Rozdział 1
Wiedziałam, że „Leśnik” jest tuż obok mnie, bo jego kolczyk połyskiwał w blasku księżyca. Pozostałe znaki rozpoznawcze mego partnera, czyli koszulka z krótkim rękawem, lekka kamizelka kuloodporna, gładko zaczesane do tyłu włosy i dziewięciomilimetrowy glock, ginęły w mroku nocy. Nawet odcień jego skóry wydawał się dopasowywać do ciemności, przez co Ricardo Carlos Manoso przypominał kubańsko-amerykanskiego kameleona.
Ja, ze swoimi błękitnymi oczyma i mleczną karnacją, będącymi, o dziwo, rezultatem włosko-węgierskiego pochodzenia, nie byłam tak przystosowana do wykonywania potajemnych nocnych zadań jak mój towarzysz.
Październik miał się ku końcowi i w Trenton panowały ostatnie dni pięknej złotej jesieni. Siedzieliśmy z „Leśnikiem” przyczajeni za wielkim krzewem hortensji na rogu ulic Patersona i Wycliffa. Nie podziwialiśmy bynajmniej uroków babiego lata, nie napawaliśmy się też swoim towarzystwem ani niczym innym. Tkwiliśmy tam od trzech godzin, nic więc dziwnego, że zaczęło się to negatywnie odbijać na naszych nastrojach.
Obserwowaliśmy duży drewniany dom przy Patersona 5023, gdyż dostaliśmy cynk, że Kenny Mancuso zamierza odwiedzić swoją dziewczynę, Julię Cenettę. Mancuso był oskarżony o postrzelenie w kolano pracownika stacji benzynowej (dziwnym zbiegiem okoliczności swego dawnego serdecznego przyjaciela). Firma poręczycielska Vincenta Pluma wpłaciła za niego kaucję, dzięki czemu mógł wyjść z aresztu i powrócić na łono praworządnego społeczeństwa. Ale zniknął zaraz po wyjściu na wolność i trzy dni później nie zjawił się na wstępnym przesłuchaniu. Co zrozumiałe, Plum nie był tym uszczęśliwiony.
Lecz skoro ryzykowne decyzje Vincenta Pluma pozwalały mi zarabiać na życie, miałam swoją prywatną opinię na temat zniknięcia Mancusa. Vinnie to mój krewny i zleceniodawca. Pracuję u niego jako łowca nagród, czyli ktoś, kto tropi ukrywających się przestępców i oddaje ich w karzące, choć czasami przykrótkie, ręce sprawiedliwości. Nagroda za sprowadzenie Kenny’ego wynosiła dziesięć procent od sumy jego kaucji opiewającej na pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Część tej nagrody zamierzałam oddać „Leśnikowi” za pomoc w ujęciu Mancusa. Resztę przeznaczyłam na spłatę kredytu za samochód.
Na upartego mogłabym zaryzykować twierdzenie, że współpracuję z „Leśnikiem”. On był zawodowcem, prawdziwym numero uno w tej branży, ja zaś mogłam korzystać z jego pomocy tylko dlatego, że uważał mnie za nowicjuszkę. Krótko mówiąc, bez „Leśnika” nie mogłabym nawet marzyć o schwytaniu Mancusa.
– Nic chyba z tego nie wyjdzie – mruknął mój mistrz.
Ponieważ to ja przeprowadziłam wcześniej rozpoznanie, poczułam się jak uczeń wywołany do tablicy.
– Rozmawiałam dziś rano z Julią. Poinformowałam ją, że za pomoc przestępcy grozi jej kara.
– I co, zgodziła się na współpracę?
– Niezupełnie. Zgodziła się dopiero wtedy, kiedy jej powiedziałam, że przed tą strzelaniną na stacji Kennny’ego widywano w towarzystwie Denise Barkolowski.
Odniosłam wrażenie, że „Leśnik” uśmiechnął się w ciemności.
– Z tą Denise to oczywiście lipa?
– Wiadomo.
– Jestem z ciebie dumny, sprytna jesteś.
Wcale nie miałam wyrzutów sumienia z powodu tego kłamstwa. Kenny był ściganym przez prawo łajdakiem, a Julia powinna mierzyć znacznie wyżej.
