– Dlaczego miałby to robić?
– Choćby dlatego, że Spiro mu zagroził śmiercią z mojej ręki, jeśli się od niego nie odczepi.
– O rany.
– Być może jest to tylko objaw paranoi.
– Czasami paranoja ma swoje uzasadnienie.
Morelli zatrzymał się na światłach skrzyżowania. Cyfrowy zegar na desce rozdzielczej wskazywał 17.58. Zacisnęłam palce, aż chrupnęło. Morelli spojrzał na mnie i uniósł brwi.
– No cóż, matka wpędza mnie w nerwicę – powiedziałam.
– Ona już taka jest – uspokajał mnie Morelli. – Nie powinnaś tak bardzo brać sobie tego do serca.
Zjechaliśmy z alei Hamiltona i znaleźliśmy się w Miasteczku. Ulice nagle opustoszały. Z tyłu nie widać było żadnego samochodu, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że Kenny ma mnie na oku.
Kiedy parkowaliśmy, matka i babcia Mazucowa stały już przy drzwiach. Zazwyczaj dostrzegałam jedynie różnice między nimi. Dzisiaj zauważyłam, jak bardzo są do siebie podobne i wydało mi się to oczywiste. Stały wyprostowane, jakby w ten sposób dodawały sobie odwagi. Ja zresztą robiłam dokładnie to samo. Ręce złożyły przed sobą i niewzruszonym wzrokiem wpatrywały się to w Morellego, to we mnie. Obydwie miały okrągłe twarze i głęboko osadzone oczy. Mongolskie. Moi węgierscy przodkowie pochodzili ze stepów. Tak matka, jak babcia były niewielkiego wzrostu, a z wiekiem wydawały się jeszcze niższe. Drobnokościstej budowy, miały gęste, mocne włosy. Prawdopodobnie dlatego, że w ich żyłach wciąż płynęła krew wędrujących taborami Cyganek.
Z kolei ja stanowiłam odstępstwo od rodzinnego genotypu i bardziej przypominałam grubokościstą prostą chłopkę chodzącą za pługiem.
Uniosłam spódnicę, aby wysiąść z samochodu, a matka i babcia aż wzdrygnęły się na ten widok.
– Co to za strój? – dopytywała się matka. – Nie stać cię już na jakieś ładne ciuchy? Cóż to, chodzisz w cudzych ubraniach? Frank, trzeba natychmiast dać Stephanie trochę grosza. Musi sobie dziewczyna kupić coś do ubrania.
– Ależ ja wcale nie potrzebuję nowych ciuchów – broniłam się. – Te są nowe. Dopiero co je kupiłam. To teraz taka moda.
– Jak się będziesz tak ubierać, to w życiu nie znajdziesz sobie mężczyzny. - Matka odwróciła się do Morellego. – Mam rację czy nie?
Morelli uśmiechnął się.
– Mnie się nawet podoba. Wygląda jak mała góralka, Ania z hal.
Wciąż trzymałam w ręku pakunek. Odłożyłam go na stół i zdjęłam kurtkę.
– Nie Ania z hal, tylko Annie Hal!! – poprawiłam go.
Babcia wzięła przesyłkę do ręki i pilnie zaczęła ją oglądać.
– Hm, poczta kurierska. To pewnie coś ważnego. Zdaje się, że w środku jest jakieś pudełko. Tu jest napisane, że nadawcą jest niejaki R. Klein z Piątej Alei w Nowym Jorku. Szkoda, że to nie do mnie. Chciałabym kiedyś dostać coś pocztą kurierską.
Do tej chwili nie miałam czasu pomyśleć o przesyłce. Nie znałam żadnego R. Kleina i nie zamawiałam niczego w Nowym Jorku. Wzięłam przesyłkę z rąk babci i otworzyłam. W środku znajdowało się małe tekturowe pudełko. Było zaklejone taśmą. Wzięłam je i zważyłam w ręce. Nie było ciężkie.
– Dziwnie pachnie – zauważyła babcia. – Jakby środkiem owadobójczym. Ale może to jakieś nowe perfumy.
Odkleiłam taśmę, uchyliłam wieczko i wstrzymałam oddech. W pudełku leżał penis. Równiutko odcięty, zabalsamowany i przyczepiony do styropianowej podkładki dużą szpilką.
Wszyscy patrzyli na zawartość pudełka zbyt przerażeni, by cokolwiek powiedzieć. To samo zapewne czuje się, patrząc na ofiary wypadku płonące żywcem w samochodzie.
Pierwsza odezwała się babcia Mazurowa, a w jej głosie wyczuć można było nieśmiałą nutę pożądania:
– Dawno już czegoś takiego nie widziałam.
Matka wytrzeszczyła oczy, wyrzuciła ręce w górę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć:
– Zabierzcie to z mojego domu! Do czego zmierza ten świat? Co sobie ludzie pomyślą?
Ojciec wstał z fotela i przyczłapał do przedpokoju, aby zobaczyć, co się stało.
– O co chodzi? – zapytał próbując dojrzeć, czemu się tak przyglądamy.
– O penisa – wyjaśniła babcia. – Stephanie dostała go pocztą. Niczego sobie sztuka.
Ojciec aż się zatoczył ze zdumienia:
– Jezusie Przenajświętszy!
– Kto mógł ci zrobić coś takiego?! – krzyczała matka. – Co to jest? Czy to z gumy?! To pewnie taki gumowy członek z sexshopu?
– Wygląda dość przekonująco – oceniła babcia Mazurowa. – To chyba oryginał, tyle, że trochę zmienił kolor. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widziała taki odcień w naturze.
– To jakieś zupełne wariactwo! – histeryzowała matka. – Któż wysłałby pocztą swojego penisa?
Babcia zerknęła na opakowanie.
– Nadawca ponoć nazywa się Klein, ale nie jest to chyba członek Żyda.
Wszyscy zwrócili głowy w stronę babci.
– Nie jestem w tych sprawach ekspertem – obruszyła się. – Widziałam tylko kiedyś program o Żydach w telewizyjnym magazynie „National Geographic”.
Morelli wziął ode mnie pudełko i nakrył je. Oboje wiedzieliśmy, do kogo należał ten członek. Do Josepha Looseya.
– Chyba podziękuję za kolację – powiedział Morelli. – Tą sprawą musi zająć się policja. – Wziął ze stolika moją torebkę i zarzucił mi ją na ramię. – Stephanie pójdzie ze mną, żeby złożyć zeznanie.
– To wszystko przez tę twoją pracę – wyrzucała mi matka – Wciąż masz do czynienia z nieodpowiedzialnym elementem. Dlaczego nie znajdziesz sobie porządnego zajęcia jak choćby kuzynka Christine? Jej nikt nie przysyła takich niespodzianek.
– Christine pracuje w fabryce witamin i przez cały dzień pilnuje maszyny upychającej do buteleczek kawałeczki waty.
– I nieźle zarabia.
Zapięłam kurtkę.
– Ja też nieźle zarabiam… Od czasu do czasu.