Kiedy dotarłam do motelu, wciąż jeszcze było ciemno. We wszystkich domkach panowały egipskie ciemności. Na parkingu nie zauważyłam żadnych nowych samochodów. Zaparkowałam z dala od latarni i zabrałam się do kawy. Zasób mego entuzjazmu dla sprawy znacznie zmalał. Zaczęłam się zastanawiać, czy recepcjonista przypadkiem sobie ze mnie nie zakpił. Postanowiłam, że jeśli Kenny nie pokaże się do południa, poproszę, żeby mnie wpuszczono do jego domku.
Gdybym była przezorniejsza, zmieniłabym przed wyjściem skarpetki i zabrała koc. Ale gdybym była sprytna, dałabym recepcjoniście dwadzieścia dolców i poprosiła, żeby do mnie zadzwonił, kiedy pojawi się Kenny.
Za dziesięć siódma przed recepcją zatrzymała się furgonetka. Wysiadła z niej jakaś kobieta. Popatrzyła na mnie podejrzliwie i weszła do środka. Po dziesięciu minutach recepcjonista wyszedł z budynku i wsiadł do sfatygowanego chevroleta. Pomachał do mnie z uśmiechem i odjechał.
Nie miałam pewności, czy recepcjonista poinformował zmienniczkę o mojej obecności. Ponieważ nie chciałam, żeby ta zadzwoniła na policję z meldunkiem o podejrzanej kobiecie wyczekującej przy motelu, wyszłam z samochodu i powiedziałam jej to samo, co poprzedniego dnia recepcjoniście.
Otrzymałam te same odpowiedzi. Owszem, rozpoznała mężczyznę ze zdjęcia. W księdze meldunkowej figurował pod nazwiskiem John Sherman.
– Bardzo przystojny mężczyzna – stwierdziła. – Tylko niezbyt miły.
– Czy zauważyła pani może, jakim samochodem jeździ?
– Ależ oczywiście. Jeździ niebieską furgonetką. Ale nie takim eleganckim minivanem. Ten jego samochód bardziej nadaje się do firmy budowlanej. Z tyłu nie ma w ogóle okien.
– A może zanotowała pani numery rejestracyjne?
– No nie, aż tak dokładnie się nie przyglądałam.
Podziękowałam i wróciłam do samochodu, żeby dopić zimną kawę. Co jakiś czas wysiadałam, by się przeciągnąć i trochę poskakać dla rozgrzewki. Wyskoczyłam na szybki obiad, a kiedy wróciłam, okazało się, że sytuacja nie uległa zmianie.
O trzeciej obok mnie zaparkował Morelli. Wysiadł ze swojego samochodu i zajął miejsce obok mnie.
– Chryste – powiedział. – Przecież tu można skostnieć.
– Czy to przypadkowe spotkanie?
– Kelly jeździ tędy do pracy. Zauważył twojego buicka i zaczął się zastanawiać, z kim masz tu schadzkę.
Zazgrzytałam zębami.
– W takim razie, co tu robisz?
– Dzięki niezwykle błyskotliwemu śledztwu odkryłam, że Kenny mieszka tu pod nazwiskiem John Sherman.
W oczach Morellego błysnęła iskierka zaciekawienia.
– Ktoś go tu zidentyfikował?
– Recepcjoniści rozpoznali Kenny’ego na zdjęciu. Jeździ niebieską furgonetką, a ostatnio widziano go tu wczoraj rano. Przyjechałam wczesnym wieczorem i siedziałam do pierwszej w nocy. Dziś wróciłam o wpół do siódmej.
– I ani śladu Kenny’ego?
– Jakbyś zgadł.
– Zaglądałaś już do jego pokoju?
– Jeszcze nie.
– Pokojówka już tam była?
– Nie.
Morelli otworzył drzwi.
– Rozejrzyjmy się.
Przedstawił się recepcjonistce i otrzymał klucz do domku numer 17. Dwa razy zastukał do drzwi. Nikt nie otwierał. Morelli otworzył drzwi i oboje weszliśmy do środka.
Łóżko było nie zaścielone. Na podłodze leżał otwarty marynarski worek. W środku widać było skarpetki, spodenki i dwie czarne koszulki z krótkim rękawem. Na oparcie krzesła niedbale rzucono flanelową koszulę i dżinsy. W łazience zauważyliśmy zestaw do golenia.
