Pochylił się do przodu.
– Czy wiesz, ile Con ma lat? Sześćdziesiąt dwa. W tym wieku każdy myśli już o emeryturze, ale nie Constantine Stiva. Zobaczysz, że ja umrę śmiercią naturalną, a Con wciąż jeszcze będzie się gościom w pas kłaniał. On jest jak wąż – zimnokrwisty, opanowany, puls ma ledwie wyczuwalny i wdycha formaldehyd, jakby to był eliksir życia. I żyje tylko po to, żeby mnie wkurzać. Cholera, czy nie mógłby mieć raka, a nie jakiś tam uraz kręgosłupa?! Co z tego, że go boli kręgosłup? Od tego się nie umiera.
– Zawsze myślałam, że między tobą i Conem dobrze się układa.
– Ależ on mnie doprowadza do szału! O, te jego durne zasady i cholerna dobroduszność! Żałuj, żeś go nie widziała tam na dole. Pomyślałabyś, że jesteś w świątyni albo Bóg wie gdzie. Constantine Stiva przy ołtarzu śmierci. A wiesz, co ja myślę o trupach? Że śmierdzą.
– To dlaczego tu pracujesz?
– Bo tu można skosić niezły szmal, laleczko. A ja lubię forsę.
Pełna obrzydzenia, musiałam się opanować, żeby nie wybiec z gabinetu. Oto był cały Spiro. Wyrzucał z siebie lawinę brudu i zepsucia, kotłującą się w jego mózgu. Ta obrzydliwa mieszanka spływała po nim jak woda po kaczce. Elegancko ubrany cyniczny matoł, bez żadnego celu w życiu.
– Czy miałeś jakieś wieści od Kenny’ego od czasu, kiedy włamał ci się do mieszkania?
– Nie. – Spiro znów się zasępił. – I pomyśleć, że kiedyś przyjaźniliśmy się. On, Moogey i ja robiliśmy wszystko wspólnie. Potem Kenny poszedł do wojska i całkiem się zmienił. Wydawało mu się, że jest od nas cwańszy. Miał nawet wielkie plany.
– Na przykład?
– Nie mogę ci powiedzieć, ale były naprawdę imponujące. Oczywiście sam mógłbym to wymyślić, ale nigdy nie miałem czasu na takie fantazje.
– Czy on cię uwzględniał w tych wielkich planach? Miałeś z tego kiedy jakieś pieniądze?
– Czasami mnie włączał. Z Kennym nigdy nic nie było wiadomo. To wielki cwaniak. Ni z tego, ni z owego potrafi odwrócić kota do góry ogonem. Tak samo zresztą postępuje z kobietami. Wszystkim się wydawało, że z niego wspaniały facet. – Spiro uśmiechnął się. – A tymczasem Kenny pokazywał nam, jak to z jednej strony gra rolę wiernego aż po grób kochanka, a za plecami swojej dziewczyny przelatuje wszystkie panienki, jakie nawiną mu się pod rękę. A mimo to kobiety do niego lgnęły. Nawet kiedy je poniżał, same do niego wracały, prosząc o jeszcze. Doprawdy można go było podziwiać. Miał w sobie coś. Widziałem, jak przypalał babom ciało petami i kłuł je szpilkami, a one nijak nie mogły się od niego odkleić.
Poczułam mdłości. Nie wiedziałam już, kto napawał mnie większą odrazą: Kenny maltretujący kobiety czy Spiro, który go podziwiał.
– Muszę już lecieć – powiedziałam. – Mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia. – Powinnam choćby odkazić sobie mózg po rozmowie ze Spirem, pomyślałam.
– Zaczekaj chwilę. Chciałbym z tobą pogadać o ochronie. Jesteś podobno w tych sprawach ekspertem, prawda?
Na niczym się dobrze nie znam, musiałam przyznać w duchu, ale bez zająknięcia przytaknęłem:
– Prawda.
– W takim razie, co twoim zdaniem powinienem zrobić z Kennym? Myślałem, że nieźle byłoby wynająć sobie ochroniarza. Tylko na wieczór. Kogoś, kto zamknąłby ze mną zakład i szczęśliwie odwiózł mnie potem do domu. I tak miałem szczęście, że Kenny nie czekał na mnie w mieszkaniu.
