– Wózek możemy zostawić, zabierze się go jutro – zgodziła się Tereska. – Do domu musimy wrócić, bo inaczej rodzina podniesie raban. Musimy tylko coś sobie znaleźć do obrony; jakieś drągi albo co.

– Mogłybyśmy zadzwonić z sekretariatu po pomoc.

– Nie da rady, sekretariat zamknięty, nie będziemy się przecież włamywać. Chodź, nie wygłupiaj się, jeszcze nie jest tak późno, a latarnie świecą.

– Koło mnie nie świecą!

– To najpierw pójdziemy do mnie i zadzwonimy na milicję. A jutro, jak będziesz wracała z miasta, weźmiesz po drodze tego pagaja i spotkamy się przy skarpie…

– Jeśli myślisz, że ci się uda zmusić mnie, żebym się jeszcze i jutro pętała po nocy, to się grubo mylisz – przerwała Okrętka gwałtownie. – Mogę jechać po południu albo wcale! Boguś nie jest wart mojego życia!

Tereska zawahała się, po czym przyznała rację przyjaciółce. Najlepiej byłoby jechać zaraz po szkole, ale ona ma korepetycje, na które nie zdąży wrócić. Pojadą zatem o wpół do piątej i uda im się załatwić wszystko jeszcze przy świetle dziennym.

Pani Marta nie czatowała już na córkę i w domu Tereski panowała cisza i spokój. Samochodu po drodze nie widziały, ale za to wyraźnie szedł za nimi jakiś człowiek. Okrętka zaczęła poszczekiwać zębami.

– Żeby ten Zygmunt się domyślił i przyszedł. To jest świnia, nie brat!

– Przecież nie wie, gdzie jesteś – zauważyła przytomnie Tereska. – Zadzwonimy na komendę, skoro dzielnicowy chciał z nami rozmawiać, to może już coś wie…

Dzielnicowego wprawdzie w komendzie nie było, ale funkcjonariusz dyżurny miał jego domowy numer telefonu i został upoważniony do podania go Teresce. Dzielnicowy w domu wysłuchał dość chaotycznych informacji i kazał zaczekać.

Pojawił się przed furtką w pół godziny później w towarzystwie nie odstępującego jego boku w tej sprawie Krzysztofa Cegny. Obaj byli po cywilnemu, podeszli piechotą, radiowóz zaś, którym przyjechali, zostawili o dwie ulice dalej. Dzwonić do furtki nie mieli potrzeby, Tereska z Okrętką bowiem czekały siedząc na schodkach przed drzwiami poszczekując zębami tak z zimna, jak ze zdenerwowania. Nigdy jeszcze dotąd widok przedstawicieli władzy nie sprawił im takiej przyjemności.

– …i mam wrażenie, że w tym samochodzie było trzech facetów – zakończyła Tereska z przejęciem szczegółową relację.

– A jeden szedł za nami aż tu – uzupełniła Okrętką.

– Sprawdziliśmy te działki – powiedział w zadumie dzielnicowy. – Jedna należy do pielęgniarki ze szpitala na Madalińskiego, a druga do emerytowanego głównego księgowego jednego biura projektów. Ani ta pielęgniarka, ani ten emeryt nie pasują do rysopisów. Ale czasem tam pracują ich rodziny i dwie osoby będą panie musiały obejrzeć. Możliwe, że będziecie musiały zwolnić się ze szkoły na jakie pół godziny.

– Na całą – poprawiła Okrętką stanowczo. – I najlepiej na historię.

– A to już nie wiem, kiedy wam wypadnie…

– No dobrze, a co teraz? – przerwała z niejaką urazą Tereska, niepewna, czy pretensje powinna mieć do Okrętki za przesadne zdenerwowanie, czy do milicji za przesadny spokój. Dzielnicowy i Krzysztof Cegna zachowywali się tak, jakby przyszli z wizytą na towarzyską pogawędkę. – Ci, co za nami jechali, w ogóle pana nie interesują?

– A owszem, interesują. Zdaje się, że po drodze tutaj minęliśmy jednego. Już tam nasi koledzy sprawdzą, kto to jest.

– Kiedy? Przecież oni uciekną!

– Nie uciekną, nie ma obawy. Ten obywatel ich zawiadomił.

Ruchem głowy wskazał Krzysztofa Cegnę, który przez cały czas spokojnie stał na uboczu i pilnie słuchał. Tereska i Okrętka przyjrzały mu się podejrzliwie.

– Jak zawiadomił? – spytała nieufnie Okrętka. – Przecież tu stoi. Nie krzyczał i nie machał rękami. W ogóle nic nie zrobił.

Coś w atmosferze konwersacji sprawiło, że dzielnicowy poczuł się mile rozbawiony. Afera mogła być poważna, zapobieżenie przestępstwu wydawało się trudne i skomplikowane, odrywanie się od spóźnionej kolacji było nieprzyjemne i uciążliwe, ale cała działalność Tereski i Okrętki wprowadzała element rzadkiej w jego zawodzie pogodnej beztroski.

