prędzej!
W niezwykle przyśpieszonym tempie, acz nader okrężną drogą, dotarły wreszcie do szkoły i na dziedzińcu zwaliły ładunek. Tajemniczy samochód ciągle jechał za nimi. Przy samej szkole gdzieś znikł im z oczu.
– Siedzą za byle którym rogiem zaczajeni – powiedziała Okrętka nerwowo. – Ja nie idę do domu. Wchodzę przez okno do piwnicy i nocuję w szkole. A już bądź pewna, że nie wracam z tą patelnią!