– Boisz się go?
– Bo widzisz, on jest jak dym. Nie można go dotknąć. Zawsze się gdzieś czai. Obserwuje. Snuje plany. Ty nie znasz Kenny’ego – powiedział Spiro patrząc mi w oczy. – Czasami potrafi być naprawdę zabawny, ale chwilami wydaje się, że to diabeł wcielony. Wierz mi, widziałem go w akcji i nie chciałbym mu wpaść w łapy.
– Już ci mówiłam… Nie jestem zainteresowana posadą ochroniarza u ciebie.
Wyjął z szuflady plik dwudziestodolarówek i przeliczył je.
– Po sto dolców za noc. Musisz tylko dowieźć mnie bezpiecznie do domu. W mieszkaniu dam już sobie radę.
Nagle zdałam sobie sprawę, ile mogę zyskać jako ochrona Spira. Gdyby rzeczywiście pojawił się Kenny, to będę na miejscu. Łatwiej mi też będzie wyciągać od Spira informacje. Nie mówiąc już o tym, że każdego wieczoru będę mogła najzupełniej legalnie przeszukać całe jego mieszkanie. Fakt, trzeba się będzie po prostu zaprzedać temu typowi, ale przecież mogłoby być gorzej. Mogło się przecież zdarzyć, że to samo trzeba by było robić dla kogoś innego jedynie za pięćdziesiąt dolców.
– Kiedy mam zacząć?
– Od dziś. Zamykam o dziesiątej. Przyjedź tu z pięć, dziesięć minut wcześniej.
– Ale dlaczego właśnie ja? Dlaczego nie wynajmiesz sobie jakiegoś twardziela?
Spiro odłożył pieniądze do szuflady.
– Wyglądałbym jak ciota. A tak ludzie pomyślą, że za mną szalejesz. To poprawi mój image. O ile oczywiście przestaniesz się tak ubierać. Bo jak nie, to się jeszcze mogę rozmyślić.
Wspaniale.
Wyszłam z gabinetu Spira i zauważyłam Morellego, który stał oparty o ścianę przy drzwiach wejściowych. Ręce wsadził w kieszenie i wyglądał na wyraźnie wkurzonego. Dostrzegł mnie. Miną w dalszym ciągu miał nietęgą, ale zaczął trochę szybciej oddychać. Zmusiłam się do nieszczerego uśmiechu i zmierzałam przez hol w jego kierunku. Wyszłam jednak na zewnątrz, zanim Spiro zdążyłby nas spostrzec razem.
– Widzę, że dotarła do ciebie papierowa torebka z wiadomością ode mnie – powiedziałam, kiedy doszliśmy do samochodu. Zbierałam w sobie siły na kolejny nieszczery uśmiech.
– Nie tylko ukradłaś mój samochód, ale jeszcze zaparkowałaś w niedozwolonym miejscu.
– Ty cały czas parkujesz tam, gdzie nie wolno.
– Tylko kiedy oficjalnie występuję jako policjant i nie mam innego wyjścia… Albo kiedy pada.
– Zupełnie nie pojmuję, czemu się denerwujesz. Chciałeś, żebym pogadała ze Spirem, no to pogadałam. Przyjechałam tu specjalnie po to, żeby z nim porozmawiać.
– Musiałem prosić chłopaków z radiowozu, żeby mnie tu podrzucili. Co gorsza, wkurza mnie, że wymykasz mi się spod kontroli. Chcę cię mieć na oku, dopóki nie przyskrzynimy Mancusa.
– Jestem wzruszona, że tak martwisz się o moje bezpieczeństwo.
– Bezpieczeństwo nie ma tu nic do rzeczy, skarbie. Masz wyjątkowy talent do wpadania na osoby, których poszukujesz, i zupełnie nie masz pojęcia, jak je potem obezwładnić. Nie mogę dopuścić, żebyś schrzaniła kolejne spotkanie z Kennym. Chcę mieć pewność, że będę w pobliżu, kiedy się znowu na niego napatoczysz.
Wsiadłam do samochodu i westchnęłam. Co racja, to racja. A Morelli niestety miał rację. Co tu dużo mówić. Nie należałam do ścisłej czołówki łowców nagród.