– Coś mi się jednak zdaje, że nasza Julia dogłębnie przemyślała możliwość zemsty i nakłoniła swego Romea do przełożenia wizyty. Wiesz już, gdzie on się ukrywa?
– Przenosi się z miejsca na miejsce. Nie zostawił jej numeru telefonu. Julia twierdzi, że Kenny stał się teraz bardzo ostrożny.
– Po raz pierwszy złamał prawo?
– Owszem.
– Pewnie przestraszył się groźby oskarżenia o gwałt i postanowił nie wychylać nosa z kryjówki.
Zamilkliśmy, ujrzawszy zbliżającą się furgonetkę. Była to toyota z napędem na cztery koła, nowiutka, jakby dopiero co wyjechała z salonu – ciemna, na próbnych numerach, z dodatkową anteną telefonu komórkowego. Samochód zwolnił koło drewnianego budynku i po chwili skręcił na podjazd domu Julii Cenetty. Kierowca wysiadł i podszedł do drzwi. Stał do nas tyłem, lampa nad gankiem nie dawała zbyt wiele światła.
– Jak myślisz? – zagadnął „Leśnik”. – To Mancuso?
Z tej odległości nie byłam w stanie go rozpoznać. Wzrost i budowa ciała mniej więcej by się zgadzały. Mancuso miał dwadzieścia jeden lat, metr osiemdziesiąt wzrostu, ciemne włosy i ważył osiemdziesiąt pięć kilo. Cztery miesiące temu wyszedł z wojska i był w doskonałej kondycji. Kiedy przyjmowałam zlecenie, dostałam kilka zdjęć Kenny’ego, ale w tych warunkach nie mogłam niczego autorytatywnie stwierdzić.
– Może to i on, ale dopóki nie zobaczę go z bliska, nie dałabym za to głowy – powiedziałam.
Drzwi się otworzyły i mężczyzna wszedł do środka.
– Moglibyśmy zapukać i grzecznie zapytać, czy to nie Mancuso wszedł tu przed chwilą – zaproponował „Leśnik”.
– To chyba niezły pomysł. – Skinęłam głową.
Wstaliśmy i poprawiliśmy pasy z bronią.
Miałam na sobie ciemne dżinsy, czarny golf z długim rękawem, lekką granatową kurtkę z kevlaru i czerwone sportowe buty. Jasne kręcone włosy sięgające do ramion związałam w kucyk, który upchnęłam pod granatową baseballówką. Byłam uzbrojona w rewolwer Smith amp; Wesson kalibru 9,65 mm, który wisiał w czarnej nylonowej kaburze przytroczonej do pasa, obok kajdanek i pojemnika z gazem obezwładniającym.
Przeszliśmy przez ulicę i „Leśnik” załomotał do drzwi monstrualną latarką prawie półmetrowej długości, z reflektorem o średnicy dwudziestu centymetrów. Dawała mnóstwo światła, a według właściciela doskonale nadawała się też do rozbijania głów. Na szczęście nigdy nie miałam okazji być świadkiem takiej sceny. Kiedy oglądałam Wściekłe psy zrobiło mi się słabo. Nie miałam najmniejszych złudzeń co do moich umiejętności zachowania zimnej krwi. Gdyby „Leśnik” kiedykolwiek chciał przy mnie skorzystać ze swej latarki w tym dodatkowym celu, musiałabym chyba zamknąć oczy, a potem… A potem pewnie poszukać innej pracy.
Nikt nie otwierał, więc odsunęłam się na bok i wyjęłam rewolwer z kabury. W ten sposób zazwyczaj osłania się partnera, ale w moim przypadku był to raczej pusty gest. Wprawdzie na strzelnicę chodzę regularnie, tak jak inni do kościoła, ale w konkretnych sytuacjach robię się bezradna jak dziecko. Mam głęboko zakodowany lęk przed bronią i zazwyczaj trzymam rewolwer nie nabity, żeby przypadkiem nie postrzelić się w nogę. Dotychczas tylko raz musiałam użyć broni i byłam tak przerażona, że pociągnęłam za spust, zapomniawszy wyjąć broń z torebki. Nie mogłam dopuścić, by się to kiedykolwiek powtórzyło.
„Leśnik” zastukał po raz drugi, jeszcze głośniej.