– Odnoszę wrażenie, że się czegoś wystraszył – powiedział Morelli. – Być może zauważył ciebie.
– Niemożliwe. Zaparkowałam w najciemniejszym kątku parkingu. Zresztą skąd mógł wiedzieć, że to ja?
– Maleńka, wszyscy wiedzą, że to ty.
– To przez ten okropny samochód! On mi rujnuje życie. Sabotuje moją karierę.
Morelli uśmiechnął się.
– Strasznie dużo, jak na jeden Bogu ducha winny samochód.
Starałam się przybrać wściekłą minę, ale trudno mi było to zrobić, bo cały czas szczękałam zębami z zimna.
– I co teraz? – zapytałam.
– Teraz porozmawiam z recepcjonistką i poproszę, żeby do mnie zadzwoniła, kiedy Kenny wróci do motelu. – Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem. – Wyglądasz, jakbyś spała w tych ciuchach.
– Jak ci wczoraj poszło ze Spirem i Louiem Moonem?
– Louie Moon nie ma z tym chyba nic wspólnego. Brakuje mu jednego…
– Inteligencji? – wtrąciłam.
– Raczej odpowiednich powiązań – wyjaśnił Morelli. – Ten, kto ma tę broń, stara się ją jak najszybciej sprzedać. Popytałem tu i ówdzie i okazuje się, że Moon nie obraca się w odpowiednich kręgach. Mało tego, nie wiedziałby nawet, jak w ogóle do nich trafić.
– A co ze Spirem?
– Nie był specjalnie rozmowny – uciął Morelli. – Powinnaś wrócić do domu, wziąć prysznic i ubrać się do kolacji.
– Jakiej kolacji?
– Zapomniałaś? Pieczeń u twoich rodziców o szóstej.
– Chyba nie mówisz poważnie.
Morelli znów się uśmiechnął.
– Przyjadę po ciebie za kwadrans szósta.
– Nie! Sama pojadę.
Morelli miał na sobie kurtkę lotniczą z brązowej skóry i czerwony wełniany szalik. Zdjął szalik i owinął mi go wokół szyi.
– Wyglądasz na przemarzniętą – wyjaśnił. – Idź teraz do domu i ogrzej się. – Powiedziawszy to wyszedł z samochodu i ruszył w stronę recepcji motelu.
Wciąż mżyło. Niebo przybrało kolor stali, będący odbiciem mojego nastroju. Miałam doskonały trop prowadzący do Kenny’ego Mancuso i wszystko schrzaniłam. Stuknęłam się otwartą dłonią w czoło. Ależ ze mnie idiotka. Przesiedziałam wizytę Kenny’ego w tym wielkim głupim pudle. Ale o czym wtedy myślałam?
Motel dzieliło od mej kamienicy ponad piętnaście kilometrów. Przez całą powrotną drogę łajałam się w myślach. Zatrzymałam się na chwilę w supermarkecie i dotankowałam paliwa. Kiedy zaparkowałam przed domem, miałam już serdecznie dość samej siebie. Miałam trzy okazje, żeby przyskrzynić Kenny’ego: przed domem Julii, w centrum handlowym i teraz w motelu, i wszystkie trzy schrzaniłam.
Powinnam raczej zająć się łapaniem płotek: drobnych złodziejaszków i pijanych kierowców. Niestety, z takich zleceń nie byłabym się w stanie utrzymać.
Jadąc windą nie przestawałam czynić sobie wymówek. Na drzwiach znalazłam karteczkę od dozorcy Dillona. Przyszła do mnie jakaś paczka.
Wróciłam do windy i zjechałam do piwnicy. Z windy wychodziło się do małego korytarzyka z czterema szarymi drzwiami. Jedne prowadziły do piwnic lokatorów, drugie do kotłowni, w której zawsze coś bulgotało i chrobotało, trzecie wiodły do długiego korytarza i pomieszczeń technicznych, a za czwartymi mieszkał Dillon.