W milczeniu jechaliśmy w kierunku mojego mieszkania. Znałam te ulice jak własną kieszeń. Czasami jechałam półprzytomnie, by się ocknąć nagle na własnym parkingu, i zastanawiałam się potem, jak się tam znalazłam. Ale dziś bacznie się rozglądałam. Nie chciałabym przegapić Kenny’ego, gdyby był gdzieś w pobliżu. Spiro mówił, że Kenny jest jak dym, że wciąż gdzieś się snuje z ukrycia. To zbyt romantyczna wizja, mówiłam sobie. Kenny to po prostu psychopata, który kręci się po okolicy i zachowuje, jakby by) kuzynem samego Pana Boga.
Wiatr przybrał na sile i gnał chmury po niebie coraz prędzej, zakrywając od czasu do czasu tarczę księżyca. Morelli zaparkował obok buicka i wyłączył silnik. Sięgnął ręką w moją stronę i zaczął bawić się kołnierzem mojej kurtki.
– Masz może jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
Opowiedziałam mu o pracy zaproponowanej mi przez Spira.
Morelli nie powiedział słowa, tylko patrzył na mnie.
– Jak ty to robisz? – zapytał wreszcie. – Żeby się pakować w takie historie! Gdybyś nawet zdawała sobie sprawę z tego, co robisz, i tak byłabyś prawdziwym zagrożeniem.
– A mnie się wydaje, że wiodę po prostu urocze życie. – Zerknęłam na zegarek. Było już wpół do ósmej, a Morelli wciąż pracował. – Wyrabiasz nadgodziny – zauważyłam. – Zawsze wydawało mi się, że gliniarze odwalają osiem godzin i do domu.
– W obyczajówce różnie to bywa. Pracuję wtedy, kiedy jest coś do zrobienia.
– To ci rujnuje prywatne życie.
Wzruszył ramionami.
– Lubię swoją pracę. Kiedy chcę odpocząć, biorę wolny weekend i jadę nad morze albo wybieram się na tydzień na Karaiby.
To zaczynało być interesujące. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że Morelli mógłby jeździć na Karaiby.
– A co robisz na tych Karaibach? Co cię tam tak pociąga?
– Morze. Lubię nurkować.
– A powiedz, co można robić na przykład na wybrzeżu New Jersey?
Morelli uśmiechnął się.
– Chowam się pod molo i onanizuję. Trudno jest wykorzenić stare nawyki.
Nie mogłam wyobrazić sobie Morellego, jak nurkuje u wybrzeży Martyniki, za to wyraźnie widziałam oczyma duszy, jak siedzi pod molo w Seaside Heights i się onanizuje. Pod molo siedział jako napalony jedenastolatek, który wystawał przed nadmorskimi kafejkami, wsłuchiwał się w dobiegającą stamtąd muzykę i wodził oczyma za kobietami w elastycznych stanikach i króciutkich spodenkach. Potem wraz z kuzynem Moochem wchodzili pod molo i trzepali kapucyna, by zaraz pobiec na plażę do wujka Manny’ego i cioci Florence, z którymi wracali potem do bungalowu, wynajmowanego na czas wakacji w Seaside Heights. Dwa lata później kuzyna Moocha zastąpiła kuzynka Sue Ann Beale, ale ogólnie sposób spędzania czasu nie uległ zapewnię zmianie.
Otworzyłam drzwi i wyszłam na parking. Podmuch wiatru zawirował wokół anteny Morellego i podwinął mi spódnicę. Fryzura rozpadła mi się definitywnie i włosy zakryły mi twarz.
Próbowałam je poskromić w windzie, a Morelli przyglądał się tylko ze stoickim spokojem, jak nerwowo próbuję wepchnąć cały ten bałagan pod elastyczną opaskę, którą znalazłam w kieszeni kurtki. Kiedy drzwi windy się otworzyły, wyszedł na korytarz. Czekał, aż znajdę w torebce klucz od mieszkania.
– Czy Spiro ma wielkiego pietra? – zapytał ni stąd, ni zowąd.
– Wystarczająco widać wielkiego, żeby wynająć mnie na ochroniarza.
– Może to tylko spisek, żeby cię zwabić do mieszkania.
Weszłam do przedpokoju, włączyłam światło i zdjęłam kurtkę.
– To byłby dość kosztowny spisek.