– Tu agent ścigający zbiegłego więźnia! – krzyknął. – Otwierać!
Poskutkowało. Tyle że w otwartych drzwiach stanęła nie Julia Cenetta ani Kenny Mancuso, lecz Joe Morelli, cywilny pracownik komendy policji w Trenton.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu, całkowicie zaskoczeni.
– Czy to twoja toyota stoi na podjeździe? – zapytał w końcu „Leśnik”.
– Tak – potwierdził Morelli. – Właśnie ją odebrałem ze sklepu.
„Leśnik” pokiwał głową.
– Niezła gablota.
Morelli i ja pochodziliśmy z Miasteczka, urzędniczej dzielnicy Trenton, gdzie nieprzystosowanych alkoholików wciąż nazywano łachudrami, a o istnieniu nielicznych homoseksualistów starano się zapomnieć. Joe od dawna żerował na mojej naiwności. Ostatnio miałam okazję wyrównać z nim rachunki i stopniowo między nami zaczynało się jakoś układać, chociaż każde z nas starało się wywalczyć dla siebie jak najlepszą pozycję.
Zza pleców Morellego wyjrzała Julia.
– No i co? – odezwałam się do niej. – Podobno Kenny miał wpaść do ciebie dziś wieczorem?
– Akurat – odburknęła. – Przecież on nigdy nie dotrzymuje słowa.
– Nie dzwonił?
– W ogóle się nie odezwał. Pewnie siedzi teraz z tą Denise Barkolowski. Czemu nie poszukacie go u tej lafiryndy?
„Leśnik” zachowywał stoicki spokój, ale widziałam, że ledwie się powstrzymuje od śmiechu.
– No, to ja znikam – rzekł. – Nie lubię się mieszać w prywatne sprawy.
Morelli przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę.
– Co się stało z twoimi włosami? – zapytał w końcu.
– Wcisnęłam je pod czapkę.
Wsunął ręce do kieszeni dżinsów.
– Wyglądasz bardzo seksownie.
Jemu wszystko kojarzyło się zawsze z seksem.
– Późno już – odezwała się Julia. – Rano muszę wstać do pracy.
Spojrzałam na zegarek. Było wpół do jedenastej.
– Dasz mi znać, jeśli Kenny się odezwie?
– Nie ma sprawy.
Morelli wyszedł ze mną. Stanęliśmy przed jego toyotą i patrzyliśmy na nią przez chwilę obydwoje pogrążeni w myślach. Wcześniej Joe jeździł jeepem cherokee, ale po zamachu bombowym z samochodu została tylko kupa złomu. Na szczęście Morelli nie siedział wówczas za kółkiem.
– Co ty tu właściwie robisz? – zapytałam w końcu.
– To samo co ty. Szukam Kenny’ego.
– Myślałam, że już się nie zajmujesz tropieniem zbiegów…
– Matka Kenny’ego pochodzi z Morellich, poproszono mnie więc, żebym go odnalazł i przemówił mu do rozsądku, zanim wpadnie w jakieś kolejne kłopoty.
– O Boże! To znaczy, że jesteś spokrewniony z Mancusem?
– I nie tylko z nim.
– Ze mną w każdym razie nie.
– Masz jakiś inny trop Kenny’ego?
– Niespecjalnie
Zamyślił się na chwilę.
– Moglibyśmy razem rozpracować tę sprawę.
Uniosłam brwi. Moja współpraca z Morellim zakończyła się tym, że zostałam postrzelona w tyłek.
– A co możesz zaproponować?
– Wykorzystanie rodzinnych koneksji.
Niewykluczone, że Kenny był na tyle głupi, aby wrócić na łono rodziny.
– A jaką będę miała pewność, że mnie nie wyrolujesz? – Po nim można się było wszystkiego spodziewać. Należał bowiem do tych przystojniaczków, których twarz z wiekiem nabiera charakteru. Nad jego lewą brwią biegła cienka blizna, świadectwo życia na krawędzi bezpieczeństwa. Miał trzydzieści dwa lata – dwa lata starszy ode mnie. Mieszkał samotnie. Był dobrym gliniarzem. Co zaś do jego oceny jako człowieka, to trudno byłoby mi powiedzieć coś wiążącego.