Zawsze kiedy tu zjeżdżałam, zaczynałam odczuwać klaustrofobię, ale Dillon twierdził, że mieszka mu się doskonale, a hałasy z kotłowni wręcz koją mu nerwy. Na drzwiach zostawił kartkę, że wróci o piątej.
Wróciłam do mieszkania, dałam Rexowi rodzynki i płatki kukurydziane, po czym wzięłam długi prysznic. Wyszłam spod niego czerwona niczym rak wyjęty z wrzątku i nieco oszołomiona chlorem. Padłam na łóżko, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Ale niedługo patrzyłam. Kiedy się obudziłam, była za kwadrans szósta i ktoś walił do drzwi.
Owinęłam się szlafrokiem i podreptałam do przedpokoju. Wyjrzałam przez judasza. Przed drzwiami stał Morelli. Uchyliłam je i spojrzałam na niego ponad łańcuszkiem.
– Właśnie wyszłam spod prysznica.
– Byłbym wdzięczny, gdybyś mnie wpuściła, nim pan Wolesky wyjdzie i spierze mnie na kwaśne jabłko.
Odczepiłam łańcuszek i otworzyłam drzwi.
Morelli wszedł do przedpokoju i uśmiechnął się kącikami ust.
– Ale masz fryzurkę.
– Zdrzemnęłam się i włosy trochę mi się potargały.
– Nic dziwnego, że nie prowadzisz życia seksualnego. Z takim wyglądem.
– Idź, usiądź sobie w salonie i nie wstawaj, dopóki ci nie powiem. Nie objadaj mnie, nie strasz chomika i nie dzwoń za miasto.
Kiedy dziesięć minut później wyszłam z sypialni, Morelli oglądał telewizję. Do białej koszulki założyłam spódnicę, a na to luźny rozpinany sweter. Na nogach miałam sznurowane buty do kostek. Wyglądałam jak Annie Hali i czułam się kobieca bardziej, niż zwykle, ale ów strój działał na płeć przeciwną dokładnie na odwrót. Moja wersja Annie Hali potrafiła ostudzić nawet najbardziej napalonego faceta.
Owinęłam sobie wokół szyi czerwony szalik Morellego i założyłam kurtkę. Wzięłam torebkę i wyłączyłam światło.
– Gorzko pożałujemy, jeśli się spóźnimy.
Morelli ruszył za mną do drzwi.
– Nie martw się. Jak cię matka zobaczy w tym stroju, natychmiast zapomni o naszym spóźnieniu.
– To moja wersja Annie Hali.
– Chyba ci się filmy pomyliły.
Wypadłam na korytarz i zbiegłam ze schodów. Znalazłszy się na parterze przypomniałam sobie o paczce, którą miał dla mnie Dillon.
– Zaczekaj chwilę – krzyknęłam do Morellego. – Zaraz wracam.
Zbiegłam do piwnicy i zastukałam do drzwi Dillona.
Dozorca wystawił głowę.
– Chciałbym odebrać paczkę, strasznie się spieszę – powiedziałam.
Wzięłam od niego przesyłkę kurierską i pobiegłam na górę.
– Trzy minuty spóźnienia i pieczeń może nam przejść koło nosa – rzuciłam do Morellego, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę jego samochodu. Początkowo nie miałam zamiaru jechać z nim, ale pomyślałam, że gdyby nam się trafił korek, Morelli mógłby użyć policyjnego koguta.
– Masz koguta w tym samochodzie? – upewniłam się wsiadając do środka.
Morelli zapiął pasy.
– Owszem, mam. Ale chyba nie myślisz, że go użyję pędząc na pieczeń do Plumów?
Obróciłam się na siedzeniu i wyjrzałam przez tylną szybę.
– Cóż to, wypatrujesz Kenny’go? – zapytał Morelli spoglądając w lusterko wsteczne.
– Czuję, że się kręci gdzieś w pobliżu.
– Nikogo nie widzę.
– To nie znaczy, że go tu nie ma. On jest mistrzem w skradaniu się. Włazi sobie do Stivy, odcina nieboszczykom różne części ciała i wychodzi nie zauważony. W centrum handlowym też jakby wyrósł spod ziemi. Widział mnie pod domem Julii Cenetty i na parkingu przy motelu, a ja go w ogóle nie zauważyłam. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ciągle mnie obserwuje i łazi za mną.