– Już my mamy swoje sposoby – odparł ze śmiertelną powagą. – Taki specjalny rodzaj zawodowej telepatii…

– Krótkofalówka – mruknęła Tereska, przyglądając się z zajęciem Skrzetuskiemu w cywilu. – Nie wiem, gdzie ją ma, bo nic nie widać. Pewnie miniaturowa. To co teraz?

– Nic. Pani jest na miejscu, a panią podwieziemy do domu i wszystko będzie w porządku. A tych bandytów to już sobie sprawdzimy…

* * *

Nic nie myśląc, bez żadnych przeczuć, w okropnym pośpie chu Tere ska przebierała się w gorszą odzież. Włożyła zeszłoroczną spódnicę, wypchniętą na siedzeniu, bardzo stare, nie doczyszczone buty i stary żakiet z każdym guzikiem innym. Obie z Okrętką stosowały dyplomatyczne metody działania, co polegało na starannym doborze garderoby. Do ubijania interesu występowały w stroju wytwornym, eleganckim i robiącym jak najlepsze wrażenie, po obiecane już drzewka natomiast udawały się ubrane jak najgorzej. Czyniły to nie tylko dlatego, że wytworny strój mógłby ulec zniszczeniu, ale też i dlatego, że dwie eleganckie, młode damy, wlokące załadowany patykami stół na kółkach lub też jadące na nim, zwracały uwagę absolutnie wszystkich napotkanych osób. Dwie obszargane młode robotnice, ciągnące cokolwiek, nie budziły prawie niczyjego zainteresowania, wyglądały bowiem na osoby zatrudnione przy porządkowaniu ulic i skwerów.

Wiązała właśnie przed lustrem starą chustkę na głowę, śpiesząc się, bo dochodziło wpół do piątej, o wpół do piątej zaś była umówiona z Okrętką, która miała czekać razem ze stołem przy zejściu ze skarpy, kiedy nagle zadźwięczał dzwonek u drzwi wejściowych. Drzwi jej pokoju były uchylone. Dobiegały do niej głosy, które w chwilę potem rozległy się w hallu, i Tereska przed lustrem zamarła.

Boguś!!!

Skamieniała, dziwnie osłabła, pozbawiona sił, z twarzą zaczynającą płonąć rumieńcem, z sercem wykonującym dziwne sztuki na całej przestrzeni od gardła do kolan, trwała w bezruchu, trzymając w rękach końce zawiązywanej pod brodą chustki. Myśli, na długą chwilę zatrzymane w biegu, ruszyły nagle do szaleńczego danse macabre. Ta buła na tyłku. Twarz. Ledwo odrobina pudru, gdzie ten kunsztowny maquillage? Musi wyjść, jasne pioruny, do diabła, Okrętka tam czeka!!! Miała rację, oczywiście, właśnie dziś! Jezus Mario, co zrobić?

Nad wszystkim zaś górowało błogie, obezwładniające szczęście. Boguś… Jest Boguś! Przyszedł… Za chwilę go zobaczy…

– Tereska! – zawołała z dołu pani Marta. – Masz gościa!

Zdeterminowanym gestem Tereska zdarła z głowy chustkę. Przejechała grzebieniem po włosach. Zawahała się, szarpnęła zamek u spódnicy, zapięła go z powrotem, zdjęła z nogi jeden but, włożyła go i nie zdając sobie sprawy, co czyni, zapięła krzywo guziki żakietu. Nie wiadomo po co chwyciła chustkę, bardziej podobną do ścierki od podłogi niż chustki na głowę, i wypadła z pokoju.

Boguś stał na dole, oparty o poręcz klatki schodowej i trochę drwiąco spoglądał ku górze. Wytęskniony widok sprawił, że Tereska musiała się zatrzymać i uczynić gigantyczny wysiłek, żeby nie spaść ze schodów. Zeszła powoli, na uginających się nogach, trzymając się poręczy.

– Ale mam do ciebie szczęście – powiedziała z rozgoryczeniem, spod którego przebijała płomienna radość. – Nie mógłbyś przedtem zadzwonić i uprzedzić, że przyjdziesz?

Boguś z zainteresowaniem przyglądał się chustce.

– Czyżbym znów trafił nie w porę? – spytał z uprzejmą ironią. – Ta rzecz wydaje mi się mniej niebezpieczna od tamtego narzędzia… Nie mogłem zadzwonić, bo wcale nie wiedziałem, że przyjdę. Byłem znów w tej okolicy i nagle mi przyszło do głowy, że mógłbym to wykorzystać i wpaść na chwilę. Wybierasz się gdzieś? Nie krępuj się mną, wpadnę innym razem.

Tereska poczuła, jak jej się robi zimno w środku i całe wnętrze dziwnie kamienieje. Błyskawicznie podjęła decyzję.


Перейти на страницу:
Изменить размер шрифта: